Home > Artykuł > Taki był Amfilochij

Kiedy mówi się o człowieku takiego formatu jak metropolita Czarnogóry i Przymorza Amfilochij, w sposób szczególny odczuwa się bezsilność słów.

Zmarły 30 października władyka pozostawił ten świat w dniu liturgicznego wspomnienia gorliwie miłowanych przez niego poprzedników, św. władyki Piotra Cetyńskiego i władyki – poety, obdarzonego darem jasnowidztwa Piotra Niegosza Lovcańskiego. Połączyły się w nim męstwo i wytrwałość pierwszego z poetyckim, prozorliwym darem drugiego. A teraz naszą powinnością jest świadczenie o jego życiu i podwigu.

Jak powiedział jego najbliższy współtowarzysz i przyjaciel, biskup Afanasij (Jevtic): „Amfilochiusz – znaczy wojownik na dwóch frontach i on walczył o swój naród, jego zbawienie, jego duszę, o jego fizyczne istnienie i zwyciężył w tej walce, a sam padł ofiarą, jego siły się wyczerpały”.

„On jak Mojżesz, wyprowadził swój naród z niewoli, wywiódł na wolność i oddał ducha Panu” – powiedział w słowie pożegnalnym rektor seminarium w Cetinje, o. Gojko Perović.

Często mu zarzucano, że wtrąca się do polityki, krytykowano jego ostre wypowiedzi pod adresem działaczy politycznych.

Na jeden z takich zarzutów powiedział: „Nie mogłem postąpić inaczej, napisałem cztery książki o nowym kosowskim ukrzyżowaniu. Wielokrotnie byłem w Kosowie, własnymi rękoma podnosiłem odcięte głowy. Mój ojciec wychowywał mnie na „Górskim wieńcu” (utwór władyki Czarnogóry Piotra II Niegosza), Kosowo od dzieciństwa miałem we krwi. To rdzeń mego życia. I nagle widzimy, że władze Serbii, a wcześniej Czarnogóry, pod naciskiem z niespotykaną w przeszłości przemocą, wyrzekły się Kosowa. I jest to także następstwo bombardowań z 1999 roku. Nigdy w historii nie zdarzało się, żeby 19 uzbrojonych krajów, taka potężna armada, wyruszyła na maleńki naród, maleńki kraj, na Kosowo i Metochię, Serbię i Czarnogórę. I do jakiego stopnia ta przemoc doszła, że doprowadziła do wyrzeczenia się przez władze Czarnogóry Kosowa i Metochii! Cerkiew strzeże historycznej pamięci o Kosowie. Czym jest Kosowo i Metochia, jeśli nie Cerkwią! I naród, który tam pozostał – to Cerkiew. Nie ja jestem Cerkwią i nie patriarcha Ireneusz, my po prostu niesiemy szczególną służbę w Cerkwi. I czy ja, jako człowiek, który należy do tej Cerkwi, tego narodu, mogę milczeć? Zagłuszyć swój lament?! Nie wtrącam się do polityki i w wybory polityków, ale jestem zobowiązany, jako strażnik wiecznej pamięci narodu, powiedzieć: „Poczekaj, kto dał ci prawo wyrzekać się tego, w imię czego zostałeś wybrany na ten urząd?”.

Bardzo głębokie są wspomnienia o władyce Amfilochiuszu jednego z jego stałych towarzyszy, mnicha Pawła Kondićia. „Był bezdennym naczyniem łaski Bożej. Bóg wie, ilu ludzi, którzy widzieli go przez minutę, dwie, rok, dziesięciolecia, jak ja, odczuli tę łaskę Bożą, która wylewała się z każdego jego słowa i każdego jego działania. Był witeziem prawdy i prawa Bożego i dlatego tyle ciosów spadało na niego, ale jako wierny sługa Boży miał siłę i Boży omoforion, żeby wytrzymać to wszystko, do ranka, kiedy Bóg zabrał jego duszę. Oto jak go zapamiętamy, jako dar Boży dla serbskiego narodu.

Świat opiera się na modlitwach sprawiedliwych i jednym z takich sprawiedliwych bez wątpienia był on. To nie ja o tym mówię, o tym mówią jego działania. Człowiek mikrokosmos, który nie znał dnia odpoczynku. Płonął całym swoim jestestwem – Gospodi, gorliwość o dom Twój pożera mnie (J 2,17). Tak żył. Jestem wdzięczny Bogu, że od najmłodszych lat mogłem żyć obok niego, w jedenastym roku życia niepojęta Opatrzność Boża skrzyżowała nasze drogi. Przygarnął mnie jak kotka kociątko, ale nie swoje kociątko, a takie, które znalazła na śmietniku. To byłem ja, sierota bez ojca i matki i on przyjął mnie, karmił, poił, czuwał nade mną, dał wykształcenie, delikatnie kierował moimi krokami, ani razu nie powiedział słowa „musisz” tylko „zastanów się, jak i co”. To szacunek do wolności jako do absolutnego i nienaruszalnego daru Bożego.

Ukończyłem szkolę, gimnazjum, uniwersytet i pewnego dnia powiedziałem: „Władyko, mimo wszystko skłaniam się ku monastycyzmowi”. Odpowiedział: „Dobrze, ale najpierw skończ naukę, a dalej zobaczymy”. I tak, w 1994 roku, na drugi dzień Narodzenia Chrystusa, przyszedłem do monasteru w Cetinje i od tej pory szedłem za nim, inspirowałem się nim, byłem świadkiem tego, jaki jest Amfilochij. Nie tylko teolog z czterdziestotomowym zbiorem swoich prac, nie tylko profesor, nie tylko duchownik, nie tylko liturgista, ale Amfilochij – sługa Boży każdym atomem swojej istoty. Miłosierdzie, dobroć, zrozumienie, opieka – zawsze i wszędzie był prawdziwym sługą Bożym. Niemal stale byłem obok niego, kiedy odwiedzał szpitale i domy dla psychicznie chorych, więzienia, kiedy pojawiał się na pierwszej linii frontu. Zbieraliśmy tam nadpalone i rozkładające się fragmenty ciał naszych braci i sióstr, którzy zginęli z albańskiej ręki. Tego nie widać na fotografiach, ale byłem obok niego, widziałem, że ani razu nie drgnął. Jak górski wilk ani razu nie pomyślał, czy trafi w niego kula albo coś strasznego z nim zrobią. Taki był Amfilochij.

Swietłana Ługanska www.pravoslavie.ru

tłum. Ałła Matreńczyk

fot. autorka

Odpowiedz