Home > Artykuł > Wyprowadzał naród z niewoli grzechu

Wyprowadzał naród z niewoli grzechu

21 marca metropolita miński i słucki Filaret (Warchomiejew), egzarcha patriarszy całej Białorusi, noszący od 2013 roku tytuł honorowego egzarchy, skończył 85 lat.

– Dla Białorusi był tym, kim był Mojżesz dla narodu izraelskiego – porównuje o. Fiodor Powny, proboszcz parafii Świętego Ducha w Mińsku, pod kierunkiem którego przez wiele lat budowano wspaniałą Światoduchowską cerkiew w stolicy Białorusi. – Wyprowadzał Białoruś z niewoli grzechu.
– Pierwszą Liturgię odsłużył metropolita Filaret na Białorusi w 1978 roku, w katedralnym soborze. Od razu czuło się jego wewnętrzną siłę i skupienie – niespieszność i powagę słowa, dokładność myśli, głęboki tembr głosu. Czuło się jego wiarę żywą, realną i głęboką, charyzmę daną od Boga – kontynuuje o. Fiodor.
Był stałym członkiem Świętego Synodu ruskiej Cerkwi, przed przybyciem na Białoruś – egzarchą Zachodniej Europy.
Metropolita Filaret miał sześć lat, gdy w 1941 roku wybuchła wojna radziecko-niemiecka, nazwana Ojczyźnianą. Ojciec w poniedziałek 23 czerwca miał mu kupić dużą wymarzoną piłkę. Ale w niedzielę Wszystkich Świętych na Ziemi Ruskiej prosijawszych hitlerowcy napadli na Związek Radziecki. Kupił więc mu tylko plecak, również jego siostrze Oldze, wszystkim w rodzinie kupił plecaki, tak jak to powszechnie w czasie wojny robili moskwianie. Pamięta też, jak z ojcem kupował nasiona marchwi, pietruszki, ogórków, bo w Moskwie na każdym skrawku ziemi hodowano podczas wojny warzywa.
Urodził się w rodzinie dworiańskiej (szlacheckiej), głęboko wierzącej. Przez ich dom, mimo czasów srogiego komunizmu, przechodzili duchowni, mnisi i starcy. Pojedli, przenocowali i szli dalej. Przecież nie mieli swojego kąta. Władze uczyniły ich wygnańcami we własnej ojczyźnie. Nauczyli się kryć i prosić.
I w tej sytuacji wybór seminarium duchownego?
Nie, wybór był inny – prestiżowy instytut języków obcych. Wszak zawsze był doskonałym uczniem. Szybko uczył się języków. Ale promysł Boży był inny. Przed egzaminami zachorował na żółtaczkę. Trzy miesiące nie wychodził z pościeli. Minęły egzaminy. Ktoś mu zaproponował dodatkową rekrutację, ale za cenę wstąpienia do komsomołu. „Do komsomołu wstępować nie będę” – odpowiedział ten, który przez cały czas nie zdejmował z piersi krzyżyka. Wtedy przyszła ciocia, siostra mamy, i do leżącego w pościeli młodego Warchomiejewa powiedziała: „Żadnych instytutów. Oto Psałterz. Ucz się czytać po cerkiewnosłowiańsku i do seminarium… A tu modlitewnik. Leż i czytaj modlitwy”.
Mama była przerażona decyzją syna o wstąpieniu do seminarium – wszak widziała tych bezdomnych duchownych, wiedziała o ich zsyłkach, rozstrzeliwaniu. Ojciec, nauczyciel muzyki, zachowywał spokój.
Uczył się w seminarium w Siergijew Posadzie i tam też w akademii duchownej. Tam przyjął mniszy postrig. Gdy miał zaledwie 30 lat, przyjął chirotonię biskupią. Był rektorem Moskiewskiej Akademii Duchownej, z siedzibą w Siergijew Posadzie. Do Moskwy przyjeżdżało wiele zagranicznych delegacji – polityków i ludzi Kościołów. Wieziono ich do Siergijew Posadu. Władyka Filaret nieraz pełnił rolę przewodnika wysoko postawionych gości. Uczył się przy nich dyplomacji i skuteczności misji. Delegacjom towarzyszyli wysokiej rangi towarzysze komunistycznej partii. To w ich sercach siał ziarna Bożej prawdy. Widział, jak się zmieniali przy kolejnych wizytach, jak zadawali coraz głębsze pytania.
Dyplomacji, jak się okaże, trzeba było się uczyć całe życie. Zaczął pracę w departamencie zewnętrznych kontaktów ruskiej Cerkwi, w latach 1981-1989 przewodnicząc mu.
1000-LECIE CHRZTU RUSI
Metropolita współprzygotowywał wielki jubileusz 1000-lecia chrztu Rusi w 1988 roku, cztery lata później – chrztu Białorusi.
O jubileuszu mówił, że miał w sobie taką moc, że jego wpływ na umysły i serca ludzi był na tyle ogromny, iż nastąpiło po nim odrodzenie Świętego Prawosławia, a jubileusz był porównywany z chrztem Rusi w 988 roku.
– Jestem przekonany – mówił – że wielu sowieckich liderów różnych szczebli nie było przekonanymi ateistami i jak tylko prześladowania ustały, zwrócili się ku Cerkwi i stali się pełnoprawnymi chrześcijanami.
Wiek dwudziesty był tragicznie rozłamany – komentował – dlatego że lekceważyliśmy apostolską Tradycję. Chronić ją nie jest łatwo, bo tylko czystością życia i wiary.
Czasom komunistycznym przeciwstawia obecne: – Teraz kąpiemy się w błagodati, w duchowej atmosferze, w bogactwie myśli – wszystko dostępne, ale nieraz przestajemy cenić te dary. Myślimy, że sami możemy powiedzieć coś nowego. Powiedzieć możemy, ale tylko na bazie duchowego bagażu, który zostawili Ojcowie Cerkwi.
Uczył: – Czytanie nie tylko duchowej literatury jest niezbędne każdemu duchownemu – to tak jak podłączenie się do akumulatora, to jak napełnienie roztrwonionej w ciągu dnia energii. O sobie: – Czytam przed snem. Jeszcze i jeszcze jedną stroniczkę. I sen odchodzi. Bieda w tym, że trzeba troszkę pospać.
Laureatka Nagrody Ostrogskiego, siostra Siergija Bujczyk z monasteru Spaso-Jefrosińskiego w Połocku, opowiadała, jak zachęcał siostrę do gromadzenia księgozbioru i wszelkich dokumentów, sam je uzupełniając. Gdy przyjeżdżał do monasteru, noce spędzał, studiując źródła.
Metropolita przywiązywał dużą wagę do starannego wykształcenia duchownych.
Od razu po jubileuszu 1000-lecia chrztu Rusi zakładał teologiczne szkoły, równolegle z odradzaniem się historycznych eparchii.

ODRODZENIE KATEDR
W 1989 roku sobór ruskiej Cerkwi ustanowił historyczne eparchie – połocką, mohylewska i pińską. W ten sposób uszanowano jednocześnie pamięć świętych niosących podwig na tej ziemi – Eufrozynę Połocką, Cyryla Turowskiego, Gieorgija Konisskiego, Zofię Słucką.
Metropolita Filaret, jak i cała ruska Cerkiew, wiedział, że etniczne i państwowe kształtowanie białoruskiego narodu byłoby nie do pomyślenia bez oparcia się o historyczne korzenie chrześcijaństwa. Wiedział, że tak jak i tysiąc lat temu, najważniejszym zadaniem jest nauczenie narodu, by „chodził przed Bogiem”.
W 1992 roku zakończył się proces odtwarzania historycznych katedr biskupich na białoruskiej ziemi. Przed latami 90. istniała jedyna mińska diecezja. W 1992 roku było ich jedenaście.
Metropolita wiedział, że Cerkiew nigdy nie może być oddzielona od narodu, że musi żyć jego problemami i troskami. Bronił białoruskiego narodu przed sektami, które wypełniały z ogromną determinacją poradziecką duchową próżnię, przed ruchami ezoterycznymi, przed dalekowschodnią ofertą życia duchowego, nawet przed zabobonami, które też wychodziły z podziemia i przed swoimi… batiuszkami, bo niektórzy z nich popadali w radykalizm.
I musiał stawiać czoło części białoruskiej inteligencji, która importując obce idee i duchownych, głosiła, że narodową Cerkwią Białorusinów jest Cerkiew unicka. Szła z hasłami: „Białoruś do Europy”, „unia narodową religią Białorusinów”. To przy władyce Filarecie miały miejsce obchody 400-lecia podpisania unii brzeskiej w 1996 roku. Rocznica stała się okazją do mówienia pełnym i udokumentowanym głosem na temat nieszczęścia, jakie na naród ruski sprowadziło podpisanie unii brzeskiej, czyli swoista zdrada przez większość prawosławnych biskupów swojego narodu. Głos przeniknął do mediów, kazał inteligencji zastanowić się nad wydarzeniami sprzed czterystu laty.
Inny zarzut, formułowany wobec Cerkwi przez zwolenników wunii, to brak białoruskiego języka w nabożeństwach. Metropolita, gdy tylko stało się to możliwe, błogosławił i w różnoraki sposób wspierał białoruską inteligencję, odnajdującą drogę do wiary ojców.
Utworzył Biblijną Komisję Białoruskiego Egzarchatu, której powierzył tłumaczenie na białoruski Pisma Świętego, nabożeństw, tekstów liturgicznych. – Wszystkie nasze inicjatywy – stwierdził wieloletni przewodniczący Bractwa Trzech Wileńskich Męczenników Mikoła Matrunczyk – spotykały się ze wsparciem metropolity, do którego mogłem przyjść o każdej porze dnia, a czasami i nocy. Gdy po raz pierwszy na Białoruś przyjechał patriarcha Aleksy II, metropolita w jego obecności wręczył mi wysokie cerkiewne odznaczenie i tłumaczył patriarsze (mówiłem po białorusku) moje wystąpienie. Dodajmy, że pierwszy wydawany po białorusku periodyk „Prawosłauje u Bełarusi i na Swiecie”, inne białoruskojęzyczne wydawnictwa, w tym cerkiewny kalendarz, wspierane były przez metropolitę.
Władyka mówił: – Nie możemy czekać na sprawiedliwy osąd historii. Musimy świadczyć o prawosławiu dziś, w każdym ułamku swojego życia, by nie wstydzić się, że będziemy wezwani przez potomnych na sąd.
Metropolita z uwagą śledził przeszłość i wiedział, że sąd historii może trwać wiekami, nawet tysiącleciami, że to nie proces w zwykłym sądzie, dziś jest, jutro zapominamy o jego wyroku.
Pamiętam z tamtych czasów wielkie zasmucenie Mikołaja Hajduka, autora książki „Unia brzeska”. Wracając z Białorusi mówił: – Koniec. Nasadzą tam unię! Przepadnie naród białoruski. Nie pozna swoich korzeni. Zapomni o swoich świętych.
Jakże się bałam tego zagrożenia, że znów, jak przed czterystu laty, białoruski dom zostanie podzielony i skłócony. Ale jak się okaże, metropolita robił wszystko, by do tego nie doszło.
Metropolita, tak jak większość hierarchów w ZSRR, był przekonany, że gdy ustaną prześladowania, chrześcijanie Zachodu, w szczególności rzymscy katolicy, przyjdą z pomocą odradzającej wiarę swego narodu Cerkwi. Stało się inaczej. Kościoły protestanckie, w szczególności z Niemiec, takiej pomocy udzielały. Katolicy tereny byłego ZSRR, z czego po kilku latach się wycofali, uznali za „tereny swojej misji”, która miała być prowadzona także wśród zateizowanego społeczeństwa radzieckiego, w swej zdecydowanej większości w przeszłości prawosławnego.
Szczególnie boleśnie metropolita odbierał zaangażowanie polskiego Kościoła w reaktywowanie na Białorusi unickich struktur. O tych, którzy – rozdrapując uczynione białoruskiemu narodowi rany – niweczą prawosławno-katolicki dialog, ze smutkiem mówił Kazimierzowi Morawskiemu i Eugeniuszowi Czykwinowi, z którymi często się spotykał.
Mimo to prowadził dialog teologiczny, w ramach tak zwanego białoruskiego „okrągłego stołu”, z ewangelicko-luterańskim Kościołem Niemiec i Finlandii, uniwersytetami Europy zachodniej, poszczególnymi diecezjami Kościoła rzymskokatolickiego, ze wspólnotą żydowską, muzułmańską. „Okrągły stół” stał się też katalizatorem pomocy charytatywnej, niesionej do potrzebujących na Białorusi.
SZKOŁY
Monaster w Żyrowicach, leżący w zachodniej części Białorusi, stał się głównym ośrodkiem kształcenia duchownych. Już od 1989 roku działała tu Mińska Duchowna Akademia w Żyrowicach. W tym samym czasie założono tu duchowne seminarium oraz Mińskie Duchowne Uczyliszcze, w którym przygotowywano cerkiewnych dyrygentów i wszystkich tych, którzy trudzili się przy Cerkwi.
W Mińsku, przy Europejskim Humanitarnym Uniwersytecie, założono z inicjatywy metropolity fakultet teologiczny. To otwarta, misyjna struktura, proponująca oprócz nauczania konferencje, w których miałam przyjemność kilka razy uczestniczyć. Instytut teologii powołano także przy Białoruskim Państwowym Uniwersytecie, głównym uniwersytecie naszego wschodniego sąsiada.
Zakładano szkoły niedzielne, szkoły i pracownie pisania ikon, bractwa, siestryczestwa.
I bardzo ważna inicjatywa władyki – powołanie do życia Białoruskiej Duchownej Akademii z siedzibą w Mińsku.
Czasy pierestrojki, w których Cerkiew uzyskała nieco swobody – takie były obawy – mogły się zakończyć ponownym przykręceniem śruby. Dlatego metropolita, jak wspominał sekretarz metropolii mińskiej, o. Nikołaj Korżicz, pracował całymi nocami, a po krótkiej drzemce w samochodzie jechał służyć nabożeństwa lub na różnorakie spotkania.

CZARNOBYL
Awaria elektrowni atomowej w Czarnobylu, jedna z najstraszniejszych katastrof, jaka zdarzyła się w historii ludzkości, nastąpiła osiem lat po objęciu przez metropolitę Filareta opieki nad białoruską Cerkwią. 70 procent radioaktywnych opadów osiadło na Białorusi, na ziemi, na którą i bez tego wylało się w XX wieku morze cierpień, wszak w czasie drugiej wojny zginął co czwarty Białorusin, czyli w proporcji do narodu, najwięcej w Europie.
O tej katastrofie metropolita powiedział, że nie da się jej objaśnić rozumem, rzuca ona bowiem złowieszczy, apokaliptyczny cień. Myśli zawraca w kierunku metafizycznym. Jej wymiar pomaga pojąć prawosławna nauka o człowieku w kosmosie.
Metropolita uczy – dodajmy, że te słowa pomagają zrozumieć i epidemię koronawirusa – że zgodnie z nauczaniem Cerkwi człowiek jest hipostazą ziemskiego kosmosu, a ziemska przyroda jest przedłużeniem jego cielesności. Świat idzie za człowiekiem. Człowiek dla wszechświata jest jego nadzieją błagodati i zjednoczenia z Bogiem. Ale w człowieku też leży niebezpieczeństwo przegranej i straty. Z winy człowieka, na skutek jego grzechu, stworzony świat popadł w chaos i śmierć.
A to oznacza, że dowolne, nawet najmniejsze naruszenie duchowo-moralnego porządku, ustanowionego przez Boga, które Cerkiew nazywa grzechem, nieodwołalnie wywołuje chaotyczne zmiany w otaczającym nas, wrażliwym materialnym świecie. Ta myśl jest obecna w całym piśmiennictwie Ojców Cerkwi i prawosławnym liturgicznym dziedzictwie. Władyka przywołuje słowa arcybiskupa chersońskiego Dimitryja: „Grzech to odrzucenie i zniszczenie ustalonego przez Boga porządku, który chroni świat i pokój Królestwa Bożego. Porządek ten nie może być przywrócony inaczej, jak pełnym przejawem sprawiedliwego sądu Bożego nad przestępstwem i przestępcą”.
Władyka wyjaśnia: – Grzech jest początkiem wszelkich bied i nieszczęść, którym podlega człowiek i społeczeństwo. Grzech nieraskajannyj prowadzi do rozpaczy, a rozpacz rodzi zakamieniałe serce, poraża moralność i rodzi uczucie pragnienia usprawiedliwienia siebie, z gorzkim pytaniem: „Za co nas Pan Bóg tak pokarał?”.
Taka postawa prowadzi do widzenia Czarnobyla jako zewnętrznego kataklizmu, niesprawiedliwie nas dotykającego. Ludzie w żaden sposób nie chcą się przyznać do swojej winy, nie chcą widzieć rzeczywistej przyczyny katastrofy i powtarzają grzech Adama, który nie chciał powiedzieć „zgrzeszyłem”, wskazując na winę …Boga, bo Bóg dał Adamowi żonę, a ona dała mu jabłko. Żona z kolei złożyła winę na węża. Oboje nie padli przed Bogiem, błagając o wybaczenie grzechu.
Metropolita uczył swój lud: – Według Pisma Świętego jest miara Bożej cierpliwości. I tak nie ocalały miasta Sodoma i Gomora. Każdy z nas powinien żyć tak, jakby był tym ostatnim, który może zbawić swoje miasto, swój naród podwigiem wiary i osobistej czystości. Trzeba mocno, zdecydowanie stać przed Bogiem jak płonąca świeca wiary, zawsze pamiętająca o śmierci.
Co nam da obecna lekcja koronowirusa? – można zapytać.
Gdy metropolita przyszedł na Białoruś, którą władze ogłosiły „pierwszą ateistyczną republiką”, na całym terytorium BSRR istniało zaledwie 369 parafii. W 61 nabożeństwa służono raz w miesiącu lub rzadziej, gdyż nie było w nich proboszczów. W styczniu 1979 roku w całej republice służyło 347 duchownych. Istniał jeden, w Żyrowicach, monaster. O jakiejkolwiek duchownej szkole, wydawnictwach, czy pracy socjalnej nikt nie wspominał.
Gdy w 2014 roku metropolita przechodził w stan spoczynku, na Białorusi funkcjonowało 1800 parafii, 35 żeńskich i męskich monasterów, a liczba duchownych przekroczyła 1500.
Metropolita Filaret, odbudowując cerkiewne struktury, szkolnictwo, bractwa, będąc niekwestionowanym autorytetem dla duchownych i mieszkańców Białorusi, wyprowadził białoruski naród z niewoli bezbożnej władzy.

Anna Radziukiewicz
fot. autorka

Odpowiedz