Home > Artykuł > Wschód is good

Poznajecie? Tak, to Paweł Krysa nam opowiada. Rzecz jasna, o Wschodzie. Ale tym razem w książce o takim właśnie tytule. Ukazała się w tym roku w warszawskim wydawnictwie mg. I wcale nie jest to kompilacja tekstów opublikowanych w Przeglądzie Prawosławnym, czego osobiście się spodziewałam, wiedząc że Paweł książkę do druku złożył, tylko nowiutkie, świeżutkie, lekkie w swojej formie jak obłoki nad Gruzją, Armenią, Krymem, Mińskiem, Petersburgiem, Kargopolem i gdzie by tam jeszcze Paweł ich nie obserwował, jak i tego oczywiście, co na ziemi.

Jest wnikliwym obserwatorem i świetnym gawędziarzem, który co raz, jeśli już nie do wybuchu śmiechu, to uśmiechu czytelnika prowokuje. Jego talent w pełni objawił w książce. Powiedział w niej także to, czego w Przeglądzie Prawosławnym, uznał zapewne, opowiadać nie wypada, na przykład o białej damie w kapeluszu (białym, a jakże), który ledwie w drzwiach się mieścił, a która otworzyła mu drzwi prywatnej kwatery w Jałcie na Krymie (od tego spotkania zaczyna się książka), albo o niezwykłej urodzie i dyskretnej elegancji Ormianek. Albo opowiada o tym, co prawosławnego czytelnika może mniej interesować, na przykład o Karaimach, czyli „zmuzułmanionych Żydach”, czy „zżydzonych Muzułmanach”, o białoruskiej wsi Czesława Niemena, o 600-kilometrowej podróży autobusem „ogórkiem” przez bezdroża północnej Rosji, w upał i bez klimatyzacji.

Co widzi na Wschodzie? Rzeczy wzniosłe, piękne, zapierające dech, rozbrajające, heroiczne, ale i takie, które człowiek Zachodu nazwie brakiem cywilizacji. Co ciekawe jednak, autor zawsze widzi pół szklanki pełnej. Pół pustej go nie obchodzi. Czyli zamiast kwatery bez bieżącej wody i remontu – i takie się zdarzały – wyśmienitą ormiańską kawę i takie same wino, doskonałe widoki na górę Ararat, znajomości z miejscowymi, które Paweł nawiązuje natychmiast i które stają się chyba największą okrasą książki.

Bo Paweł umie nas prowadzić po cerkwiach, monasterach, historii, opowiadać o relikwiach, świętych, co wiemy z Przeglądu Prawosławnego, ale i umie zaprowadzić do ludzi, najwyraźniej kocha ich „odkrywać”, przejechać się z nimi marszrutką po Gruzji, elektryczką po Krymie, zabawić się na weselu w rumuńskiej wsi Botiza w Maramuresz. A przy okazji zastanowi się jak filozof, obserwując knajpy w Rumunii, Gruzji, Rosji, Serbii, na Ukrainie – „Dlaczego u nas zanikła tradycja wieczornego przesiadywania z sąsiadami? A tu jednak (wyżej wymienione kraje) inaczej. Wschód nie wyobraża sobie samotnego życia. Gruzini mówią, że człowiek bez przyjaciół jest martwy. Nie tylko Gruzini tak myślą, Maramuresz też. (…) No bo kurczę, lepiej przecież wypić to wieczorne piwko w towarzystwie, obcując ze sobą tak po prostu, bez żadnej filozofii, niż zrobić to samemu przed telewizorem. Niby proste, ale nie u nas”.

Lubi zaszyć się tam, gdzie nie zniszczono pradawnych sposobów życia, a przede wszystkim więzi międzyludzkich, gdzie człowiek nadal nie boi się człowieka, „a wręcz przeciwnie, żyć bez niego nie może i nie chce. Żyje więc tak jak zawsze, jak przed wiekami, zgodnie z tradycją i odwiecznym rytmem”.

Dla Pawła Krysy cywilizacja nie kończy się na Bogu, jak dla szeregu polskich pisarzy, opisujących Wschód – Ryszarda Kapuścińskiego, Andrzeja Stasiuka, Mariusza Wilka, Krystyny Kurczab-Redlich, którzy tam widzą barbarię, rozkład, dyktaturę i koniec świata, albo dziwność i nienormalność. Paweł ciągle staje na tym Wschodzie, by wyrazić swoje „achy” i ochy”, a to nad prowincjonalną drewnianą, rumuńską cerkwią, która „płynie” po wzburzonych falach bezkresnej majowej łąki, „drapiąc” wyniosłą wieżą niebo, a to nad umiejętnością dogadania się, gdy jedni posługują się czterema językami, drudzy trzema, ale żaden się nie pokrywa, a to nad Czeczenem, który kocha Gruzinów, ale i Ruskim, tak uważa, trzeba pomóc, jeśli sobie nie poradzą, by na Kaukazie zapanował spokój, a to nad żywotnością marszrutek, które po rozpadzie Związku Radzieckiego i jego komunikacji wszystko próbują łączyć i spajać, nad ich pojemnością, kiedy pasażerowie zapychają każdą jej szczelinę. (Oto jedna z podróży marszrutką: „I tak nie jest źle, bo Wiesi spod siedzenia wystaje skrzynka z kapustą. Próbuje więc jakoś tak poukładać główki, by gdzieś upchać nogi. W sumie jest OK, bo jednak mamy miejsca siedzące”). Jego zadziwienia dotyczą i jazdy na Kaukazie po byle jakich drogach z prędkością ze 130 kilometrów na godzinę, albo sztuki wymijania się na wąskiej uliczce (Gruzja, Bolnisi: „W pewnym momencie z naprzeciwka nadjeżdża arba (dwukółka) zaprzężona w osiołka. Nasz kierowca dochodzi do wniosku, że się wyminą. Ja dochodzę do wniosku, że zwariował. On jednak niemalże przykleja się do prawego murka, kierowca arby robi to samo i się wymijają. Prawie. Bo w pewnym momencie dźwięk rozdzieranego metalu przez drewniane koło arby jest taki, jakby z błotnika pozostało tylko wspomnienie”. I obaj driverzy patrzą na to ze stoickim spokojem! – komentuje autor).

(ciąg dalszy dostępny w wersji drukowanej lub w E-wydaniu Przeglądu Prawosławnego)

Anna Radziukiewicz

Odpowiedz