Home > Artykuł > Córka swego ojca

Córka swego ojca

– Była osobą nietuzinkową – mówił po Liturgii o. Bazyli Sawczuk, proboszcz parafii w Jeleniej Górze. O. Bazyli wspominał kataklizmy, jakie dotknęły rodzinę Biegunów w czasie wojny. – Losy wyjątkowego człowieka, jakim był ksiądz Stefan Biegun, dzieliła jego córka. Trzeba było się odnaleźć w nowej rzeczywistości. Prawosławnym po 1945 roku nie było łatwo. Ksiądz Biegun na Ziemiach Odzyskanych pokonywał ogromne bariery. Raisa w sposób wyjątkowy kochała tatę i dzieliła los swiaszczennika. Obchodziło ją wszystko, co dotyczyło Cerkwi, parafii, świątyń. Nieraz reagowała emocjonalnie, czyniła to z miłości do prawosławia, ojca i przodków, do tradycji i kultury, w której wyrosła. Mówił też o jej pomocy dzieciom na Białorusi, o wkładzie w powstanie Prawosławnego Domu Opieki im. Świętego Stefana w Cieplicach, a także o przyjaźniach z duchownymi. Szczególnie podziękował zaprzyjaźnionemu ze zmarłą, obecnemu tego dnia w jeleniogórskiej świątyni, o. Piotrowi Sokołowskiemu z Wrocławia. Wspomniał zmarłego o. Bazylego Michalczuka, proboszcza parafii prawosławnej w Gorzowie Wielkopolskim. Dziękował o. Michałowi Szladze z Malczyc, o. Aleksandrowi Konachowiczowi, dziekanowi wrocławskiemi oraz o. Sławomirowi Kondratiukowi. Wspomniał zaprzyjaźnionego z Raisą świętej pamięci władykę Jeremiasza.     

–  Jej ojciec był jednym z nielicznych duchownych, którzy w 1947 roku jechali w transporcie razem z ludźmi – mówił o. Michał Szlaga, którego mama urodziła się we Florynce. – To właśnie ksiądz Biegun zakładał parafię w Malczycach, która w tym roku będzie obchodzić siedemdziesięciolecie. Zakładał i w innych miejscowościach, Wińsku, Ścinawie, gdzie ich już nie ma, ale gdzie odnajdywał ludzi. Bardzo dziękuję, Pani Raiso, że miałem możliwość Panią znać. Chciałbym po łemkowsku podziękować: Boże welyky Wam zapłat. Wicznaja Wam pamiat!
Na zakończenie zabrzmiało łemkowskie Wicznaja Pamiat.
Sprzed cerkwi trumna z ciałem odjechała do Warszawy, gdzie następnego dnia na cmentarzu na Woli, w grobie, gdzie wcześniej spoczęli jej rodzice,  matuszka Olga z Trusów (1907-1981) oraz o. Stefan (1903-1983) Biegunowie pochowano ich córkę. Uroczystościom na Woli przewodniczył o. Sławomir Chwojko, w latach 1983-1993 proboszcz parafii w Jeleniej Górze oraz (1990-1993) w Cieplicach w asyście o. Piotra Sokołowskiego.
Korzenie rodziny wywodzą się z dzisiejszej Białorusi, We wspomnieniach, monografiach oraz za sprawą charytatywnej pomocy dotkniętym skutkami awarii elektrowni w Czarnobylu dzieciom z Białorusi wciąż  powracała tam, gdzie się urodziła.
Przyszła na świat 17 czerwca 1927 roku jako jedyne dziecko o. Stefana i matuszki Olgi w Słobodzie, nieopodal Dokszyc. Pierwsza parafia o. Stefana znajdowała się osiem kilometrów od rodzinnego miasteczka, dokąd na własną prośbę, by być blisko rodziców, został skierowany przez arcybiskupa wileńskiego Teodozjusza tuż po ukończeniu Wileńskiego Seminarium Metropolitalnego. Chrzcił Raisę o. Josif Gołub, proboszcz sąsiadującej ze Słobodą parafii św. św. Piotra i Pawła w Gniezdiłowie Jużnym, a jej chrzestnymi rodzicami zostali bratowa matuszki, Anastazja Trus, żona wujka Antona, oraz Paweł Rudziński, nauczyciel i wychowawca o. Stefana i  matuszki Olgi, dyrektor ośmioklasowej szkoły w Dokszycach, który ostatnie lata życia spędził z rodziną o.  Stefana.
Młody duchowny dał się poznać jako świetny organizator. Po wyremontowaniu trzystuletniej, drewnianej świątyni św. Anny z wiejskiej, niezamożnej słobodzkiej parafii w 1934 roku wraz z rodziną zostaje przeniesiony do Dzisny, miasteczka powiatowego oraz siedziby dekanatu. Jako zastępca dziekana dziśnieńskiego oraz wikariusz parafii Zmartwychwstania Pańskiego stanął przed kolejnymi wyzwaniami, remontem podupadłej świątyni oraz obroną cerkwi w wyniku prowadzonej przez władze akcji rewindykacyjnej. W 1937 roku został również proboszczem parafii św. Eliasza w Jodach, miasteczku w powiecie brasławskim. Tamtejszą cerkiew udało się zachować, jednak władze domagały się odwołania o. Stefana.
Duchownego skazano na trzy miesiące więzienia oraz grzywnę za rzekome podburzanie prawosławnych przeciwko katolikom. Sąd w Wilnie karę uchylił, ale w konsekwencji, wiosną 1938 roku Biegunowie przeniesieni zostali do położonych dwa kilometry od granicy polsko-radzieckiej Tumiłowicz w dekanacie dokszyckim.
Po wkroczeniu Armii Czerwonej Sowieci okrążyli cerkiew i plebanię, a  następnie je przeszukali. Jakiś wojskowy wsadził ojca Bieguna na konia przed siebie i ruszył do dowódcy. Jednak dowódca o. Stefana zwolnił i zezwolił na odprawienie niedzielnego nabożeństwa.
Zaczęły się donosicielstwo, walka z religią i wywózki na Sybir, poniżanie duchowieństwa i inteligencji. W roku szkolnym 1939/1940, mieszkając u  babci w Dokszycach, uczęszczała do tamtejszej szkoły podstawowej, do klasy piątej sowieckiej podstawówki, bo chociaż podjęła już naukę w gimnazjum miasteczku Głębokie, nowe ministerstwo oświaty cofnęło wszystkich uczniów polskich szkół o jedną, a nawet dwie klasy. Jako córka duchownego w tamtym okresie doświadczyła wielu nieprzyjemności.
Szczęśliwym trafem Sowieci nie zdążyli wywieźć Biegunów ani Trusów, choć byli oni na to przygotowani. Matuszka wraz z nianią Raisy Hanulą piekły chleb i robiły na zapas suchary. Przygotowywały prowiant i pakowały rzeczy na drogę, bo aresztowania zwykle odbywały się nocą. Spodziewali się wywózki w drugiej połowie czerwca.
Niemcy we wsi pojawili się 2 lipca. Po okresie sowieckich prześladowań Niemcy wydawali się zmianą na lepsze. Byli naiwni. Jednak okolica wkrótce stała się niespokojna. Dniem miejscową lundność nękali Niemcy, nocą partyzanci. Zaczęły się przymusowe oddawania kontyngentów, napaści, rozstrzeliwania, eksterminacja Żydów, Romów i kalek oraz wywózki na przymusowe roboty. Matuszka Olga wraz z córką najczęściej przebywały u rodziny w Dokszycach.
W nocy z zawiązanymi oczami wywieźli partyzanci ks. Stefana do lasu, jakoby z posługą komunijną. Nie miał nadziei na powrót. Żegnał się z rodziną! I o dziwo –  była to prawda. Umierał ulubiony kamandir oddziału partyzanckiego i była to jego ostatnia wola – opowie Raisa po latach w zapiskach. Niemcy w odwecie za działania partyzantów spalili Tumiłowicze i częściowo zniszczyli cerkiew. Od października 1942 do kwietnia następnego roku o. Biegun pozostaje bez parafii.

Kolejnym miejscem posługi jest Królewszczyzna w powiecie dziśnieńskim, gdzie jedyną świątynią jest niewielka kapliczka cmentarna. Mimo okupacji podejmuje się budowy nowej cerkwi. Na uroczyste wmurowanie kamienia węgielnego przybyły tłumy.
W latach 1942/43 w okolicy pojawili się pędzeni przez Niemców do obozu jeńcy radzieccy.
Byli to ludzie głodni, zmęczeni, bici. Ojciec mój zbierał po wioskach chleb (suchary) i ubłagawszy Niemców – podkarmiał nieszczęśników. Pewne grupy  jeńców były „spędzone” do cerkwi w Dokszycach. Gdy suchary zaczęto rozdawać jeńcom, znaleziono u nich broń. Na szczęście tym razem ojca nie było. Ale podejrzenie zostało. Jakiś czas ukrywał się…
W ciągu doby nakazono o. Stefanowi wraz z rodziną przygotować się do wyjazdu do Niemiec. Była zimna jesień 1943 roku. Raisę wraz z matuszką oraz jej owdowiałą siostrą z dwójką dzieci zabrano z miasteczka Głębokie i wsadzono do wagonu towarowego. Ojciec Stefan dołączył do rodziny na stacji w Królewszczyźnie.
Po drodze na rozmaitych stacjach dosiadali ludzie, w różnym wieku, rodziny i samotni. I tak dojechaliśmy do Przemyśla. Tam nas wysadzono i poprowadzono do przedwojennnych koszar (czerwone budynki obok dworca). To był obóz dla wysiedleńców, dzielący się na dwa sektory: brudny i czysty…
Tydzień później przez Dolny Śląsk, gdzie pięć lat później osiądą na stałe, wyruszyli do obozu w Lehrte koło Hannoweru. Podróż trwała długo.
Chłodno, półgłodno, raz dziennie na dłuższym postoju dawali kawę zbożową bez cukru i kawałek chleba. Niektórzy mieli coś swego do jedzenia, ale jedliśmy b. ostrożnie, ot tak, żeby przeżyć. Tak zapamiętała podróż oraz przybycie do obozu wówczas szesnastoletnia Raisa Biegun. W drodze wszyscy gorliwie się modlili i śpiewali religijne pieśni. Osoba duchownego dla wielu była wielkim wsparciem.

(ciąg dalszy dostępny w wersji drukowanej lub w E-wydaniu Przeglądu Prawosławnego)

Anna Rydzanicz
fot. autorka oraz archiwum Raisy Biegun

You may also like
Odszedł Eugeniusz Wichowski (1962-2020)
Meteorologii oddał serce
Nigdy nie narzekał

Odpowiedz