Home > Sami o sobie > W skansenie o wojnie

18 lipca odbyły się w skansenie w Białowieży obchody 75 rocznicy Wielkiego Zwycięstwa. Wyświęcono pomnik-krzyż poświęcony tym, którzy walczyli i zginęli podczas drugiej wojny. Krzyż stanął nieopodal kaplicy św. Aleksandra Newskiego, na miejscu zniszczonej przez hitlerowców wsi Kropiwnik, tuż obok dwóch innych, upamiętniających 25-lecie skansenu i setną rocznicę powrotu z bieżeństwa.

Na uroczystość przybyli członkowie i sympatycy Stowarzyszeń Skansen i Ruś, które łączy osoba przewodniczącego, prof. Anatola Odzijewicza.

O. Sergiusz Korch, proboszcz parafii w Białowieży, po wyświęceniu pomnika-krzyża, wspomniał, że już pierwszego dnia wojny o 6.45 spadły na białowieską cerkiew niemieckie bomby, uszkadzając świątynię i jej unikalny na skalę światową porcelanowy ikonostas, którego ubytki udało się zrekonstruować dopiero przed kilku laty.

– Na naszych cmentarnych krzyżach często widzimy napis. „Pomódl się za mnie, jestem już w domu, ty wciąż w gościach”. I dzisiaj my, którzy jesteśmy wciąż w gościach, modlimy się za tych, którzy walczyli i za tych, którzy zginęli podczas II wojny – powiedział.

Podziękował prof. Odzijewiczowi za pomysł wzniesienia monumentu i jego błyskawiczną realizację, za zebranie „wsiech wo jedino”. Krzyż wzniesiono z dobrowolnych składek.

Potem o wojnie było w słowie i pieśni. Dorota Wysocka zaprezentowała książkę Fundacji Ostrogskiego „Zamordowane wsie”, której była redaktorką i współautorką, poświęconą ofiarom cywilnym drugiej wojny na terenie Bezirk Bialystok, obejmującego województwo białostockie sprzed drugiej wojny, czyli większą część obecnego województwa podlaskiego bez Suwalszczyzny, włączonej do Rzeszy już w 1939 roku, za to z dwoma powiatami wschodnimi – grodzieńskim i wołkowyskim. I w granicach tego właśnie Bezrik Bialystok poruszali się autorzy książki, dziennikarze Michał Bołtryk, Anna Radziukiewicz, Andrej Waszkiewicz, Aleksander Wierzbicki, Dorota Wysocka.

Pacyfikacjami po wojnie zajmowały się sądy grodzkie, zebrały relacje, przeprowadziły ankiety. A uzyskane materiały powędrowały do archiwów. W latach 60. sięgnął po nie prof. Czesław Madajczyk, historyk z Warszawy, który napisał fundamentalną pracę o prześladowaniach ludności cywilnej, w latach 80. prof. Michał Gnatowski ze współpracownikami. Potem temat ten nie był przedmiotem większych badań naukowych, za to wracał w literaturze pięknej (w 2011 roku ukazała się w Polsce książka Konrada Schullera, niemieckiego korespondenta Frankfurter Allgemeine Zeitung „Ostatni dzień Borowa” o pacyfikacji lubelskiej wsi w lutym 1944 roku, a w 2015 cenionej poetki Anny Janko, która w książce „Mała zagłada”, opowiedziała o wydarzeniach, jakich we wsi Sochy na Lubelszczyźnie doświadczyła jej matka.

W granicach Polski doszło do około ośmiuset pacyfikacji, w Bezrik Bialystok – 250. Najwięcej odbyło się na Lubelszczyźnie, co miało związek z planem wysiedlenia Zamojszczyzny i przekazania jej żyznych ziem niemieckim osadnikom.

Na drugim miejscu plasuje się rejon świętokrzyski, gdzie bardzo silnie działała partyzantka, na trzecim – Bezrik Bialystok. Dokonując pacyfikacji, Niemcy nie kierowali się kryterium narodowościowym czy wyznaniowym.

Skąd pomysł na napisanie takiej książki? – Przyszła z nim do redakcji pastor z Niemiec, Barbara Phieler – przyznała Dorota Wysocka. – Odwiedzając w Rajsku swoją przyjaciółkę ze studiów, matuszkę Irenę Godun, poznała historię pacyfikacji tej wsi. I bardzo nią to wstrząsnęło.

Europa pamięta o dwóch spacyfikowanych wsiach – Lidicach w Czechach, wymordowanych po zamachu na Heydricha (w wyniku akcji odwetowej Niemców za pomoc w ukrywaniu zamachowców w cerkwi został rozstrzelany także prawosławny biskup Gorazd) oraz Oradour we Francji. To wsie-pomniki, często odwiedzane. O naszych ośmiuset spacyfikowanych wsiach (w Polsce jest tylko jedno muzeum spacyfikowanych wsi, w świętokrzyskim) nikt na zachodzie Europy nie słyszał.

Barbara Phieler chciała tę lukę wypełnić. Dorota Wysocka przybliżyła dramat kilku zamordowanych wsi w Bezrik Bialystok. Zaczęła od Rożkowki, na Białorusi, gdzie do pacyfikacji nie doszło, bo Matka Boża nakazała niemieckiemu oficerowi, przelatującemu nad wykopanym już dołem, wstrzymać egzekucję, ratując od niechybnej śmierci około dwustu osób (ciekawe, że podobna sytuacja zdarzyła się dwóm niemieckim lotnikom, którzy mieli zbombardować monaster w Kefalonii, przed czym powstrzymał ich jego patron – św. Gierasim). Wspomniała o małej wsi Popówka, „raptem cztery domy, pięć rodzin”, której wszyscy mieszkańcy za pomoc partyzantom zostali zabici, a potem pochowani na cmentarzu w Królowym Moście, o położonej na bagnach wsi Grądy, o wsi Krasowo-Częstki, która z partyzantką nie miała nic wspólnego, a została rozstrzelana dlatego, że była największa w okolicy. Wieś została ostrzeżona przez pochodzącego z niej księdza. – Aleś ty głupi – nie uwierzyła mu rodzona matka. – Ty nie znasz Niemców, my pamiętamy ich z pierwszej wojny światowej, oni nam drogę wybudowali. To dobrzy ludzie.

– Pamięć o tragicznych wydarzeniach najbardziej utrwalona jest tam, gdzie dba o nią Cerkiew – zauważyła Anna Radziukiewicz. Podała trzy przykłady: Słoch Annopolskich, Łaźni i Rajska. W dwóch pierwszych miejscowościach upamiętniono ofiary, budując cerkwie, w Słochach Annopolskich św. Marii Magdaleny, w Łaźniach św. Łukasza chirurga.

Anna Radziukiewicz poruszyła też często nieuświadamiany przez nas problem potomków nazistów, którzy dopuszczali się zbrodni. – Wybitny austriacki pisarz Martin Pollack dopiero wiele lat po zakończeniu wojny dowiedział się o nazistowskiej przeszłości swego dziadka, ojca, wuja – mówiła. – Od tej pory śnią mu się nieustannie. Rozmawia kolejno z każdym. I ciągle zadaje sobie pytanie, dlaczego dobrzy, kulturalni ludzie, w jego przypadku prawnicy, zostali tak otumanieni przez ideologię nazistowską.

Do książki „Zamordowane wsie” i jej pomysłodawczyni odniósł się też poseł Eugeniusz Czykwin. – Kto z was zainicjowałby, nawet zbierałby jakieś środki na to, by pokazać ciemną kartę swego narodu? – pytał. – Tak więc jesteśmy pełni szacunku dla postawy Barbary Phieler. –

Niepokoi mnie – stwierdził – zachowanie grupki młodych „prawosławnych Polaków”, którzy w odniesieniu do żołnierzy Armii Czerwonej powielają przekaz „prawdziwych Polaków” z patriotyczno-nacjonalistycznych środowisk. W myśl tego przekazu polegli na polskiej ziemi, najczęściej bardzo młodzi, żołnierze to gwałciciele, grabieżcy, okupanci i prawosławni duchowni nie powinni służyć 9 maja panichid na ich grobach. Wiedza wśród młodych ludzi o drugiej wojnie światowej, o tym, że w ramach przyjętego przez Trzecią Rzeszę General Plan Ost zakwalifikowani do kategorii „podludzi” Polacy mieli być eksterminowani, jest znikoma. Także dlatego inicjatywy, służące zachowaniu pamięci, a nade wszystko modlitewna pamięć o wszystkich ofiarach tej strasznej wojny, są potrzebne.

(ciąg dalszy dostępny w wersji drukowanej lub w E-wydaniu Przeglądu Prawosławnego)

Ałła Matreńczyk

fot. Anna Radziukiewicz

Odpowiedz