Home > Sami o sobie > Na wsi wesele

Tradycyjna kultura ludowa, chłopska, zanikła na wsi ostatecznie z końcem lat sześćdziesiątych ubiegłego stulecia, a jej odchodzenie było długim, powolnym procesem. Wciąż żyją ludzie, którzy pamiętają życie wyznaczane przez rytm pór roku i związanych z nim prac gospodarskich, kalendarz liturgiczny oraz obrzędy o wypracowanej przez pokolenia formie, wiążące całą wiejską społeczność.

Nad światem tym pochyliła się Irena Matus, historyk i etnolog, profesor Uniwersytetu w Białymstoku. Dwadzieścia lat temu ukazał się zbiór jej esejów, gawęd etnograficznych, jak je określiła, „Lud nadnarwiański”, opowieść o codziennym życiu, pracy i zabawach mieszkańców doliny górnej Narwi w okresie międzywojennym i nawet dawniej. Książka cieszyła się ogromnym powodzeniem, nakład został szybko wyczerpany.

Po latach powróciła do tematu, już w publikacji naukowej, z całym wymaganym przez nią aparatem – przypisami, wykazem rozmówców, szeroką bibliografią, indeksami, słowniczkiem pojęć. Zawęziła temat, stały się nim zwyczaje i obrzędy weselne, a poszerzyła obszar badań, na wsie po obu brzegach rzeki, od granicy z Białorusią po parafie Kożany i Rajsk. W przeszłości zamieszkiwała je niemal wyłącznie ludność wyznania prawosławnego, ale posługująca się zróżnicowanymi gwarami wschodnimi. Świadoma tego zróżnicowania, dzieliła się sama na Litwę i Padlasze. Podział, czytelny nie tylko w języku, ale i kulturze, wyznaczała nie tyle granica między Koroną a Wielkim Księstwem Litewskim, ile rzeka i pas Puszczy Ladzkiej. Do dziś wśród sąsiadów przetrwał ten tożsamościowy podział na nadnarwiańskie wsie podlaskie i nadnarwiańskie wsie Litwy.

Autorka przeprowadziła tam rzetelne, wieloletnie, rozpoczęte na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych, szczegółowe badania terenowe. Rozmówców nie przepytywała zgodnie z góry ustaloną ankietą, wysłuchiwała ich wspomnień i osobistych zwierzeń. Dzięki temu znowu, mimo naukowej oprawy, otrzymaliśmy żywy obraz zatartego już w pamięci świata, uchwycony w trakcie przemian, które w dwudziestym wieku wyznaczyły przede wszystkim bieżeństwo i druga wojna światowa. Obraz wart zainteresowania ze strony nie tylko rozproszonego już w dużym stopniu po miastach ludu nadnarwiańskiego i jego potomków, ale i każdego zaciekawionego czasem minionym, dawną kulturą i obyczajem.

Wesela w dawnej wiejskiej społeczności były wydarzeniami radosnymi, ważnymi dla całej wsi, które niegdyś tworzyły silnie wewnętrznie związaną wspólnotę. Sakrament małżeństwa w świątyni rozpoczynał kilkudniowe świętowanie w domach młodej pary, czemu towarzyszył ciąg zwyczajów i obrzędów, celebrowanych przez wiele osób.

Dawniej dziewczęta wychodziły za mąż bardzo młodo, mając szesnaście, siedemnaście czy niewiele więcej lat. Staropanieństwo uważano za przekleństwo, tym szybciej należało odsunąć to niebezpieczeństwo. Kawalerowie też żenili się młodo, choć przyjęło się w okresie międzywojennym, że dopiero po odsłużeniu wojska.

Pary nie zawsze, a nawet rzadko, dobierały się dobrowolnie, kierując uczuciem. Decydowali rodzice, pod uwagę brano głównie majątek. We wspomnieniach wciąż powraca wątek małżeństw aranżowanych bez pytania młodych, zwłaszcza dziewcząt, o zgodę, niekiedy zupełnie przypadkowych. Dziewczęta zatem z jednej strony marzyły o ślubie, z drugiej modliły się o męża dobrego, w którego domu nie spotkało by ich nic złego.

Bywało różnie, stąd tak ważne były dopyty i instytucja swatów. A kiedy kończyły się targi o posag, wyprawę, weselne przyjęcie, nadchodził czas wesela, wypełniony bogatą obrzędowością, ustalonymi od stuleci zwyczajami. Nie będę ich szczegółowo opisywać, odsyłam do książki, w której nie tylko je wszystkie zaprezentowano, ale i przedstawiono ich lokalne odmiany.

Zaczynały się one w sobotę zapraszaniem gości, całej wsi, bez omijania żadnego domu. Nie oznaczało to, że wszyscy przyjdą na weselną ucztę, każdy i tak wiedział, czy ma być gościem, czy tylko obserwatorem. Wieczorem miał miejsce obrzęd zaruczyn, luźno związany z tym, co współcześnie określa się jako zaręczyny. Było to złożona ceremonia, której najważniejszym elementem był przykryty chustą chleb, na który wszyscy obecni kładli dłonie, wiązane potem przez marszałka chustą. Zaruczyny jeszcze w okresie międzywojennym wyparł panieński wieczór, spotkanie koleżanek, kuzynek, swatów. Na organizowaną wówczas zabawę zjeżdżała się kawalerka z całej okolicy. Równolegle w obu domach weselnych trwał wypiek korowaja, obrzędowego ciasta o bardzo złożonej symbolice, bez którego nie mogło się obyć żadne wesele.

(ciąg dalszy dostępny w wersji drukowanej lub w E-wydaniu Przeglądu Prawosławnego)

Dorota Wysocka

Odpowiedz