Home > Artykuł > Zamordowane wsie

Zamordowane wsie

Stoją w nich pomniki, przed pamiątkowymi tablicami podczas rocznicowych uroczystości składane są kwiaty, zapalane znicze, ale w powszechnej świadomości osunęły się w niepamięć. II wojna światowa to dla większości ludzi działania zbrojne, rozgrywki polityczne, sporym zainteresowaniem cieszą się akcesoria militarne. A los zwykłych ludzi, takich którzy usiłowali jedynie przetrwać, ale wciągnięci zostali przez machinę zbrodni w jej tryby? Kto poza kręgiem rodziny i sąsiadów o nich pamięta? Kto ich wspomina nie jako zbiorowe ofiary, ale pojedynczych mężczyzn, kobiety, dzieci, których życie zostało nagle, w ich rozumieniu bez przyczyny, przerwane.

O pacyfikacjach wsi niewiele się w Polsce mówiło. Krótko po wojnie zebrano informacje o – najprawdopodobniej wszystkich, bo takie zbrodnie nie umykają świadomości otoczenia – spalonych wsiach i ich zabitych mieszkańcach. Powstały naukowe opracowania, tu wymienić trzeba przede wszystkim obejmujące całą Polskę książki Czesława Madajczyka, a w skali Białostocczyzny pracę Michała Gnatowskiego, Waldemara Monkiewicza i Józefa Kowalczyka. Pojawiały się lokalne publikacje, poświęcone jednej czy kilku miejscowościom. I tyle. Powtórzę, miejscowi pielęgnują wspomnienia, społeczeństwo jako całość odsunęło je od siebie.
Fundacja im. Księcia Konstantego Ostrogskiego jest wydawcą niezwykłej książki, „Zamordowane wsie. Pacyfikacje w Bezirk Bialystok w latach 1941-1944”. Niezwykłej w wielu wymiarach. Nie jest efektem czynionych przez historyków poszukiwań archiwalnych, ustalania nowych faktów, korygowania przeinaczeń. Przygotowali ją dziennikarze, w większości skupieni wokół „Przeglądu Prawosławnego”. Żyjący świadkowie tamtych zdarzeń byli wówczas dziećmi, ale opowieści o tym co się wydarzyło przechowało następne pokolenie, przetrwały spisane relacje. Dziennikarze zatroszczyli się bardziej o przekaz emocji niż suchych faktów, przeżycia ludzi niż przebieg zdarzeń. I tak odbierają ją czytelnicy, jako przejmujące świadectwo, a nie poszerzenie wiedzy współczesnych.
Chociaż i o to poszerzenie autorzy się postarali. Zaczęli od objaśnienia tytułu. Cóż to takiego Bezirk Bialystok? To jednostka administracyjna, Okręg Białystok, utworzona przez niemieckich okupantów po zajęciu tego obszaru, w lipcu 1941 roku. W założeniu po utrwaleniu niemieckiego panowania miała wejść w skład Prus Wschodnich i w teorii za ich część uchodziła. Obejmowała województwo białostockie w granicach II Rzeczypospolitej, bez Suwalszczyzny i północnej części Ziemi Augustowskiej, już w 1939 roku zajętych przez Niemcy, drobnych skrawków Ziemi Łomżyńskiej, za to z fragmentami Polesia czy Ziemi Brzeskiej. Pamiętać przy tym trzeba, że województwo białostockie tworzyły wówczas również dwa powiaty wschodnie, grodzieński i wołkowyski, po zakończeniu działań wojennych odcięte granicą państwową. Dwa powiaty, ale w sumie jedna trzecia obszaru województwa, nigdy nie objęta badaniami przez polskich historyków.
O współpracę poprosiliśmy zatem historyków i dziennikarzy białoruskich. Oni też zauważyli to dziwne wypchnięcie pacyfikacji wsi ze zbiorowej pamięci. Tam również stoją pomniki, płoną znicze, ale ostatnie relacje zbierano w latach pięćdziesiątych. Opowieść o tym, co zdarzyło się na całym obszarze Bezirk Bialystok to też dodatkowy walor książki.
Był to teren wyraźnie zróżnicowany etnicznie. Wsie dzieliły się na polskie, białoruskie i mieszane wyznaniowo. Nie przekładało się to w ogóle na skalę pacyfikacji. Niemców to kryterium nie interesowało. Ludność żydowska, stanowiąca znaczący procent mieszkańców, na kartach tej książki się nie pojawia. Zamieszkiwała głównie miasteczka, ze wsi wypędzano ją w innym trybie.
Ruch partyzancki też był tu specyficzny. Tworzyły go oddziały Armii Krajowej, żołnierze Armii Czerwonej, którym udał się latem 1941 roku wyjść z okrążenia, ale już nie połączyć z własnym dowództwem, tak zwani okrużeńcy, nikomu w zasadzie nie podlegający, do których chętnie przyłączała się miejscowa ludność, głównie białoruska, i przenikający ze wschodu radzieccy partyzanci. Partyzantka ogólnie określana jako lewicowa, na przykład Gwardia Ludowa, w ogóle nie została tu zawiązana, historycy uważają, że z braku pewności co do powojennej przynależności tych ziem.

Te uwagi o partyzantce są ważne, gdyż to współpraca z nią była najczęściej podawanym przez Niemców powodem pacyfikacji wsi. Jedynie podawanym, gdyż w istocie chodziło o utrzymanie wśród ludności wiejskiej, zresztą wśród wszystkich mieszkańców terenów okupowanych, wysokiego poziomu strachu. Każde zabicie Niemca, każde działanie zaczepne, każde odbicie więźnia i temu podobna aktywność mogły liczyć na odwet. Czasami dotykał on mieszkańców najbliższej wsi, czasami największej w okolicy, czasem trafiał na wsie „partyzanckie”, aktywnie wpierające podziemie, czasem na zupełnie z nim nie powiązane. Strach był z rozmysłem planowanym celem, przy całkowitym pomijaniu kwestii gospodarczych. Okupowane wsie były dostarczycielem tak zwanych kontyngentów, dostaw obowiązkowych, które w zdecydowanej większości przeznaczano na utrzymanie żołnierzy na froncie wschodnim. Pacyfikacje oznaczały spalenie zabudowań, kradzież była, trzody, ptactwa, ale też całkowite zniszczenie upraw i opuszczenie pól, które nie były już uprawiane.
Ten przydługi wstęp służyć ma objaśnieniu, co i dlaczego działo się na wsiach w Bezirk Bialystok. A pierwsze pacyfikacje rozpoczęły się już, gdy w czerwcu 1941 roku Wehrmacht ruszył na wschód i zaczął wcielać w życie „rozkaz o wykonywaniu jurysdykcji wojskowej w strefie Barbarossa”. Jakiekolwiek podejrzenie wspierania przez miejscową ludność wycofujących się radzieckich żołnierzy miało spotykać się z natychmiastową, bezwzględną reakcją. Nikt za mordowanie ludności cywilnej nie odpowiadał, była ona uzasadniana „szczególną naturą wroga”. Taki los spotkał na przykład Słochy Annopolskie na brzegu Bugu. Zaraz potem nastąpił ciąg dramatycznych wysiedleń z Puszczy Białowieskiej, wcześniej objaśniany wysokim prawdopodobieństwem rozlokowania się w niej oddziałów partyzanckich, teraz wiadomo, że wywołały je plany uczynienia z Puszczy specjalnego obszaru doświadczeń genetycznych.
W 1942 roku szerokim echem odbiło się spalenie i wymordowanie dużej części mieszkańców Rajska w powiecie bielskim – do wsi weszli partyzanci i zaatakowali niemiecki samochód, za co wszyscy zbiorowo odpowiedzieli. Nie został kamień na kamieniu, nawet drzewa owocowe wycięto, bruk wyrwano, studnie zasypano…
Prawdziwe piekło rozpętało się latem 1943 roku. To spalenie małej Popówki koło Gródka i rozstrzelanie wszystkich jej mieszkańców, dużych Puzowicz w Puszczy Grodzieńskiej, Szaulicz pod Wołkowyskiem, wsi Krasowo Częstki, Sikory Piotrowięta i Wnory Wandy w powiecie wysokomazowieckim, zbudowanych na bagiennych wyniesieniach Grzęd koło Rajgrodu, położonych nad brzegiem Niemna Kniażewodców, Łaźni koło Supraśla, w następnym roku Ziniaków, obecnie na Białorusi, w których żywcem spalono ponad czterysta osób, Jabłoni Dobków w powiecie wysokomazowieckim, gdzie ten sam los spotkał blisko setkę mieszkańców. Nawet ostatniego dnia wojny, która dla wsi w obecnym powiecie łapskim skończyła się w lipcu 1944 roku, wymordowano ludność kilku wsi, w tym Roszek Wodziek.
Autorzy opowiedzieli o losach kilkunastu wiosek, na liście po raz pierwszy ustalonej dla potrzeb tej książki w całym Bezirk Bialystok znalazło się ich dwieście pięćdziesiąt.
Ciekawa jest geneza tej książki. Tak jak większość mieszkańców naszego kraju też osuwaliśmy się w niepamięć o cywilnych ofiarach wojny. Obudziła nas Barbara Phieler, pastor z zachodniej części Niemiec, prywatnie przyjaciółka matuszki Ireny Godun z Rajska. Tam po raz pierwszy usłyszała, że ludzie mogli ponosić zbiorową odpowiedzialność za nie swoje zbrodnie, że strach mógł być zaplanowanym sposobem utrzymywania podporządkowanej ludności w ryzach, że ludzkie życie nie miało żadnej wartości i że odpowiadają za to jej rodacy. Zaproponowała nam, co wymagało niezwykłej odwagi, przygotowanie tej książki.
Powstała książka, jak wspomniano, przejmująca, przywracająca pamięć, poszerzająca wiedzę, przede wszystkim rozbudzająca emocje. Opowiada o strasznych wydarzeniach, ale nie straszy, ukazując przy tym chrześcijańską perspektywę tamtych zbrodni.

Dorota Wysocka

Michał Bołtryk, Halina Matejczuk, Anna Radziukiewicz, Andrej Waszkiewicz, Aleksander Wierzbicki, Dorota Wysocka, Zamordowane wsie. Pacyfikacje w Bezirk Bialystok 1941-1944, red. Dorota Wysocka, Fundacja im. Księcia Konstantego Ostrogskiego, Białystok 2020, ss. 224.

You may also like
Z Bożą pomocą
Swój człowiek
Jak ocalała Jasna Góra
Z zapisków żołnierza

Odpowiedz