To tytuł najświeższej książki Andrzeja Romanowskiego, z podtytułem „Publicystyka lat 1998- 2018”. Tytuł może szokować. Jaki upadek! Nie tyle może o upadek autorowi chodziło, ile o przestrogę, że wszystko może się zdarzyć, jeśli będziemy znać tylko historię lukrowaną, czyli zaprawioną propagandą (polityka historyczna), jeśli ludzi tworzących najnowszą historię będziemy przedstawiać jedynie w bieli i czerni, przy czym w biel oblekając jedynie wybranych, jeśli nie nauczymy się pokory wobec własnych dziejów i siebie samych.
W zasadzie chyba majsterkowanie przy narodowej pamięci uznałabym za główny temat książki. Profesor opiera się na faktach, a nie rzeczywistości bajecznej. Mity poddaje intelektualnej rewizji. Nieraz z tego powodu cierpi, jak choćby w 1994 roku po opublikowaniu eseju w Tygodniku Powszechnym (nr 13) o Tadeuszu Kościuszce jako osobie, którą historia zmusiła do podejmowania kontrowersyjnych decyzji. Patriotyczna prawica trzęsła się z oburzenia, wzywając publicznie do odebrania autorowi tytułu profesorskiego. Ale i tak przez kolejne dziesięciolecia będzie przeciwstawiał się zbiorowości kochającej mit i kicz. Będzie napominał, za wielkim polskim historykiem Józefem Szujskim, że „fałszywa historia jest mistrzynią fałszywej polityki”. Bo polityczne konsekwencje kłamstwa historycznego – doda – są porażające. Mogą nawet zrodzić mit o „spisku Tuska z Putinem” i „trotylu we wraku Tupolewa”, a ten rozbija polską zbiorowość „na śmiertelnie ze sobą skłócone plemiona”.
Czy Andrzej Romanowski ma tytuł do ostrzegania przed upadkiem? Jak mało kto w Polsce. Łączy w swojej osobie co najmniej trzy dziedziny – polonisty (Uniwersytet Jagielloński), historyka (Instytut Historii PAN) i publicysty (lata pracy w „Tygodniku Powszechnym”, obecnie felietonista „Przeglądu”). I literaturę, i historię traktuje jako nauczycielkę życia, a nie sługę własnej partii czy awansu. Uważny i odpowiedzialny obserwator współczesnej polityki, widzi związek między przeszłością i współczesnością – ostrzega, krytykuje, podpowiada, naprowadza. Stawia trudne pytania władzy i Kościołowi. Pyta o geopolitykę i w niej „miejsce pod słońcem” Polski. Jasną myśl, pogłębioną, ubiera w język klarowny. Przy każdym problemie zmierza do sedna zjawiska.
I rzecz niemal niespotykana. Otóż jest to wybór publicystyki. Przy wyborze niemal zawsze powtarzają się myśli i całe wątki. Tu tego nie ma. Uderza świeżość spojrzenia na każdej stronie. W Polsce tak się przyjęło, że patriotą jest ten, kto myśli tak, jak nakazuje aktualna władza. Korzystający samodzielnie ze swojego intelektu i sumienia mogą spaść do kategorii ludzi „gorszego sortu”. Prof. Andrzej Romanowski pozwala sobie na myśl własną, niezależnie od „utkanej” na dany okres normy. Pokaże tę myśl choć w kilku aspektach.
Pamięć wybiórcza
Zaznaczę, że Romanowski nie opowiada się ani za apologetyczną, ani za krytyczną wizją narodowych dziejów. Za realną się opowiada. Dlatego tak go boli, gdy pamięć zbiorową zastępuje się wybiórczą, gdy podważa się tożsamość historyka, niszczy jego warsztat. Widzi, jakie szkody w tym procesie czyni Instytut Pamięci Narodowej, nazwany przez niego w jednym z tekstów Instytutem Polowania Narodowego, w którym mówi o historii według IPN i już w 2008 roku proponuje rozwiązanie tej instytucji, celującej w wybiórczej pamięci.
A taka pamięć nie tłumaczy przeszłości, bo przemilcza ważne fakty, często rozmija się z prawdą, posługuje się zużytymi frazesami, sytuując się na poziomie propagandy. Do takich zalicza choćby frazy: „zbrodniczy charakter PRL”, „PRL była państwem totalitarnym”, „oprawcy stanu wojennego”, także „wartości chrześcijańskie” (autor nie wie już, co pod tym pojęciem się kryje), zastąpienie terminu „radziecki” „sowieckim”.
Termin „komunizm” został w Polsce wyprany ze wszelkiego sensu – czytamy. „Komunista” jest dziś wyzwiskiem najgorszym z możliwych, wskazującym na ostrość, zajadłość i demagogiczność oskarżenia. Tymczasem, upomina autor, komunizm, „ten potworny fenomen”, choć pochłonął miliony istnień ludzkich, „był zarazem wielką, ponadnarodową ideą, posiadającą olbrzymią siłę atrakcyjną”. Zastanawia się nad paradoksem, polegającym na tym, że apogeum wrogości dotknęło „komunistów” wtedy akurat, gdy oddali władzę, gdy zdecydowali się na odwołanie dogmatu, że raz zdobytej władzy nie oddadzą nigdy. Gdy zrobili krok w skali światowej bezprecedensowy, od którego zaczął się demontaż komunizmu w Europie Środkowej, a ten krok uczynił przede wszystkim gen. Wojciech Jaruzelski, w 1989 roku.
Profesor martwi się, że „nawarstwiające się kłamstwa tworzą spiralę wznoszącą, w której możliwe jest powiedzenie każdej już bzdury”, jak choćby tej przeczytanej 18 września 2013 roku na Onecie: „Gdybyśmy przyjęli pozycję Hitlera, nie byłoby Auschwitz ani Katynia, Kreml zdobiłoby polskie godło, a w Europie bylibyśmy dziś najważniejszym graczem. Tak przynajmniej twierdzą polscy historycy”. Martwi się, że dziś w społecznym obiegu opowieść o narodowej historii przestaje być migistra vitae, staje się nauczycielką bezmyślności, papką dla maluczkich.
Cytuje Jerzego Giedroycia: „Nikt nie ma historii tak skłamanej jak Polacy”. A ta myśl pochodzi jeszcze z czasów przed IPN.
Problem Jaruzelskiego
Problem sądu nad generałem Wojciechem Jaruzelskim wraca w książce kilka razy, chyba jako jedyny. Autor upomina się o godną pamięć wobec tej postaci. Zauważa, że osoba generała stanowi „punkt wstydliwy” nawet dla najbardziej umiarkowanych centrystów. A powinna być – to sąd profesora – dla wszystkich Polaków tytułem do chwały. Bo oto Jaruzelski, który w roku 1981 stłumił Solidarność, w 1988 roku przeforsował jej relegalizację, rok później oddał jej władzę. W okresie swojej prezydentury współdziałał z pierwszym premierem III RP Tadeuszem Mazowieckim w demontażu komunizmu… „Czy można sobie wyobrazić większy triumf polskiej idei niepodległościowej?” – pyta. III RP była więc zbudowana przez obie formacje historyczne – postsolidarnościową i postkomunistyczną, ale taka myśl o „wspólnocie dziedzictwa” – zauważa – jest dla „polityków historycznych” grzechem nie do wybaczenia.
I gdyby nawet Jaruzelski nie współuczestniczył w przemianach, które doprowadziły do narodzenia III RP, to i tak trzeba go szanować za wierną służbę PRL. Po stronie PRL autor przypomina trzy oczywistości – że w latach 1944-1945 Polska została wydana – i to z błogosławieństwa wolnego świata – na łaskę i niełaskę Stalina, że jedyną siłą, która mogła ocalić odrębność państwową Polski, choćby wasalną, było ugrupowanie serwilistyczne wobec Sowietów: PPR, a później PZPR i że tylko temu ugrupowaniu Stalin miał interes podarować poniemieckie ziemie na zachodzie oraz że „gdyby Polacy nie przejęli zarządzania Polską, ktoś musiałby zrobić to za nich. A gdyby cały naród stał się Jednym Wielkim Żołnierzem Wyklętym, to cały naród by zginął”. Cytuje Czesława Miłosza, który pisał w „Roku myśliwego”: „Rzec można, że Polska istnieje z woli i łaski Stalina”.
Autor sumuje, że za bezkrwawe, wręcz graniczące z cudem doprowadzenie kraju do wolności i demokracji Jaruzelski powinien dostać awans na Marszałka Polski i Order Orła Białego. Otrzymał zaś niekończące się procesy, codzienne szczucie, zamiar degradacji do stopnia szeregowca, wycie pod domem każdego 13 grudnia, kamień w głowę jako patriotyczną zemstę… A pogrzeb generała? Ekscesy na pogrzebie pokazały, że w dzisiejszej Polsce nie obowiązują żadne normy. I nawet Kościół nie zdał egzaminu z miłosierdzia i miłości podczas pogrzebu Jaruzelskiego.
Kult
Romanowski nie krytykuje papieża Jana Pawła II, choć zachęca do uczciwej i rzetelnej debaty nad jego pontyfikatem. Patrzy na to, ile co roku rośnie w Polsce pomników JPII i w październiku 2008 roku policzył, że w Krakowie stanął dziewiąty pomnik, a w Polsce zapewne czterechsetny lub czterysta pięćdziesiąty. Autor boleje może nie tyle nad gigantomią w tym względzie, ile nad tym, że przy polskim papieżu niknie, wątleje postać Chrystusa. I nad tym, że setki pomników papieża, przykrywających polską ziemię, przysłaniają historyczną Polskę, „w której sąsiadowały prawosławna czy unicka cerkiew oraz rzymskokatolicki kościół, a także luterańska kircha, muzułmański meczet, karaimska kenesa… Nie mówiąc już o żydowskich synagogach. Dziś zaś te pomniki współtworzą mit Polski Zawsze Wiernej, Polski Odwiecznie Katolickiej”.
Polak – katolik
Niepokoi profesora, że dzisiejszy przekaz w mediach i w szkole mówi już niemal wyłącznie o przeszłości katolickiej. „To co niekatolickie, jest spychane w niebyt, marginalizowane, instrumentalizowane i zamazywane, a rolę katolicyzmu w Polsce ukazuje się wyłącznie afirmatywnie”. Nawet dzisiejsze oblicze Przemyśla, Chełma, Drohiczyna nie ma uświadamiać innej przeszłości niż katolicka. W procesie niszczenia dziedzictwa Rzeczypospolitej Wielu Narodów widzi gorliwość polskiego Kościoła i sekundujących mu samorządów i władz.
Wiele miejsca poświęca autor kwestii Kościoła rzymskokatolickiego i jego uwikłania w politykę. Nas to zdecydowanie mniej interesuje niż kwestia tego, co się dzieje na styku Wschodu i Zachodu, polsko-ruskim. A temu stykowi też poświęca kilka tekstów.
(ciąg dalszy dostępny w wersji drukowanej lub w E-wydaniu Przeglądu Prawosławnego)
Anna Radziukiewicz
Andrzej Romanowski, Antykomunizm czyli upadek Polski. Publicystyka lat 1998-2018, Kraków 2019, ss. 432.