Home > Artykuł > Łańcuch cudów

Księga liczy prawie 500 stron. O czym jest? W zasadzie podtytuł najpełniej ujmuje treść. Na pewno nie jest typową książką kucharską, choć 229 przepisów, jasne, na potrawy postne, zajmują jedną trzecią jej objętości. A wszystkie zostały wypróbowane, niektóre stworzone w monasterskiej turkowickiej kuchni, która ma nakarmić jedenaście sióstr, ale i gości, i pielgrzymów, których jak magnes przyciąga to święte miejsce.
Każdy pielgrzym wie, że jedzenie w monasterze smakuje lepiej niż przy wykwintnym nawet stole, choć podawane są tam kasze, pomidory, oliwki, wszystko proste. Dlaczego? Bo przygotowywane są z miłością, modlitwą i błogosławieństwem.
Myślę, że ta książka tak nam „smakuje”, ponieważ też przygotowano ją do wydania z miłością i modlitwą. Inaczej, patrząc z ludzkiego punktu widzenia, byłoby niemożliwe, żeby z dala od dużych ośrodków wydawniczych, gdzieś na prowincji, powstała rzecz godna wydawnictwa o dużych tradycjach. Jest pozycją dojrzałą pod względem treści, jej układu graficznego, doboru zdjęć, w których odbija się i radość życia, i duchowość, i smakowitość potraw.

Traktuję ją jako kolejny cud, który może wydarzyć się na miejscu świętym, pozostającym od XIV wieku pod opieką Matki Bożej, świętości którego nie zdołał zetrzeć nawet nacjonalizm, szalejący na Chełmszczyźnie w okresie międzywojennym, osiągając szczyt w czasie wojny i po jej zakończeniu, czyszczący ziemię ze wszystkiego co ruskie.
W Turkowicach pierwszy raz byłam gdzieś w połowie lat 90., kiedy nawet nie stał tu pomnik z prawosławnym krzyżem i mosiężną płytą na kamieniu, informującą że tu istniał prawosławny monaster. Tylko szkoła rolnicza panowała niepodzielnie w dawnych monasterskich budynkach, nawet w jej cerkwi, zamienionej na gimnastyczną salę. W szkole obcość. Nikt ze mną nie chce rozmawiać. Nikt nie pamięta o prawosławnym monasterze. Wyparta pamięć. Zatarte ślady. Wychodziłam, przez nikogo nie oczekiwana, mijając prawie ruinę dawnej monasterskiej czajni, dziś cerkwi. Przedzierałam się przez pokrzywy i cierniste krzaki, by w środku zobaczyć to samo, panowanie dzikiej przyrody. Tamten smutek zderzenia dawnej sławy monasteru i obcości z lat 90. tkwi we mnie do dzisiaj.
I mija dokładnie dwadzieścia lat od postawienia tamtego pomnika-kamienia z płytą i krzyżem i łańcuch cudów przewija się przed naszymi oczami jak fantastyczny film. Mniszki wchodzą, z błogosławieństwa władyki Abla, na skrawek ziemi przy pomniku, okoliczni protestują, mniszki wszystko pokrywają miłością i zwyciężają. Ukorzeniają się. Cudem odzyskana turkowicka ikona Matki Bożej wraca do dawnej czajni, przebudowanej na piękną cerkiew. Przybywa mniszek, nawet z sąsiednich krajów. Cud się rozwija w 2019. Zaczęto budować „ciepłą” cerkiew i dom monasterski, ponieważ mniszki w starym, niewielkim się nie mieszczą. Są pracowite. Nie mają gdzie stworzyć swoich warsztatów.
Ale o książce chciałam opowiedzieć. Tyle, że ona mieści się w owym cudownym łańcuchu zdarzeń. Spójrzmy na jej promocję w Białymstoku 12 grudnia. Odbywa się w Centrum Kultury Prawosławnej. Tu mają miejsce liczne spotkania. Za nimi ciągną się uwagi: „mało ludzi przyszło”, „teraz nie sposób czymkolwiek ludzi zainteresować”. Ach, czasem przychodzę na spotkania ze sławami polskiej humanistyki do uniwersyteckich centrów i ile osób zobaczę – 10-20. A tu setki ściągnęły na spotkanie z mniszkami! Jak za dawnych czasów, kiedy z wykładami w to miejsce przybywał arcybiskup Jeremiasz! Spotkanie prowadziła redaktor TVP Katarzyna Popławska, która również pokazała swój piękny film o monasterze w Turkowicach. Ośmielała i zachęcała do wypowiedzi siostrę Eufalię (pochodzącą z Wrocławia) i Natalię (z Gródka). Cóż powiedziały?
Że są ludzie, którzy żałują, że tak późno pojawiała się taka książka. Są już starszymi gospodyniami. Dzieci i wnuki poza domem, a tyle błędów popełniały, już nie do naprawienia.
Cóż to za błędy? Kardynalny, że tak mało było wspólnego jedzenia całej rodziny za stołem – bo kuchnia za mała, bo stolik o wielkości taboretu, bo jadło się w biegu, bo „karmiła” napełniona po brzegi gotowymi produktami lodówka i stołówka albo bar, bo matka zapracowana ale poza domem, bo modlitwy nie było przed i po jedzeniu i w czasie gotowania, bo rozmów rodzinnych zabrakło za stałem, więc wszyscy rośli, choć pod jednym dachem, ale jakby obok siebie, bo nad wszystkimi panował telewizor.
Bo zabrakło domostroju. O nim też jest w książce. To sztuka tradycji urządzania domu, przestrzegania rodzinnej hierarchii, zachowania się przy stole, podziału rodzinnych obowiązków, miejsca w rodzinie dzieci, ale przede wszystkim miejsca Boga w rodzinie. Domostroj kształtował się wiekami i był zwłaszcza przestrzegany w ruskich rodzinach bojarskich i kupieckich.

(ciąg dalszy dostępny w wersji drukowanej lub w E-wydaniu Przeglądu Prawosławnego)

Anna Radziukiewicz

Nasza wiara od kuchni, Prawosławie. Rodzina. Kuchnia, ss. 496, wydanie II, Turkowice 2019
PS Kupując książkę, budujemy nową cerkiew w Turkowicach. Dochody ze sprzedaży są cegiełką na jej budowę.

Książkę można zamówić u sióstr: telefonicznie (+48 519-803-932), e-mailowo: monaster.turkowice@gmail.com lub za pośrednictwem Facebooka – Monaster Turkowice. Jest dostępna w Centrum Kultury Prawosławnej, sklepiku bractwa przy ul. Lipowej, w „Galilei” w Bielsku Podlaskim oraz w większości parafii na Białostocczyźnie.

Monaster Opieki Matki Bożej
22-546 Turkowice 133
tel. +48502659828
PKO S.A. 90 1240 2829 1111 0010 2240 1819

Odpowiedz