Home > Artykuł > Nie mów, że nie potrafisz. Próbuj!

Nie mów, że nie potrafisz. Próbuj!

Z o. mitratem LEONCJUSZEM TOFILUKIEM, proboszczem parafii św. Michała Archanioła w Bielsku Podlaskim, dyrektorem Policealnego Studium Ikonograficznego rozmawiają Anna Radziukiewicz i Eugeniusz Czykwin

Redakcja: – W 2021 roku w maju minie trzydzieści lat od założenia placówki duchowo-artystycznej, którą zwykliśmy nazywać Szkołą Ikonograficzną w Bielsku Podlaskim. Stworzyliście ją, Ojcze. Od dawna dojrzewał w Ojcu artysta?

O. Leoncjusz Tofiluk: – Już w szkole podstawowej lubiłem rysować. Zauważyła to i moja świetna nauczycielka rysunku Wiera Sonta. Spod mojego ołówka wychodziły portrety Stalina, Bieruta, Marksa, Engelsa, które nauczyciele wieszali w szkole w Klejnikach, bo tam z kolonii Klejniki chodziłem do podstawówki.

– Czyli z rodzinnego domu, w którym teraz rozmawiamy, ze ścian którego spoglądają na nas święci w ikonach i przodkowie z fotografii, którzy tu czytali święte księgi, przędli, tkali, piekli, śpiewali.

– Tak.

– A w szkole średniej?

– Też rysowałem. Ale ze szkołą średnią było tak. Przyjęto mnie do liceum pedagogicznego w Bielsku Podlaskim. Spośród 150 kandydatów wybrano pięćdziesięciu. Minęło z pół roku nauki w liceum, a tu wracają rodzice z cerkwi i mówią: „Batiuszka ogłosił, że seminarium duchowne otwierają”. Był 1951 rok. Poszedłem do proboszcza, by mi wystawił opinię, potem do dyrektora liceum. „Co, miejsce marnujesz w szkole!” – na to wzburzony dyrektor. Ojciec dał mi kufer, z którym służył w wojsku i pojechałem sam z tym sunduczkom do Warszawy. Sunduczok zostawiłem na dworcu i poszedłem szukać seminarium. Potem wróciłem po niego z Władkim Zduniukiem. W seminarium spaliśmy najpierw na słomie, potem zrobiono nam prycze. Rektorem był o. Serafin Żeleźniakowicz, którego sprowadzono z Hajnówki.

– Ale co z rysunkiem?

– Ciągle rysowałem. Poprosiłem o błogosławieństwo rektora na rysowanie ikonek ołówkiem. Otrzymałem je. 19/ stycznia (1 lutego) metropolita Makary świętował swoje imieniny. Ojciec rektor zapytał, czy nie mógłbym narysować portretu metropolity. Całą noc siedziałem nad dużym portretem metropolity. Zdążyłem. Metropolita miał w zwyczaju dawać po Liturgii prysłużnikom po pięć złotych „na tramwaj”. A mi daje dwieście! „Lonia, to tobie na farby” – mówi. W przeddzień, w sobotę, pomyślałem przed ikonką św. Mikołaja o farbach! I w niedzielę mam! Protodiakonem w soborze był wtedy o. Wieniamin Siemionow, artysta plastyk. Przysługiwałem metropolicie w soborze i do o. Wieniamina chodziłem popatrzeć, jak maluje. Po seminarium trafiłem do Szczecinka. Tam też próbowałem malować.

– Następnie była Hajnówka.

– Dla mnie na drodze artystycznej ważny etap. W Hajnówce na zlecenie proboszcza malował ikony o. ihumen Alipij z Jabłecznej. Uczyłem się od niego. W Hajnówce zaczęto budować sobór. Jego architektem był Aleksander Grygorowicz, współpracujący z Jerzym Nowosielskim. Nowosielski mieszkał w Krakowie, Grygorowicz w Gliwicach. W związku z projektowaniem i budową cerkwi jeździłem do obu.

– I w ten sposób Nowosielski stał się Ojca mistrzem?

– No, tak. Robiłem rysunki, pisałem ikony w stylu Nowosielskiego i woziłem je do korekty i konsultacji do mistrza, albo je wysyłałem pocztą. Kiedyś napisałem ikonę św. Mikołaja. Nowosielski wziął ją i powiedział: „Ciekawa!” i poprosił, bym ją mu zostawił. Zdjęcie tej ikony Krystyna Czerni umieściła w ostatnim albumie o twórczości Nowosielskiego.

– Zaoczny student Nowosielskiego!

– Zachowałem cały plik korespondencji ze swoim mistrzem.

– A kontakaty z Finami?

– Zaczęło się od mojej pracy z młodzieżą w Hajnówce, potem Bielsku Podlaskim. Powołano mnie na przewodniczącego sekcji młodzieży przy Polskiej Radzie Ekumenicznej. W tej funkcji zostałem zaproszony – to były lata 70. – do Francji na ekumeniczną młodzieżową konferencję. Podczas tamtego spotkania zaprosił mnie do Finlandii Outi Piiroinen, który w swoim kraju piastował podobną funkcję do mojej.

– W Finlandii spotkał Ojciec prawosławną młodzież…

– … zrzeszoną w organizacji o skrócie ONL. Przewodniczyła jej wtedy Helena Pavinskij, nazywana Lalą. Opiekowała się mną i tłumaczyła na rosyjski. O życiu fińskiej Cerkwi wiele wiedziałem przed wyjazdem, bowiem korespondowałem z aktywnym parafianinem helsińskiej parafii Kiryłem Głuszkowym.

– Dlaczego jednak fińskie środowisko okazało się dla Ojca tak ważne na drodze do kanonicznej ikony?

– Kanoniczną tradycyjną ikoną interesowałem się od dawna. O takiej mówił nam jako studentom Chrześcijańskiej Akademii Teologicznej, prof. o. Jerzy Klinger, przyjaciel Jerzego Nowosielskiego i Adama Stalony-Dobrzańskiego. Ta mnie fascynowała, ale wiedziałem, że tradycja jest tradycją. Czasy są inne i tradycyjna ikona nie jest modna. Modne zaś jest realistyczne malarstwo sakralne. I oto w Finlandii spotykam prawdziwą współczesną ikonę! Widzę kanoniczne ikony napisane przez Leonida Uspieńskiego w ikonostasie i młodzież piszącą takie ikony podczas zajęć prowadzonych w parafialnych kółkach ikonograficznych.

– To była inspiracja?

– Wracam do Polski i od razu organizuję kółko ikonograficzne przy swojej parafii św. Michała Archanioła, a w 1983 roku pierwszy obóz ikonograficzny na Grabarce – uczestników dużo, dwutygodniowe turnusy, pierwszy nauczyciel Helena Nikkanen z Finlandii. Następne obozy letnie organizuję w Bielsku.

– Był i Psków.

– Jeździłem do Pskowa, gdzie modlił się pracował wybitny ikonopisiec o. Zinon. Bardzo dużo wyniosłem z jego pracowni.

– Aż przyszedł rok 1991 i założył Ojciec szkołę ikonograficzną. Po ośmiu latach organizowania obozów!

– Wtedy zmieniły się relacje państwo – Cerkiew. Mieliśmy już ustawę, regulującą te stosunki, która pozwalała tworzyć takie struktury jak szkoła.

– Szkoła w ciągu trzech dekad zupełnie zmieniła postrzeganie ikony wśród prawosławnych. Miała ogromny wpływ i na katolików. Teraz już nie wyobrażamy sobie, by ktoś wnętrze nowej cerkwi pokrył realistycznym malarstwem na sakralne tematy. Ilu macie już absolwentów?

– Ponad pięćdziesięciu.

– Nie pytał metropolita Ojca w 1991 roku, kto będzie finansował szkołę?

– Poprosiłem metropolitę Bazylego o erygowanie szkoły ikonograficznej. Kto będzie finansował? – zapytał. – Sami – odpowiedziałem. I tak się stało. Bóg pomaga, a za Jego wolą i błogosławieństwem dobrzy ludzie zamawiając ikony, a także parafia św. Michała jako organ prowadzący.

– Ale jest Ojciec jeszcze i jubilerem!

– Mam certyfikat jubilera.

– I pracownię, w której można dostać zawrotu głowy od różnorodności Ojca dzieł.

– Otrzymałem dar Boży i reagowałem na potrzeby Cerkwi. Ot i wszystko. Będąc w Hajnówce srebrzyłem parafiom świeczniki i panikadiła. Sztuki nauczyłem się od metropolity Bazylego, wtedy jeszcze proboszcza parafii w Gródku o. Włodzimierza Doroszkiewicza. Srebrzyłem i złociłem. Kiedyś wykonałem sobie ze srebra krzyż napierstnyj, trzeba było go pozłocić, a nie miałem złota. O. protodiakon Leoncjusz Mironowicz miał zaprzyjaźnionego jubilera. Był nim Jan Samaryczew, jubiler z dalekiej Samary. O. Leontij poznał mnie z nim i on użyczył mi kawałeczek złota, pozłociłem krzyż i przywiozłem mu pokazać, a przy tym jeszcze maleńki krzyżyk z kamyczkiem zrobiłem. I tak się zaczęło, on mi zlecał do wykonania swoje zamówienia. Robiłem. Mistrz poprawiał, za robotę dawał materiał, z którego wykonywałem już swoje zamówienia. Trochę ich było. Gdy zostałem przeniesiony do Bielska na samodzielną parafię, już nie było czasu na jubilerstwo. To nowa karta historii, oddzielny temat. W Cerkwi było dużo pracy – z młodzieżą, praca duszpasterska, katecheza weszła do szkół, wydawnictwa. Przecież przez wiele lat redagowałem Cerkownyj Wiestnik i Wiadomości Polskiego Autokefalicznego Kościoła Prawosławnego. Dzisiaj robi to Jarosław Charkiewicz, a ja, z błogosławieństwa Jego Eminencji, pełnię funkcję redaktora naczelnego. „Łampadę” przez kilka lat wydawaliśmy w Bielsku – pismo dla dzieci i młodzieży. I nieustanne trwały budowy. Dopiero gdy ten nawał różnych aktywności nieco się uspokoił, wróciłem do swojego hobby, jubilerstwa. W Głównym Urzędzie Probierczym w Warszawie, gdzie się rejestrowałem, spytałem: „Chyba jestem jedynym w Polsce duchownym oficjalnie zarejestrowanym jako jubiler”. Urzędnik zastanowił się i powiedział: „Chyba tak”.

– A słuch? To też Boży dar? Docenili go organizatorzy międzynarodowego festiwalu Hajnowskie Dni Muzyki Cerkiewnej, powierzając Ojcu nawet rolę przewodniczącego jury.

– Tak, dar Boży, ale nad każdym trzeba pracować. W swoich Klejnikach kolędowałem i śpiewałem świeckie pieśni. W seminarium uczył nas śpiewu bardzo dobry nauczyciel Paweł Woskresieński, wieloletni dyrygent chóru warszawskiego soboru. W trzeciej i czwartej klasie dyrygowałem chórem seminarzystów. Przez 21 lat prowadziłem chór w hajnowskiej cerkwi i jeździłem do Białegostoku, do Haliny Pietrownej Domańczuk, uczyć się gry na pianinie

(ciąg dalszy dostępny w wersji drukowanej lub w e-wydaniu Przeglądu Prawosławnego)

fot. Anna Radziukiewicz

Odpowiedz