Home > Artykuł > Lubię ludzi

Z profesorem dr. hab. nauk medycznych kierownikiem oddziału gastroenterologii, hepatologii i chorób wewnętrznych z ośrodkiem diagnostyki i leczenia endoskopowego w Wojewódzkim Szpitalu Zespolonym im. Jedrzeja Śniadeckiego w Białymstoku ANATOLEM PANASIUKIEM rozmawia Anna Radziukiewicz

Anna Radziukiewicz: – Najpierw poznałam Pana jako społecznika. To dziś rzadka postawa.

Anatol Panasiuk: – Ależ człowiek zawsze powinien dzielić się sobą, dawać komuś cząstkę swojego szczęścia, nawet nie wiedząc komu ją daje.

– I nawet kiedy jest się lekarzem o pięciu specjalizacjach (chorób wewnętrznych, zakaźnych, medycyny morskiej tropikalnej oraz patomorfologii i zdrowia publicznego), nauczycielem akademickim, badaczem, autorem książek medycznych, szefem dużego zespołu, jak Pan?

– Mój ojciec był społecznikiem, wiele pracował w radzie gminy Gródek, Supraśl oraz na rzecz lokalnych społeczności.

– Społecznikostwo jest „dziedziczne”?

– Chyba tak.

– Wspiera Pan od lat Fundację Nowa Wola, która niepełnosprawnym i chorym ludziom daje szczęście bycia razem i bycia potrzebnym.

– W Mikołajkach, na niedawnej naukowej konferencji medyków, zaprezentowałem dużą wystawę fotograficzną. Wszystkie zdjęcia wystawiono na aukcji. Pieniądze z ich sprzedaży, a okazała się to pokaźna kwota, poszły na Fundację Nowa Wola i pozwoliły na wielomiesięczną rehabilitację jej podopiecznego, młodego człowieka.

– Czyje to były zdjęcia?

– Moje. Fotografowałem tkanki chorych narządów, widzianych pod mikroskopem. Fotograf profesjonalista poddał je komputerowej obróbce.

– I wyszła – jak widzę – taka głębia świata, przedziwnie kolorowego i różnorodnego.

– Bo taki jest świat pod mikroskopem.

– Noam Chomsky, wybitny amerykański lingwista, zauważa, że ideologia neoliberalizmu, obecnie tak upowszechniana na całym świecie, zmierza ku tworzeniu par: ja i mój telewizor albo ja i mój iPad, wpychając ludzi w izolację i redukując swoją troskę do siebie – ja i reszta świata, która mnie nie obchodzi. Pan inaczej postępuje. Solidarność między ludźmi jest Panu bliska, jak w chrześcijaństwie. Tymczasem chrześcijaństwo jest rugowane z publicznej przestrzeni. – Czuje to pani? Ja nie.

– Czuję modę na dystansowanie się młodych wobec Kościoła.

– Może to sprzeciw wobec postaw pewnych ludzi Kościoła, którzy powinni świecić przykładem, sami zaś swym postępowaniem stali się zaprzeczeniem zasad Ewangelii.

– A co jest podstawowym środowiskiem, w którym powinniśmy się uczyć miłości, uprzejmości, solidarności z innymi?

– Dom, rodzina. – Pana mama osierociała, gdy miała trzynaście lat. Gdzie tego wszystkiego się uczyła?

– Miała szczęście. Przygarnęła ją daleka kuzynka. Dała miłość, bezpieczeństwo i nauczyła szyć. Uratowała – to był okres międzywojenny – przed nieszczęściem sieroctwa i biedy.

– Pan Profesor ma dzieci swoje, dzieci w społecznym przedszkolu i szkole podstawowej w Białymstoku przy Mieszka I, gdzie przez wiele lat był Pan prezesem albo, jak teraz, wiceprezesem społecznego towarzystwa oświatowego, organu założycielskiego obu placówek. Ma Pan swoich studentów i młodych lekarzy. Ogromne pole wychowawcze! Jego zasady?

– Wzory są najważniejsze. Zanim zaczniemy krytykować dzieci i młodzież, zacznijmy od siebie – czy jesteśmy dobrzy dla sąsiadów, ludzi starszych, nie krytykujemy innych za często, nie krzywdzimy ich swoją oceną? Czy nie burzymy autorytetów? W moim domu był szacunek do drugiego człowieka.

– Więc jaka jest dzisiaj młodzież?

– Fantastyczna! Rozmawiam dziś z koleżanką z pracy. Ona: – Boże, myślałam, że nie ma takich młodych ludzi! Kupił chłopiec ode mnie fortepian. Podziękował. Potem dzwoni jeszcze z domu, by powiedzieć, że instrumentowi transport nie zaszkodził i jest świetny.

– Są tacy?

– Są. Trzeba ich tylko zauważyć i docenić, uśmiechnąć się i podać rękę. Ale gdy my jesteśmy agresywni i zgorzkniali, odpowiedzą tym samym. Przykład idzie z góry.

– Od władz państwowych też.

– Nie ma co liczyć na jedność, gdy dzieli się społeczeństwo na przeciwstawne, zwalczające się obozy. Ale może komuś zależy na dezorganizacji, zarządzaniu chaosem. W chaosie łatwiej kogoś zastraszyć.

– W jakim zespole chciałby Pan pracować?

– Przyjaznym, szlachetnym, z poczuciem humoru, dystansem wobec siebie, rozumiejącym innych, nieagresywnym.

– W jakim Pan pracuje?

– Dokładnie w takim.

– Dużym?

– Mamy około trzydziestu lekarzy. Chyba żaden oddział nie dysponuje tak dużym zespołem lekarzy o różnych specjalizacjach. Mam ogromną satysfakcję, że pracuję właśnie z takimi ludźmi – dobrze zorganizowanymi, ambitnymi, skutecznymi, chłonnymi wiedzy.

– A jaki powinien być szef?

– Dawać z siebie wszystko, umieć rozdzielać obowiązki, by każdemu dać szansę praktycznej nauki i odpowiedzialności. Nie pokazywać swojej wyższości – że ma na przykład głębszą wiedzę, bo to naturalne, że ma większe doświadczenie. Dawać przyzwolenie młodym na pytanie szefa i konsultowanie z nim różnych przypadków bez krytykowania ich za luki w wiedzy. Bo dla pacjenta ważne jest, by cały zespół był skuteczny, a nie określony doktor. Zgrany, rozumiejący się nawzajem zespół to sukces pracy z pacjentami.

– Szef widzi pracę tylko lekarzy?

– Ależ nie! Powinien, jeśli trzeba, poprawić pacjentowi poduszkę, podnieść z podłogi gazik czy wkłuć się do żyły, by pobrać krew, pokazując w ten sposób, że szanuje pracę pielęgniarki czy salowej, nie unosi się. Pacjent odbiera każdy ludzki gest. A młody lekarz uczy się prawidłowych nawyków.

– Czyli dzisiaj młodzież nie jest inna?

– Już 32 lata pracuję jako nauczyciel akademicki i nie zauważyłem zmian w postawach młodych – chcą się uczyć, nie łamią zasad moralnych ani towarzyskich. Może to nasza specyfika, bo student medycyny musi się zawsze dużo uczyć.

– Czy wewnętrzny spokój, radość, solidarność między ludźmi, czyli to, czego uczą duchowi ojcowie, święci, wpływa na fizyczny stan zdrowia człowieka?

– Zdecydowanie! Człowiek zdenerwowany ma podwyższone ciśnienie krwi. To wpływa na pracę serca, ale także innych mięśni, powodując ich napięcie. Napięte mięśnie uszkadzają stawy.

– ?

– Tak! Napięte mięśnie kręgosłupa jak imadło ściskają kręgi, wyciskając krążki międzystawowe. Gdy mamy ciągle napięte mięśnie karku, idziemy do masażysty, by je rozmasował, zrelaksował nas. Ale to fizyczna strona ulżenia sobie. Najlepiej, jeśli sami panujemy nad swoimi emocjami i jesteśmy luźni, spokojni, bez napiętych mięśni.

– Cerkiew uczy, by wygasić gniew przed zachodem słońca.

– Właśnie! Wtedy na pewno będziemy dobrze spać, a sen to najintensywniejszy okres regeneracji organizmu, przygotowanie wszystkich jego organów do obowiązków następnego dnia. Polecam też dobrą herbatę, rozmowę z rodziną albo spotkanie z przyjaciółmi, spacer, generalnie zgodę ze sobą i innymi.

– Są ludzie, którzy latami pielęgnują w sobie urazy.

– Gdy generujemy w sobie negatywne wspomnienia, emocje, nie jesteśmy w stanie spokojnie myśleć o problemach, tym bardziej ich rozwiązywać. Zaczniemy błądzić i nie trafimy do celu. Lekarz musi być po części i filozofem, żeby umieć wybrać właściwą drogę.

– Filozofowanie, w dobrym sensie tego słowa, jest teraz w odwrocie. Modne natomiast stały się spiskowe teorie. O ile w 2014 roku wierzyło w nie 37 procent Polaków, to teraz 45. Epidemia koronawirusa bardzo wzmocniła te teorie. A już ponad połowa respondentów uważa, że koronawirus nie powstał naturalnie, lecz wyprodukowano go w laboratorium w Chinach.

– Gdy oprzemy się na spiskowych teoriach, pobłądzimy, miniemy się z mądrością i doświadczeniem innych. Moja żona (Bożena Panasiuk, dr nauk medycznych, klinika chorób zakaźnych i hepatologii USK w Białymstoku) reaguje bardzo ostro, gdy słyszy, że ktoś wątpi w istnienie COVID-19 albo w jego naturalne pochodzenie, albo że ktoś chce przy tym osiągnąć polityczne cele. My, lekarze, potrafimy zdiagnozować poprzez badania biochemiczne, serologiczne, genetyczne, czy jest to COVID-19, czy inna choroba. Potrafimy podać leki i wyleczyć, choć nie zawsze, bo przecież są śmiertelne przypadki. Wątpiąc w istnienie COVID-19, kpimy z ludzi, którzy z powodu zarażenia się nim umarli, a w całej Polsce jest ich około dwóch tysięcy, albo ciężko chorowali.

fot. Anna Radziukiewicz

Odpowiedz