Home > Artykuł > Z tradycji galicyjskiej

Rodzina przyszłej matuszki Eugeniyi, Trembaczowie, Fekułowie, Karełowie i Gyżowie, wywodzili się z Łosia w powiecie gorlickim. Jego przodkowie zasłynęli jako producenci mazi, czyli smaru do osi, wytwarzanego z parzonych brzóz. Handlowali też nim w dużej części Europy, co pozwoliło rodzinom żyć na wysokim, jak na owe środowisko, poziomie i myśleć o lepszym życiu dla dzieci. Jak na przedsiębiorczych łosian przystało mieszkali w dwupiętrowych domach z cegły, a także zatrudniali pracowników. Młodzi Trembaczowie zostali posłani do gimnazjum w Nowym Sączu, a Fekułowie studiowali na niemieckich uniwersytetach.

– Trembaczowie uważali się za prawosławnych, nie grekokatolików – podkreślała matuszka Eugeniya Nehrebecki. – W Europie Wschodniej wiele rodzin uważało się za prawosławnych, nie zdając sobie sprawy, że formalnie są grekokatolikami.

Babcia, Ewa Trembacz z domu Fekuła, została wdową. Zgodnie z łemkowskim zwyczajem, powinnością brata było zaopiekowanie się bratową i trzema osieroconymi bratanicami. I tak babcia powtórnie wyszła za mąż za szwagra, Józefa. Matka matuszki, Eufrozyna, urodziła się w Łosiu w 1896 roku i wraz z rodziną w 1910 roku wyemigrowała do Pricedale w Belle Vernon w stanie Pensylwania. Ukończyła sześć klas, kiedy rodzina zdecydowała przenieść się do Ethelbert w Kanadzie. Tam też wybudowała kaplicę prawosławną. Czternastolatka postanowiła zostać w Stanach, we Frackville, przy wuju, Johnie Fekula, duchownym greckokatolickim, jako opiekunka jego dzieci. Przyszłego męża, ojca matuszki Eugeniyi, o dziesięć lat starszego Eliasza Yankovskiego, poznała w cerkwi, gdzie służył wuj. Eliasz, Łemko z Czaszyna, wyemigrował do Saint Clair w ślad za starszymi braćmi. W parafii był aktywnym członkiem komitetu parafialnego, jego skarbnikiem.

Eufrozyna i Eliasz pobrali się 23 lipca 1913 roku. W 1914 roku Eliasz postanowił wstąpić do prawosławnego seminarium św. Platona w Tenafly w stanie New Jersey. Tymczasem Eufrozyna zamieszkała ze swoją siostrą, Ewą Dudra.

– Urodziłam się i dorastałam w Portage, które miało kopalnie na obrzeżach miasta – wspominała matuszka Eugeniya.

Portage w tamtych czasach liczyło blisko cztery i pół tysiąca mieszkańców, z których znaczny odsetek stanowili emigranci z Polski i Słowacji.

Eugeniya, najmłodsza w rodzinie, przyszła na świat 30 kwietnia 1930 roku. Najstarszy brat, Vladimir, nazywany Wally, miał piętnaście lat, a średni, Leo, niespełna sześć. O. Eliasz Yankovski po święceniach w 1918 roku najpierw służył w Huntsburgu w Ohio, a potem w parafiach w Pensylwanii, Curtisville, Patton i Monongahela. Także w Portage z cerkwią św. Michała, górniczym miasteczku na szlaku kolejowym, co ułatwiało biskupom, księżom, rodzinie i znajomym odwiedzanie rodziny o. Eliasza. – Moi rodzice byli niezwykle gościnni – wspominała.

Odwiedzała ich ciocia Mary Renchkovsky, właścicielka sklepów spożywczych i cukierniczych w sąsiednim Charleroi, zawdzięczającym nazwę francuskiemu królowi i słynącym z wydmuchiwania szkła. Poza tym wujowie, będący pierwszym pokoleniem inteligencji rusińskiej w Stanach. Wuj Joseph Fekula był doktorem farmacji, jak jego żona, zaś Herbert Fekula rektorem Jefferson University w Filadelfii (obecnie Thomas Jefferson University and Medical School). Wuj Herbert po przejściu na emeryturę w wieku sześćdziesięciu pięciu lat został kwestorem Seminarium św. Włodzimierza. O. Michael Fekula, duchowny w Nord Side w Pittsburghu, swoich synów wysłał do dobrych, prywatnych uczelni. Jeden z nich pracował w Standard Oil i dorobił się milionów. Jego brat, Basil, był redaktorem amerykańskiej „Prawdy”. Żona Basila dyplomowaną, co w 1900 roku było rzadkie, pielęgniarką. Inny z Fekułów zaprojektował charakterystyczny znak „V” na masce Cadillaca. Fekułowie z tej linii byli jubilerami i pracowali dla Elgin Watch Company. Z kolei Trembaczowie (teraz pisani Trembach) w Pensylwanii posiadali sklepy, szczególnie spożywcze. Wyrabiali też w Mayfield słynną tam kiełbasę.

O. Eliasz i matuszka Eufrozyna obawiali się, że najmłodsze z dzieci nie przeżyje, dlatego ojciec ochrzcił ją szybko w cerkwi św. Michała w Portage. Odziedziczona po Trembaczach hemochromatoza (przeciążenie żelazem) zabrała wcześniej niespełna czteromiesięczną Olgę i zaledwie dwutygodniową Lubę. Jednak Eugeniya pokonała chorobę. Rok później, po parafialnym pikniku, najstarszy Vladimir poważnie zachorował na reumatyzm, który osłabił serce, a cztery lata później doprowadził do udaru.

– Vladimir zawsze o mnie dbał i nazywał „małą lalką” – wspominała. Po udarze wysoki, bardzo przystojny mężczyzna przestał mówić i jeździł na wózku inwalidzkim. Z rodziną porozumiewał się, pisząc na przenośnej maszynie. Mała Eugeniya, nie orientując się w sytuacji, bała się brata, a rodzice nie mówili nic o jego chorobie. 16 maja 1936 roku dwudziestojednoletni Vladimir zmarł. Mimo wszystko dzieciństwo uważała za szczęśliwe, choć rodzice, którzy postanowili zadbać o edukację dzieci, stawiali im wysokie wymagania. Leo uczył się gry na skrzypcach, a Eugeniya na pianinie.

Rodzice bardzo dbali o parafię. Cerkiew otaczały piękne drzewa i kwiaty, ogród zaś był pełen warzyw, altana obrośnięta winoroślą, w sadzie rosły dorodne śliwy. Mama była świetną gospodynią, robiła dużo przetworów, a także wspaniałe wypieki. Jej specjalnością był siedmiowarstwowy tort bezowy. – Przed Paschą wstawała o trzeciej rano, aby upiec paschy – wspomina. – Jakie cudowne zapachy wypełniały dom!

Mała dziewczynka zapamiętała wybuch w kopalni w 1937 roku i czarne od węgla zwłoki ofiar, obozy Cywilnego Korpusu Ochrony (CCC), gdzie ludzie ciężko pracujący mogli w czasie wielkiego kryzysu dobrze zjeść i powódź w niedalekim Johnstown. Ludzie z Portage obawiali się, że zaleje także ich okolicę. Portage było czystym miasteczkiem. Mieszkańcy dbali o swoje obejścia. Na plebanii myło się podłogi w sobotę, a potem zaściełano gazetami, żeby nie zabrudziły się do niedzieli.

Jej matka była osobą chętnie pomagającą ludziom. Szczególnie chorym, co miało wpływ na zawodową przyszłość Eugeniyi. Tymczasem w 1941 roku Yankovscy przenieśli się do West Brownsville, gdzie ojciec objął parafię Zmartwychwstania. W siódmej klasie poważnie zachorowała na nerki i większość czasu spędzała poza domem. Po powrocie do szkoły została wybrana do National Honor Society, prestiżowej organizacji uczniowskiej.

W maju 1948 roku ukończyła Brownsville High. Chciała zostać nauczycielką, ale brak funduszy uniemożliwił jej kształcenie się w tym kierunku. Postanowiła zostać pielęgniarką i rozpoczęła naukę w trzyletniej szkole pielęgniarstwa w Waszyngtonie. Odtąd wpadła w stały rytm. Jej życie dzieliło się na naukę, praktykę w szpitalu i sen, z wyjątkiem dwóch tygodni wolnego w roku. Po roku nauki otrzymała czepek, a w 1951 roku tytuł pielęgniarski, zdając egzamin przed państwową komisją.

Johna Nehrebeckiego, przyszłego męża, poznała jesienią 1945 roku podczas organizowania Klubu „R”, skupiającego rusińską społeczność. – Pan John Hutchko, doradca Klubu „R”, pewnego dnia przyprowadził Johna Nehrebeckiego, aby porozmawiać o zorganizowaniu klubu w West Brownsville – opowiadała po latach. Akurat zwichnęła kostkę podczas zajęć w liceum i miała zabandażowaną nogę. – Podoba mi się ten chłopak – wyznała wówczas kuzynce. Miał siedemnaście lat, ona piętnaście.

– Ojciec bardzo lubił Johna, bo mówił po łemkowsku – wspominała. Mama pragnęła, aby poślubiła lekarza, o dwanaście lat starszego syna duchownego, ale on nie był jej przeznaczony. John Nehrebecki, mimo niezdecydowania Eugeniyi, okazał się wytrwały w staraniach. Kiedy wydawało się, że sytuacja rozwinęła się o krok do przodu, następował odwrót.

– Nie teraz! – odpowiedziała Johnowi w 1951 roku. – Zadzwoń, kiedy będziesz mówiła poważnie – odpowiedział zniecierpliwiony, co uraziło młodą damę. Pewnego razu otrzymała telefon od rodziców, że John jedzie do Paryża studiować w Instytucie św. Sergiusza. Była jesień, tuż przed ukończeniem szkoły pielęgniarskiej. Z Waszyngtonu zadzwoniła do Johna, bo miała sen, że został biskupem, a ona prosiła go o błogosławieństwo. Poprosiła też o wybaczenie i zapytała, czy nadal chce ją poślubić. Odpowiedź brzmiała: „Tak”.

Ich domy były oddalone o dwadzieścia siedem mil. – John powiedział mi, co myśli, a ja obiecałam być posłuszną żoną – opowiadała o przyrzeczeniach na wspólną przyszłość, złożonych nad rzeką. Nie chciała wychodzić za duchownego, ale John mówił, że zostanie nauczycielem. Zaręczyli się w 1952 roku. W marcu otrzymała pierścionek zaręczynowy. Niespodziewanie, pocztą.

(ciąg dalszy dostępny w wersji drukowanej lub w E-wydaniu Przeglądu Prawosławnego)

Anna Rydzanicz

Odpowiedz