Home > Artykuł > Apostoł Ameryki

Apostoł Ameryki

Apostołem Ameryki nazywają starca Efrema, określanego jako Arizoński. I mówią, że dla Stanów Zjednoczonych i Kanady stał się tym, kim św. Sergiusz Radoneski i św. Serafim Sarowski dla Rosji. Założył na pustyni monaster – w królestwie szakali, węży i skorpionów, które razem z temperaturą dochodzącą w cieniu do 50 stopni Celsjusza wiekami nie wpuszczały tam człowieka.

Od dziewiętnastego roku życia przebywał na Świętej Górze
Atos, doskonaląc się pod okiem pustelników i ascetów. Jego duchowym ojcem był starzec Józef Hezychasta, jedna z najwybitniejszych postaci w duchowej historii XX wieku. Efrem stał się ulubionym uczniem starca. Znosił od swojego nauczyciela mnóstwo zniewag i poniżeń. Wykonywał jego najtrudniejsze polecenia, z jednym na ustach słowem: „błogosławcie”. Józef Hezychasta hartował Efrema jak stal, prowadził jak silne drzewo, w którym przycinał wszystkie dzikie pędy. Wieczorem Józef modlił się sześć godzin pod rząd. Potem całą noc spędzał na modlitwie. I tego samego oczekiwał od uczniów. Wychował nowe pokolenie mnichów.
W latach siedemdziesiątych Efrem przyjechał na operację do Nowego Jorku. Biła od niego niewyczerpana miłość, przyciągając mnóstwo ludzi. Chcieli porozmawiać z atoskim mnichem. Zapraszali na spotkania do różnych miejscowości USA i Kanady. Jeździł zatem i uczył, jak odcinać od siebie namiętności, walczyć z pychą.
Wrócił na Atos. Ale Amerykanie zaczęli go zapraszać co roku. Jeździł i widział amerykańską duchową pustynię, Cerkiew prawosławną, która stawała się niebezpiecznie podobna do Kościołów rzymskokatolickiego i protestanckich.


Pewien amerykański Grek poprosił ojca Efrema, by założył w Ameryce monaster. Wiele nie oczekiwał – cerkiewki, domku, w którym można by było wypić z ojcem Efremem herbatę. Pojechali do Arizony, na pustynię Sonora, między miastami Phoenix i Tuscon. Był z nimi między innymi o. Antoni.
– Słyszę dzwony – mówi o. Antoni.
– Ja też – na to starzec.
Nikt inny ich nie słyszał. Stali na spalonej słońcem pustyni.
– Ameryka głodowała duchowo. Bóg posłał jej starca Efrema – słyszę w dokumentalnym filmie o starcu Efremie.
Kobieta w filmie opowiada: – Przyjechali kopać studnię. „Tu kopiemy” – mówią geolodzy. „Nie, tu” – na to starzec. Wiercą, a wody nie ma. Zwątpienie. Tylko starzec ponagla: „Wierćcie głębiej”. Doszli chyba do siedmiuset metrów i natrafili na… podziemną rzekę.
Monaster św. Antoniego Wielkiego rósł na pustyni szybko. Starzec zaznaczał krzyżykami miejsca, w których mają być posadzone drzewa i krzewy. Sam kupował sadzonki. Kawałek pustyni zamieniał się z roku na rok w rajski ogród, w którym rosły pomarańcze, daktyle, cytryny, banany, arbuzy, pomidory, ogórki, dynie. Sami mnisi asceci nie tak wiele potrzebowali z tych płodów. Rozdawali je ubogim emerytom, których wielu żyło w tej okolicy. Ojciec Efrem lubił wyjeżdżać na „polowania” na biednych. Brał ze sobą wodę, pieniądze, owoce, warzywa. – O, dziś nakarmiłem trzydzieści osób – mówił zadowolony. Innym razem: – Dzisiaj tylko dwóch spotkałem. Nie mogę uwierzyć! Dlaczego tak mało?
Rosły w monasterze cerkwie i kielie, także domy dla pielgrzymów, bo ci przyjeżdżali z całej Ameryki, ale i Europy, Australii, z krajów, w których kult sukcesu i konsumpcji niemal zastąpił kult Boga.
Modlił się ze swoimi uczniami po wiele godzin w nocy na pustyni, pod kopułą nieba, jak na Atosie ze starcem Józefem. Modlił się na głos, bo tak łatwiej było walczyć ze słabościami.
Monaster zaczął obrastać i zwykłymi osadnikami. Wśród nich jest Amerykanin, który przyjął prawosławie z imieniem Serafim. Był specjalistą od inteligentnych technologii. Teraz ma ruską żonę, ośmioro dzieci, szczęście i kozy. Serafim mówi: – Ojciec Efrem kochał swoje duchowe dzieci i cały świat. Z uwagą i współczuciem przyjmował wszystkich. Idziesz do restauracji, a tam mówią: „O, wasz monaster dał nam produkty”, albo dowiadujesz się, że monaster pomógł zapłacić komuś za mieszkanie.
W monasterze w Arizonie niesie podwig pięćdziesięciu mnichów, duchowych dzieci ojca Efrema, zmarłego 7 grudnia ubiegłego roku. Ojciec Efrem założył w USA i Kanadzie kolejnych osiemnaście monasterów, posyłając do nich swoich uczniów. Jednym z nich jest Amerykanin, też ojciec Efrem.
Uczeń przyjechał w styczniu tego roku do Polski, na zaproszenie matuszki Anastazji, ihumenii monasteru Narodzenia Bogarodzicy w Zwierkach. Jak doszło do spotkania, opowiadał o. Efrem w Centrum Kultury Prawosławnej w Białymstoku, zwracając się do ludzi, którzy po brzegi wypełnili główną salę CKP, przyjmując zaproszenie na wieczór z mnichem od Bractwa Trzech Hierarchów, kierowanego przez Sławomira Nazaruka.
– Dwa lata temu przybyła matuszka Anastazja do Arizony, by spotkać się ze starcem Efremem. Starzec już nie mógł wtedy mówić, więc rozmawiała głównie ze mną. Zaprzyjaźniliśmy się. Potem matuszka zachęcała: „Przyjedźcie do Polski”. Wreszcie przyjechałem i jestem bardzo zadowolony.
Przez 20 lat starzec Efrem był duchowym ojcem mnicha Efrema. Mnich opowiadał o swoim nauczycielu.
– Kiedy byłem młodym mnichem, przeczytałem, że ludzie świętego życia nie lubią, kiedy ich się chwali. Czekałem na okazję, by starcowi powiedzieć coś przykrego. I oto zwróciłem uwagę, że zamek do jego kielii jest przekręcony do góry nogami. Na co starzec: „O, u mnie wszystko jest przewrócone do góry nogami!”. W ogóle nie poczuł się urażony.
Kiedyś zrobiłem coś złego, o czym doniesiono starcowi. W jego oczach zobaczyłem złość, ale trwała ona sekundę. Potem spokojnie wyjaśnił, dlaczego to co uczyniłem, było niedobre.
Było Narodzenie Chrystusa. Wracam po nocnej Liturgii do swojej celi i widzę, że zapomniałem klucza, a mieszkałem w tym samym domu, co starzec. Chciałem zapukać do jego okna, ale zobaczyłem, że po Liturgii on dalej się modli z uniesionymi do góry rękoma przed ikoną Bogarodzicy. Modli się swoimi słowami, bez modlitewnika. Długo. Gdy opuścił ręce, zapukałem do okna.
To bardzo ważne, by mieć osobistą relację z Bogiem. Słowa modlitw są ważne w naszym duchowym rozwoju, ale trzeba też umieć rozmawiać z Bogiem swoimi słowami.
Starzec bardzo lubił Modlitwę Jezusową. Sprawiała mu ogromną radość. Odmawiał ją na głos albo po cichu. Swoje doświadczenie odmawiania modlitwy przekazywał mnichom i świeckim. Prosił, by poświęcać jej jak najwięcej czasu – kiedy obudzimy się, bo wtedy modlitwa jest najczystsza, jeszcze nie „zaśmiecona” troskami dnia, w ciągu dnia, zwłaszcza, gdy ręce są zajęte fizyczną robotą, kiedy budzimy się w środku nocy.
jciec Efrem opowiedział i o sobie. – Wyrastałem w rodzinie, w której nie było żadnej religijnej praktyki. Mając jednak 16-17 lat miałem silne przeczucie, że Bóg musi istnieć. Ale nie wiedziałem jak Go szukać, ani gdzie. Pewnego razu zauważyłem w szkole u jednego z chłopców krzyżyk pod koszulką. Pewnie on coś wie o Bogu, pomyślałem. „Wierzysz w Boga?” – zapytałem. Potem zasypywałem go pytaniami. A ponieważ z wieloma odpowiedziami chłopiec sobie nie radził, posłał mnie do swojego duchownego. Teraz wiem, jakie miałem szczęście, że tym duchownym okazał się prawosławny Grek. Zacząłem chodzić do cerkwi każdej niedzieli, a każdej soboty spotykałem się z batiuszką, który dużo mi mówił o prawosławiu. Po roku przyjąłem chrzest. A mama tamtego chłopca podarowała mi bardzo przydatne książki, na przykład św. Jana Klimaka, św. Sylwana z Atosu. Dowiedziałem się z nich, czym jest monastycyzm i Święta Góra Atos. Gdy skończyłem szkołę, pojechałem na Atos i tam zostałem mnichem. Po dwóch latach mojego pobytu na Świętej Górze starzec Efrem udawał się do Ameryki i zabrał mnie ze sobą.

(ciąg dalszy dostępny w wersji drukowanej lub w E-wydaniu Przeglądu Prawosławnego)

Relacja ze spotkania Anna Radziukiewicz
Tłumaczenie z angielskiego podczas spotkania
posłusznica Marta Całpińska
fot. Anna Radziukiewicz

Odpowiedz