Naszym przyjaciołom z Mińska, Taccianie i Mikole Matrunczykom (na zdjęciu z trzema synami), spłonął 5 marca dom. Od piętnastu lat mieszkali bardziej w podmińskiej Karalinie, niż w Mińsku, w ostatnich latach praktycznie już tylko tam. Mikoła wrócił do swojej rodzinnej wsi, z żoną i mamą. Dom z posesją odkupił od kuzynów. Cieszył się, może nie tyle starym drewnianym domem, ile tym, co za sprawą gospodarzy, działo się na hektarowej działce. Tania z inteligenckiego stołecznego domu, pracująca w wydawnictwie Bractwa Trzech Wileńskich Męczenników, przeobrażała się w wiejską gospodynię, karmiącą koty, króliki, kury, kaczki i inne ptuszki, bo przecież i ptaki ozdobne, jakby rajskie, hodowano na tej posesji. Tu raj stworzono pszczołom z własnej pasieki, ponieważ wokół buszowało wszelkie kwiecie – nie trawnik z iglakami, jak to było przez kilkanaście lat w modzie, słusznie dziś odchodzącej – ale seradela, gorczyca, mięta, ogórki, pomidory, kilkanaście odmian winogron i tyleż samo porzeczek, agrest, wiele odmian jabłoni, śliw, grusz. Rosły pieczarki i boczniaki. To ogród cud – użytkowy, ale jednocześnie doświadczalny, bo gospodarze z miłością obserwowali jego rozwój, wkładając ogrom pracy. Dom był na drugim planie, bo przecież życie toczyło się przy uprawach, hodowli – dla Tani i Mikoły, ale i ich synów – Ilji, Antonika, Janki i Jewstafija. Dom nie miał blichtru podmiejskich wypieszczonych żurnalowych wnętrz. Za to miał duszę i mnóstwo smacznego naturalnego jedzenia, wyhodowanego na działce, na zimę zamykanego w słoikach, konserwowanego w kiszonkach, chowanego w piwnicy, do której schodziło się, jak dawnej, po drabinie z kuchni, otwierając wieko w podłodze.
Do gospodarstwa Matrunczyków ciągnęli przyjaciele, ale nawet eksperci od upraw czy przedstawiciele ambasad, żeby zobaczyć udany eksperyment powrotu do naturalnych upraw, które nie potrzebują sztucznych nawozów i nie produkuje plastikowych śmieci, wszystko zamykając we własnym obiegu.
I teraz dusza tego gospodarstwa spłonęła. Pozostała po niej tylko ściana z pięknie obramowanym rzeźbą oknem. Gospodarze podczas pożaru – działo się to w dzień – byli w Mińsku. Mamę Mikoły uratowali sąsiedzi – wynieśli z płonącego domu.
Dom trzeba odbudować. Chociaż był ubezpieczony, nie wiadomo jeszcze, czy kompania ubezpieczeniowa wypłaci odszkodowanie i jeśli tak, w jakiej wysokości. Białoruscy przyjaciele Matruńczyków starają się pomóc pogorzelcom. Może jest to odpłata za to, że Mikoła i Tania przez całe swoje dorosłe życie byli skupieni na pomocy innym, Mikoła choćby realizując w ramach Bractwa Trzech Wileńskich męczenników jako jego przewodniczący tysiące projektów pomocowych na terenie całego kraju, Tania – oświecicielskich, będąc w swojej pracy jak dzwon, zwołujący ludzi do Cerkwi.
Pomóżmy Matruńczykom i my. Pomóżmy wrócić do normalności tym niezwykle pracowitym ludziom.
Pieniądze możemy wpłacać na konto parafii św. Jana Teologa w Białymstoku, której jesteśmy wdzięczni za udostępnienia konta: ul. Zbigniewa Herberta 1, 15-779 Białystok
81 8099 0004 0016 5304 2000 0010 z dopiskiem „Pogorzelcy”.
Anna Radziukiewicz
fot. autorka
archiwum rodzinne