Home > Artykuł > Krzyż na Kaukazie

Kaukaz, to miejsce, w którym istnieją dwa najstarsze chrześcijańskie kraje świata, czyli Armenia (301 r.) i Gruzja (326 r.). Kiedyś było jeszcze jedno, zwane Albanią Kaukaską (poza nazwą nie mające absolutnie nic wspólnego z Albanią bałkańską), ale już w VI-VII wieku zniszczyli je Persowie i Arabowie. Znajdowało się na terenie dzisiejszego Azerbejdżanu. W ten sposób Gruzja i Armenia to jedyne chrześcijańskie kraje regionu, okrążone ze wszystkich stron przez muzułmańskie. Całe wieki takie sąsiedztwo oznaczało dla kaukaskich chrześcijan niesienie najprawdziwszego krzyża męczeństwa. Obecnie stosunki układają się poprawnie, choć Armenia z dwoma swoimi sąsiadami, czyli Turcją i Azerbejdżanem, nie utrzymuje żadnych stosunków, traktując ich jako wrogów śmiertelnych. Winna jest temu przede wszystkim polityka, nie religia.

Gruzja i Armenia były, i są nadal, ze względu na chrześcijaństwo, niejako skazane na braterstwo i współpracę. Nie zawsze jednak tak było i nie zawsze ta braterska miłość dominowała w stosunkach wzajemnych. Osobiście nazwałbym to więzią na wzór Pawła i Gawła, z tym, że w momencie zagrożenia wiary wszelkie animozje przestają grać rolę. Poza tym Gruzini są od zawsze prawosławni, a Ormianie od połowy piątego wieku poszli swoją drogą. Stało się to wyłącznie z powodów politycznych, bo w momencie, gdy całe chrześcijaństwo obradowało w Chalcedonie, oni zjawić się tam nie mogli, walcząc na śmierć i życie z Persami o przetrwanie własnego narodu. Ostatecznie się udało, ale ceną była wielowiekowa okupacja oraz wyniszczenie niemalże całej populacji. A potem dodatkowo na całe wieki przylepiono im etykietkę monofizyckich heretyków, o czym jeszcze napiszę.

Obecnie wzajemne stosunki, zarówno państwowe jak i religijne, układają się poprawnie. Wielu Ormian mieszka w Gruzji, nie mając z tym żadnych problemów, no może za wyjątkiem przygranicznej Dżawacheti. Mają więc swój język, instytucje, piśmienność i cerkwie oczywiście. Gruzinów zaś w Armenii niewielu. Mam na myśli oczywiście tych, którzy mieszkaliby tu na stałe. Ale i ta garstka, żyjąca w przygranicznych wioskach, bez problemu korzysta ze swoich cerkiewek. Reasumując, nie jest źle, a nawet całkiem dobrze, choć jeśli przyjrzeć się temu dokładniej – mogłoby być lepiej. O tym też jeszcze napiszę.

Gruzja to jeden z fundamentów światowego prawosławia, kraj doskonale Polakom znany, periodycznie opisywany przeze mnie na łamach Przeglądu. Nie widzę więc sensu podawania po raz kolejny szerszej jego charakterystyki. Zupełnie inaczej rzecz ma się z Armenią, więc to jej poświęcę troszkę więcej miejsca w trakcie poniższej analizy porównawczej.

Tak jak każdy Gruzin mieni się prawosławnym, tak każdy Ormianin wyznawcą Ormiańskiej Cerkwi Apostolskiej (OCA). Różnica polega na tym, iż gruzińskie prawosławie jest częścią ogólnoświatowej ortodoksyjnej rodziny, Cerkiew armeńska zaś ma charakter zdecydowanie ekskluzywny, czysto ormiański. Teoretycznie nie ma przeciwwskazań, by nie-Ormianin był jej członkiem, w praktyce zdarza się to jednak bardzo rzadko, gdyż Kościół ten ma charakter stricte narodowy, stanowi więc świętość dla wszystkich Ormian, nawet dla tych, którzy do niego nie należą i na co dzień nie mają z religią nic wspólnego! Chodzi bowiem o to, iż OCA jest świętością ogólnonarodową i jądrem, z którego wyrasta narodowa samoidentyfikacja. Z tego to powodu należą do niej w sumie tylko Ormianie, a zmiana wyznania poczytywana jest w kategoriach zdrady narodowej. Wyjątek robi się wyłącznie dla tych Ormian, których wichry historii rzuciły do krajów katolickich, choćby dzisiejszej Polski, gdzie weszli w unię z Kościołem rzymskokatolickim. W samej Armenii natomiast tylko w mieście Giumri oraz okolicznych wioskach stoją katolickie cerkwie. Jest to ukłon w stronę Watykanu, podobnie jak jedyny, w stolicy kraju, meczet tłumaczyć należy ukłonem w stronę szyickiego Iranu, z którym dzisiejsza Armenia utrzymuje bardzo dobre stosunki.

Stosunki z prawosławiem są również bardzo dobre. Wyrazem tego jest istnienie kilku rosyjskich prawosławnych świątyń, obsługiwanych przez kilkunastu duchownych. Kilku cerkwi tylko, ponieważ na więcej nie ma po prostu zapotrzebowania. W ogóle należy z naciskiem podkreślić, iż w Armenii bardzo ceni się chrześcijan jako takich, denominacja zaś jest zdecydowanie kwestią drugorzędną. Najlepiej jednak rozumieją się wyznawcy Ormiańskiej Cerkwi Apostolskiej z prawosławnymi, gdyż zdecydowanie więcej nas łączy niż dzieli. Zaryzykowałbym nawet twierdzenie, że podobieństwa sięgają 80 procent. Nie ma bowiem w zasadzie różnic doktrynalnych, a i zwykła codzienność bardzo przypomina to, do czego jesteśmy przyzwyczajeni. Odrębności też oczywiście są, ale nikt ich tu specjalnie nie podkreśla i nie uwypukla.

Przez całe wieki określano Ormian jako monofizytów i heretyków. Sprawa to bardzo skomplikowana, wynikająca przede wszystkim z faktu, iż nie podpisali postanowień IV Soboru powszechnego w Chalcedonie w roku 451. Nie podpisali, bo jak już wspomniałem, prowadzili wtedy wojnę o swoje być albo nie być. Nie podpisali również i potem, zbulwersowani walką patriarchatu rzymskiego o prymat w Kościele. I tak już zostało. Z kolei ojcowie soborowi nie mieli innego wyjścia jak uznać wszystkich tych, którzy nie złożyli podpisu pod uchwałami Chalcedonu, za odszczepieńców. I w ten oto tak tragiczny, bo polityczny a nie religijny, sposób powstał Kościół ormiański.

(ciąg dalszy dostępny w wersji drukowanej lub w E-wydaniu Przeglądu Prawosławnego)

Paweł Krysa

fot. autor, armenianchurch.org

Odpowiedz