Home > Artykuł > Niemcy w mieście

Kiedy w wirze pierwszej wojny światowej wrogowie szukali sposobów uśmiercenia rodziny carskiej i zniszczenia państwowości, swoistym źródłem oskarżeń dynastii było niemieckie pochodzenie carycy i jej siostry. Rozpuszczano słuchy, że niby caryca telegrafem z Carskiego Sioła prosto do niemieckiego sztabu wszystkie tajemnice wojskowe przekazuje i temu podobne bzdury. A z bzdurami niemało świństw przy okazji. Ale czy dużo trzeba narodowi, umęczonemu wojną i podatnemu na wszelkie gadanie? Co było potem, wiadomo. Ale nie jest powszechnie wiadomo, że Niemiec na Rusi wcale nie jest czymś osobliwym i z niczym złym bezpośrednio się nie kojarzy.

Kiedyś w ogóle cudzoziemców nazywano „niemcami”. Logika dziadów była taka – jeśli po rusku ktoś nie rozmawia, znaczy jest niemy. To znaczy „niemiec”. Ale mówimy tutaj akurat o naturalnych Niemcach, tak dobrze znanych nam z XX wieku, kiedy ścieraliśmy się z nimi na śmierć i życie. I o czasach znacznie wcześniejszych.

W połowie XIII wieku z Lubeki w handlowych interesach przybył pewien Prokop. Być może wcześniej nazywał się inaczej (dzisiaj trudno wyobrazić sobie Niemca o takim imieniu). Był kupcem, a miasta Hanzy prowadziły z Nowogrodem (ku niemałej zazdrości innych ruskich ziem) bardzo ożywiony handel. „Sakiewką Rusi” nazywano tę republikę. Tak więc nasz mieszkaniec Lubeki pochodził po cerkwiach Nowogrodu, zauroczył się pięknem cerkiewnych służb, zdumiał ilością świątyń, wsłuchał w niedzielne pierezwony i… nie wrócił do domu. Rozdał majątek, jak podają żywoty ojców świętych, i został mnichem. Kiedy modlitwy jego okazały się skuteczne, a lud począł go sławić, zaczął jurodstwowat’. A potem w ogóle uciekł z ukochanego Nowogrodu. Dotarł do Wołogodczyzny, do Wielkiego Ustiuga, gdzie zakończył życie, nie porzucając jurodstwa. Cudotwórca i za życia, i po śmierci. Boży człowiek. Ruski święty. Niemiec z urodzenia. Krajan Güntera Grassa i Tomasza Manna.

Pójdźmy dalej. Gdzieś na początku XV wieku już nie z Lubeki, lecz z Brandenburga i nie do Nowogrodu, ale do nie mniej słynnego Rostowa Wielkiego przyszedł po coś Niemiec- -katolik. Imię jego przed przyjęciem prawosławia nie jest znane. W prawosławiu jest czczony jako Izydor Rostowski. Także, zresztą, jurodiwyj. Prozorliwy za życia, gdy jego przepowiednie zaczęły się spełniać, nazwany został Twardosłowym. Bardzo czcił go Iwan Groźny, generalnie nieszczególnie szanujący Niemców za już rozwijającą się w jego czasach „okrutną herezję Lutra”.

Przyjęło się u nas uważać, że nasi ludzie z zadowoleniem uciekali z „domowego więzienia” do świata zgorszenia i zadowolenia zachodniej cywilizacji. Że niby nie ma tu nic do roboty. Czego więc tutaj szukać? „Ponurych światełek smutnych wsi”? No, może powojować albo pieniędzy zarobić na handlu, albo skryć się w naszych szerokościach przed biedą we własnej ojczyźnie. Ale oto macie dwóch Niemców, którzy przyszli na Ruś za Duchem Świętym, chociaż On dyszy kędy chce. Przy czym obaj podjęli się ciężkiego podwigu – jurodstwa i w nim osiągnęli świętości. Dwaj! Poczekajcie, będzie i trzeci.

Sto lat po Izydorze w tym samym Rostowie Wielkim pojawił się jeszcze jeden Niemiec. Nazywano go Ioannem o przezwisku Włosaty. Albo szedł śladami Izydora w stronę jeziora Nero, albo te rzadkie w świecie wybrane dusze pewien szczególny promysł Boży prowadził z Zachodu na Wschód, ale się zdziwicie… Ten Niemiec także prowadził życie jurodiwego i miał dar uzdrawiania, przez co nazywano go nie tylko Włosatym, ale i Miłościwym. Nigdy nie rozstawał się z Psałterzem. Czytał go stale. Z nim też został pogrzebany. Psałterz był zresztą po łacinie. Jego data śmierci – 1581. Do smuty XVII wieku pozostawało całkiem niedużo czasu. Zastanówcie się tylko, umiłowani! Zastanówcie się i uśmiechnijcie. A może nawet i zaśmiejcie z radości i zadowolenia. A może i przestraszcie. Niemcy płyną i idą do nas, do tych „smutnych wsi”, na te wieczne bezdroża i do surowego klimatu. Idą do obcego im ludu, nawet dzisiaj nie specjalnie łagodnego, a już wtedy… Idą gęsiego, jak pielgrzymi, ze stulecia w stulecie, żeby tutaj, pośród masowego analfabetyzmu, czytać po łacinie Psałterz, nocować na przycerkiewnych placach, żywić się z jałmużny i modlić do Boga za cały wszechświat! A więc może stamtąd, z Lubeki i Brandenburga, odczuli i pojęli w naszej ziemi i historii coś takiego, czego my, żyjąc tutaj, nie czujemy i nie rozumiemy? I zdarzyło się to z pewną regularnością w niepamiętnych czasach, przed Czajkowskim i Dostojewskim, przed bujnym rozkwitem ruskiej kultury, zrozumiałej Zachodowi, przed rozważaniami o zagadkowej ruskiej duszy. Ten temat można długo kontynuować, poruszając szereg wątków pobocznych. Dlatego, że i potem szli na Ruś Holendrzy i Szkoci, Francuzi i Niemcy. W różnych czasach szli i teraz idą. Z woli awanturniczego charakteru, po pieniądze czy sławę, kierowani interesem albo innymi wyobrażeniami.

(ciąg dalszy dostępny w wersji drukowanej lub w E-wydaniu Przeglądu Prawosławnego)

o. Andrej Tkaczow, tłum. Ałła Matreńczyk

Odpowiedz