Niestety, nie jest to ani makabryczny żart, ani typowy fake news. Medialna bomba wybuchła 31 października, gdy podczas posiedzenia świętego synodu metropolita Czkondidi Petre (Caawa) oskarżył gruzińską Cerkiew, a w szczególności patriarchę-katolikosa Eliasza II (88 lat), o tolerowanie sodomii i pederastii. Nie był to pierwszy wyskok władyki. Od kilku lat Petre (powszechnie dziś w Gruzji zwany łże-Petre) występował w mediach, obwiniając członków gruzińskiego synodu o korupcję, choć nie ukrywał swoich aspiracji do objęcia godności patriarchy. Wielu Gruzinów uważało go więc jeśli nie za sumienie narodu, to przynajmniej za sumienie Cerkwi. Z tym tylko, że jakoś nigdy te oskarżenia nie zostały ani potwierdzone, ani udowodnione. W tej sytuacji łże-Petre został w 2017 roku usunięty ze stanowiska dyrektora telewizji patriarszej. Nie poskutkowało, nadal często udzielał się w mediach i nadal oskarżał. Nie on jeden zresztą, przewodził bowiem grupce czterech hierarchów gruzińskiej Cerkwi, którzy sukcesywnie poddawali krytyce zarówno synod, jak i samego patriarchę. Łączyło ich jedno. Wszyscy kształceni byli w Europie zachodniej.
Decyzja synodu była natychmiastowa: pozbawienie biskupiego stanu oraz nakaz odbycia pokajania w monasterze Szio Mgwime. Łże-Petre zażądał jednak, by wysłać go do monasteru w Inczchuri, znajdującego się w jego byłej diecezji, którą kierował przez piętnaście lat. Nie sądzę, aby i tym razem patriarcha okazał się pobłażliwy.
W tym miejscu warto również wspomnieć o jednej z gruzińskich stacji telewizyjnych, czyli o Rustavi2, prywatnym przedsięwzięciu gruzińskich oligarchów, ściśle powiązanych z kapitałem północnoamerykańskim. Otóż stacja owa, słynąca jako medialny bastion opozycji, bezkompromisowo demaskującej poczynania władz, lubowała się w udzielaniu czasu antenowego krytykującym patriarchę władykom. Kilka tygodni temu doszło jednak do skandalu, który najprawdopodobniej na zawsze podkopał wiarygodność tego nadawcy. Chodzi o wystąpienie na żywo jednego z wiodących prezenterów stacji, który lżył publicznie, używając niecenzuralnych słów, Rosję i prezydenta Putina. Tego było już za wiele. Pod budynkiem telewizji zaczęły się masowe protesty oraz demonstracyjny bojkot jej programów informacyjnych. Kierownictwo Rustavi2 zareagowało miesięcznym zawieszeniem prezentera.
Kilka dni po tym fatalnym oskarżeniu ze strony łże-Petre, w gruzińskiej telewizji wybuchła jeszcze jedna bomba – tym razem wręcz atomowa! Otóż podczas jednego z programów informacyjnych stacji Pirveli, zadzwonił na antenę bodbijski arcybiskup Jakub (Jakobaszwili) i w bardzo emocjonującym wystąpieniu opowiedział, jak w roku 2016 osobiście uczestniczył w spotkaniu na najwyższym rządowym szczeblu, w trakcie którego zapadła decyzja o otruciu cyjankiem patriarchy. W spotkaniu, odbywającym się w gabinecie ówczesnego szefa rządu, miał uczestniczyć obecny premier (wtedy szef MSW), obecny szef MSW (zarządzający wtedy służbą bezpieczeństwa) oraz „prawa ręka” wszechwładnego miliardera Bidziny Iwaniszwilego, do dziś rządzącego Gruzją „z tylnego fotela”. I to właśnie on miał być zleceniodawcą zabójstwa, a wykonawcą, za wiedzą władyki łże-Petre, jego ówczesny diakon Giorgi Mamaladze, który w 2017 roku został skazany na dziewięć lat więzienia za próbę otrucia cyjankiem właśnie Szoreny Turaszwili, sekretarki patriarchy. Jak się jednak okazuje, prawdziwym celem najprawdopodobniej miała być nie ona, a Eliasz II.
Ponieważ wystąpienie władyki było bardzo chaotyczne – często podnosił głos i używał wulgarnych określeń –wielu sądziło, że jest po prostu pijany. Następnego dnia jednak, będąc już w normalnej formie, powtórzył wszystko przed setkami kamer i mikrofonów. Oskarżeni, jak można się domyśleć, wszystkiemu zaprzeczają, grożąc pozwami sądowymi.
Obydwa opisane wyżej wydarzenia do gruntu wstrząsnęły gruzińską opinią publiczną, a w szczególności wiernymi gruzińskiej Cerkwi. Odczucia szoku i wręcz niemożności uwierzenia, że coś takiego w ogóle jest możliwe, są dziś wszechobecne. Wszechobecne jest także poparcie dla Jego Świętobliwości i synodu oraz potępienie dla łże-Petre.
Trzeba bowiem wiedzieć, że patriarcha już za życia cieszy się w swym kraju wielkim szacunkiem. Jest nie tylko najwyższym autorytetem moralnym, ale niemalże ogólnonarodową wyrocznią. Jego opinii nikt tu nie podważa i nikt z nią nie dyskutuje. Potwierdzają to wszelkie ankiety i badania opinii społecznej, w których zarówno patriarcha, jak i Cerkiew jako instytucja od lat cieszą się największą wiarygodnością. Wyrazem tychże odczuć stały się więc ogólnonarodowe deklaracje poparcia dla patriarchy oraz tłumy na jego niedzielnej Liturgii w soborze Cminda Sameba. Myślę, że podobnie postrzegano za życia serbskiego patriarchę Pavle.
Oskarżenia spotkały się również z ostrą i powszechną krytyką ze strony władz. Prezydent kraju Salome Zurabiszwili, kipiąc z oburzenia, stwierdziła, że obrażanie patriarchy jest równoznaczne z obrażaniem Gruzji i Gruzinów, poczem demonstracyjnie wzięła udział w patriarszym nabożeństwie. Wydaje się, że była to reakcja szczera, co już trudno stwierdzić w przypadku Bidziny Iwaniszwilego, który podczas błyskawicznie zorganizowanej audiencji u patriarchy nazwał całe zajście atakiem na Cerkiew i na państwo.
Sądzę, że aby to wszystko zrozumieć, trzeba na całą tę sytuację spojrzeć w zdecydowanie szerszym kontekście. Gruzja jest bowiem krajem zdecydowanie konserwatywnym, patriarchalnym, z mocno religijnym oraz bardzo nielubiącym globalistycznych i neoliberalnych wynalazków narodem. Nie przyjęły się więc w Gruzji ani hipermarkety, ani fast foody. Nie przyjęła się też moda na tatuaż i przede wszystkim na LGBT. Związki partnerskie oczywiście istnieją, tak jak wszędzie, ale nikt się z nimi nie afiszuje. A naciski są potężne i to z całego Zachodu. Jednym bowiem z warunków przyjęcia Gruzji do UE jest umożliwienie organizacjom LGBT całkowicie wolnej działalności. I tutaj, jak na razie, opór społeczny jest ogromny, pomimo ogromnych środków idących na ten cel z różnych części zlaicyzowanego świata.
(ciąg dalszy dostępny w wersji drukowanej lub w E-wydaniu Przeglądu Prawosławnego)
Paweł Krysa, fot. autor