Home > Artykuł > Odeszła do Pana Walentyna Bondaruk

Odeszła do Pana Walentyna Bondaruk

Walentyna Bondaruk zmarła 31 października na covid. Miała 82 lata. Nie cierpiała długo. Jej spowiednik, o. Paweł Szwed z parafii Wszystkich Świętych w Białymstoku, mówi: – Podjęła się ogromnego trudu modlitewnego. Większość dnia wypełniała modlitwą. Często przychodziła na Liturgię, także w dni powszednie, jeśli zdrowie pozwalało, bo chorowała już w ostatnich latach. Teraz jej miejsce w cerkwi jest puste. Czytała Psałterz, akafisty, modliła się za ludzi, czytając setki zapisków. Pościła, tak jak uczyła tego Cerkiew. Stała mi się osobą bliską i ważną. Wiele się od niej nauczyłem jako duszpasterz. Pisała do mnie jeszcze we wtorek, przed śmiercią, że źle się czuje, a pogrzeb odbył się w sobotę. Porozmawialiśmy. Myślę, że wymodliła spotkanie z Panem, zasłużyła na Carstwo Niebiesnoje, że w spokoju odeszła do Boga i jest jej tam lżej.

– Była bardzo skromna. Utożsamiała się z potrzebami i cierpieniem innych i widziała potrzeby Cerkwi, wspierając materialnie pewne parafie i monastery.

– Ach, i robiła jeszcze pyszną pizzę. Jej córka wyszła za mąż za Włocha. Mieszkała w Rzymie. I od niej miała doskonały, tradycyjny przepis. Dała mi go.

Walentyna Bondaruk prowadziła grupy – zaczynała od jednej, kończyła na dziewięciu – codziennie czytających Psałterz, oprócz Paschalnego Tygodnia, bo wtedy nie czyta się w cerkwi Psałterza. Każda grupa skupiała po dwadzieścia osób. Na czytanie psalmów i opiekowanie się czytającymi otrzymała ponad dziesięć lat temu błogosławieństwo od archimandryty Gabriela. To był wielki wysiłek organizacyjny. W każdej grupie jedna osoba czyta przez 40 dni tę samą kafizmę Psałterza, składającego się ze 150 psalmów, podzielonych na 20 kafizm. Kolejna osoba następną. I tak dalej – dwadzieścia osób czyta inną kafizmę. Po 40 dniach następuje „przesunięcie” w czytaniu. I tak codziennie 20-osobowa grupa czyta cały Psałterz. Jeśli ktoś nie może przeczytać kafizmy danego dnia (choroba, podróż), powiadamia o tym liderkę, która nie zostawia „pustego” miejsca. Trzeba więc sterować „modlitewnym ruchem” blisko dwustu osób skupionych w dziewięciu grupach, przedtem każdą z nich przygowując do podwigu czytania, sprawdzając, czy się do niego nadaje. I czyniła to pani Walentyna.

– Między godziną osiemnastą a dwudziestą drugą nie sposób było się do mamy dodzwonić – mówi jej syn, Roman Bondaruk. – Trwała w centrum grupy, którą organizowała, uczyła, wyręczała kogoś, podpowiadała, wysłuchiwała bólów, przyjmowała prośby o modlitwę za chorych, za tych co zbłądzili, co popadli w tarapaty, za zmarłych. I prosiła innych, by się za nich modlili podczas odmawiania kafizm.

– Miała w sobie ogromną dyscyplinę i systematyczność. W rodzinie stała się „dyrygentką życia religijnego” – mówi syn – co zapewne odziedziczyła po swojej babci ze strony mamy. Babcia wiedziała wszystko – o świętach, postach, obrzędach, o zachowaniu się w cerkwi i przy stole. To dzięki wychowaniu mamy śpiewam w cerkiewnym chórze już od szkoły średniej, brat, który teraz mieszka z rodziną w Boratyńcu Ruskim, był prisłużnikiem w parafii Świętego Ducha w Białymstoku.

Walentyna Bondaruk urodziła się w Bielsku Podlaskim. Dorosłe życie związała z Białymstokiem. Urodziła dwóch synów i córkę. Gdy Roman miał dwa latka, zmarł mąż. Wtedy szczególnie zwróciła się do Boga.

Roman ceni dyscyplinę i systematyczność w życiu religijnym, wpojoną przez mamę.

– Ludzie zdyscyplinowani jakby nie wypadają z kręgu dobra, z chodzenia przed Bogiem. U nich podczas pracy, jazdy samochodem czy nawet zakupów modlitwa w myślach trwa, choć na zewnątrz tego nie widać. Ale nasza modlitwa, tak ważna, nie jest przecież na pokaz!

(ciąg dalszy dostępny w wersji drukowanej lub w E-wydaniu Przeglądu Prawosławnego)

Anna Radziukiewicz

Odpowiedz