Home > Artykuł > Depresja duszy

„Dłużej tego nie zniosę! Duszę się! Nie mogę wytrzymać w jednym miejscu, w wyuczonym zawodzie, w towarzystwie rodziny, znajomych, przyjaciół, kolegów z pracy”. Rzeczą niemożliwą staje się także dokończenie rozpoczętej roboty, przeczytanie do końca książki. Bierze się ją do ręki po to, by szybko odłożyć na bok. Bardzo często przy tym człowiek nie jest świadomy tego, co się z nim dzieje. Ciągle czuje jakiś niepokój i ciągle coś gdzieś go ciągnie. Taki stan zwykło się nazywać melancholią, depresją, a obecnie „dołem”. Zamykamy się w sobie, pogrążamy w smutku, sięgamy po alkohol lub tabletki, idziemy do psychologa. Czasem pomaga, czasem nie. Ale zawsze wraca. Wraca, gdyż mało kto zdaje sobie sprawę, że to nie jego psychika jest chora, lecz dusza. I że choroba nazywa się acedią (scs. yныние). Z tego też powodu lekarz i tabletki pomogą niewiele. Za to poniższe rady ojców Ewagriusza z Pontu i Gabriela Bunge na pewno, gdyż są autorytetami w interesującej nas kwestii.

Ewagriusz z Pontu (dzisiejsza Turcja) żył w IV wieku. Był mnichem, teologiem i mistykiem, jednym z najznamienitszych Ojców Pustyni, specjalistą od acedii.

Po śmierci św. Bazylego Wielkiego przybył do Konstantynopola, by pod kierownictwem św. Grzegorza z Nazjanzu kontynuować naukę i wspomagać go w walce przeciw arianizmowi. W 382 udał się do Nitrii. Po dwóch latach przygotowań na nitryjskiej pustyni zamieszkał w Celach – osadzie w pobliżu Pustyni Libijskiej. Tam przebywał szesnaście lat, aż do śmierci – zmarł wycieńczony chorobą żołądka. W szóstym stuleciu (również i potem) oskarżany o orygenizm, z czym wielu, w tym ojciec Gabriel Bunge, się nie zgadza.

Ojciec Gabriel (Bunge) urodził się w 1940 roku w Kolonii w rodzinie luteranina i katoliczki. W 1962 roku wstąpił do zakonu benedyktynów w Chevetogne w Belgii. W 1972 przyjął święcenia kapłańskie. W 1980 po serii kontaktów z młodzieżą z kantonu Ticino w Szwajcarii uzyskał pozwolenie, by osiąść w pustelni Świętego Krzyża. Wykładał Pismo Święte, zajmował się teologią Ojców Kościoła, a zwłaszcza duchowością Ojców Pustyni, wśród których szczególną uwagę poświęcił Ewagriuszowi, opracowując i tłumacząc jego pisma. W 2010 roku, mając 70 lat, przyjął prawosławie w jednej z moskiewskich cerkwi. Dwa lata później otrzymał godność archimandryty. Jest cenionym teologiem prawosławnym.

Niniejszy artykuł w całości oparty jest na znanej w świecie i wielokrotnie wznawianej książce ojca Gabriela „Acedia – duchowa depresja”, w której zawarł wszystkie swoje przemyślenia dotyczące tej choroby duszy, zaczerpnięte z pism Ewagriusza.

Aby ułatwić czytelnikowi rozróżnienie tego, czyje myśli czyta, słowa Ewagriusza pisane będę kursywą.

Czym jest acedia i jakie są jej objawy?

To uśpienie dynamizmu duszy, uczucie pustki, nudy i zniechęcenia, niezdolność do skoncentrowania się na jednej czynności, wyczerpanie i niepokój serca. Można też nazwać ją uprzykrzeniem sobie wszystkiego, melancholią lub duchową depresją. Skąd się to bierze? Najczęściej z gniewu i smutku. Acedia jest wspólniczką smutku. Kto bowiem ulega acedii, nienawidzi tego co jest, pożąda zaś tego czego nie ma. Stanowi więc ona w życiu człowieka pewien rodzaj ślepej uliczki. Niechęć do tego co jest, połączona z długotrwałym pragnieniem tego co niedostępne, paraliżuje naturalne funkcje duszy do tego stopnia, że żadna z myśli nie jest w stanie zapanować nad innymi. Nie poddawaj się gniewnym myślom, tocząc wewnętrzną walkę z tym co cię zasmuciło. Ani też nie ulegaj myślom nieczystym, wyobrażając sobie ciągłe przyjemności. Pierwsze myśli pogrążają bowiem duszę w mroku, drugie zaś popychają ją w płomienie namiętności. Obie zaś bezczeszczą twój umysł. Kiedy wyobrażasz sobie różne rzeczy w czasie modlitwy i nie zanosisz czystych modłów do Boga, wpadasz zaraz we władzę demona acedii, który rzuca się na człowieka w takim właśnie stanie i rozszarpuje duszę jak pies jelonka. Najczęstszymi grzechami, którym musimy stawić czoło podczas modlitwy, są grzechy gniewu. Tylko wolny od gniewu człowiek jest w stanie modlić się w niezmącony sposób. Jednakże często gniew rodzi się ze sfrustrowanego pożądania. Jest to oczywiście dziełem szatana, jednym z jego najsubtelniejszych pomysłów, którym atakuje przede wszystkim osoby mocno uduchowione. Ewagriusz radzi: Człowiek, którego umysł jest cały czas przy Panu i którego gniewliwa część duszy dzięki myśli o Bogu jest pełna pokory, i którego całe pożądanie skłania się ku Panu, nie musi się obawiać wrogów okrążających nas z zewnątrz. Powinniśmy w związku z tym dążyć na tyle, na ile jest to możliwe, do stanu beznamiętności, gdyż namiętność szuka we wszystkim tylko siebie, we wszystkim tylko siebie kocha. Acedia jako sedno wszystkich pozostałych namiętności jest być może najczystszym i najbardziej duchowym wyrazem samozakochania Adama, który odwracając się od Boga zwrócił się ku sobie, a przy tym rozminął się ze sobą.

W zasadzie każda myśl może stać się przyczyną acedii, bowiem w jakiś sposób pozostaje związana z pożądaniem, którego istotą jest nakarmienie własnego „ja”. Smutek i acedia wprawdzie nie są tym samym, lecz mimo to pozostają w tak ścisłym pokrewieństwie ze sobą, że Ewagriusz wymienia je często jednym tchem. Tym co charakteryzuje acedię i zarazem odróżnia ją od smutku jest równoczesne i długotrwałe pobudzenie obu irracjonalnych władz duszy – pożądliwości i popędliwości. Dlatego też acedia stanowi mieszaninę sfrustrowanej pożądliwości i agresywności. Nieleczona przyjmuje formę depresji, która może się skończyć nawet samobójstwem.

Powodem acedii może być podsunięcie nam przez demona przekonania o nudnej i nielubianej pracy, mogą się tu pojawić też przełożeni, koledzy, przyjaciele – słowem bliźni, którzy są rzekomo winni naszego nieszczęścia. Chory przypomina sobie bowiem nagle i dokładnie wszystkie niesprawiedliwości, jakie wycierpiał od innych, faktycznie lub tylko w wyobraźni. Nie pojmuje bowiem, że tkwi w centrum szczególnie trudnej walki z samym sobą i że jego wrogiem nie jest żadna sytuacja, żaden człowiek czy też cokolwiek innego, lecz własne zranione i zakochanie w sobie samym „ja”. Ewagriusz w tym właśnie widzi praprzyczynę wszystkiego.

Co więc robi człowiek? Próbuje zagłuszyć swój stan i za wszelką cenę wyrwać się z błędnego koła. Jednak tu właśnie demon acedii zastawia na niego następną pułapkę. Cały bowiem współczesny przemysł rozrywkowy i turystyczny tym się tylko zajmuje, aby rzekomo ulżyć biedakom utrapionym acedią, więcej nawet, aby nie dopuścić nawet do ich świadomości, że cierpią na to schorzenie. Tylko broń Boże żadnego spoczynku i żadnej pustki! Tak więc „zmiana tapety” lub zbawienna podróż. A przecież problem nie zostaje przez to rozwiązany, lecz jedynie przesunięty. Piękna iluzja i tak kiedyś się ulotni i acedia powróci na nowo, domagając się jeszcze większej dawki rozrywki. To tak charakterystyczne dla tej choroby dążenie nie tylko do odmiany, lecz szczególnie do ludzkiego towarzystwa, może stać się niekiedy prawie nie do opanowania.

Iluzję stanowi również zapełniony po brzegi terminarz. Jest ona tym niebezpieczniejsza, że łudzi, iż służy wyższym celom – wówczas staje się prawie nieuchwytna. Im dłużej trwa taka iluzja, tym bardziej destrukcyjne są jej następstwa. Zatrzymanie się i spoczynek, pełne przerażenia przebudzenie, przyjdzie w nieunikniony sposób wcześniej lub później. Wtedy wśród rozpaczy nadejdzie rezygnacja, wypuści się z rąk wszystko co dotychczas stanowiło sens życia albo też sięgnie się po nowe, silniejsze dawki zajęć i rozrywek. Prawdziwa miłość czyni bowiem człowieka łagodnym, natomiast zrodzony z acedii „charytatywny aktywizm” – gorzkim i niezrozumiałym.

Taki stan ma oczywiście także druzgocące skutki dla naszego życia duchowego i modlitewnego. Następstwem ogólnej ociężałości jest bowiem niedbalstwo i lenistwo przy celebrowaniu nabożeństw.

Każdy kiedyś znajdzie się w takim stanie, że ma wszystkiego dość – tych wszystkich drobnych, domowych bądź zawodowych obowiązków, z którymi zwykł sobie radzić z łatwością i swobodą. Człowiek czuje się wtedy jak gdyby brakowało mu tchu, jakby gonił za odjeżdżającym pociągiem. I któż wówczas zdaje sobie sprawę z tego, że jest ofiarą acedii, że demony popychają nas nieustannie ku temu, co w danym momencie jest dla nas najszkodliwsze?

Jeżeli ten rozpaczliwy stan trwa zbyt długo i zadusi – jak mówi Ewagriusz – umysł i ludzką osobowość, to może się człowiekowi przytrafić, że wszystkie demony uczą duszę upodobania w przyjemności, jedynie demon smutku nie kwapi się, aby to czynić, lecz odsuwa wiele przychodzących myśli, odbierając duszy wszelką przyjemność i wysuszając ją przez smutek, gdyż „wysychają kości męża smutnego” (Prz 17,22).

Środki uzdrawiające

Pierwszym i najmocniejszym środkiem leczniczym jest przetrzymanie. Wbrew przemożnej pokusie ucieczki od problemu należy pozostać i zmierzyć się z nim, jakby się było przygwożdżonym do swego miejsca. Podobanie się Panu nie jest zależne od miejsca. Wszędzie bowiem można wielbić Boga. Wytrwać na miejscu, przetrzymać atak w ciszy, bez goryczy i złości, wypatrując raczej drogi wyjścia – to właśnie czyni człowieka mnichem we właściwym sensie tego słowa – czyli kimś na wskroś pogodzonym i zjednoczonym z samym sobą.

Jednakże samo zaciśnięcie zębów jest postawą zbyt negatywną. Na dłuższą metę może jeszcze silniej utrwalić ten stan, niż z niego wyzwolić. W miejscach, w których – jak uczy doświadczenie – acedia zazwyczaj atakuje, należy wznieść tamę pozytywnej postawy, która strzeże nas przed pogrążeniem się w chorobie.

Zagładą dla acedii jest też cierpliwość i wytrwałość: acedię leczy wytrwałość i czynienie wszystkiego z wielkim staraniem i bojaźnią Bożą. Wyznacz sobie miarę w każdym dziele i wcześniej nie odstępuj, póki go nie wypełnisz. Módl się uważnie i żarliwie, a duch acedii ucieknie od ciebie.

Duchowa miłość i wstrzemięźliwość leczy namiętności duszy i ciała. Żądza jest natomiast egoistycznym wynaturzeniem i ponieważ jej łaknienie w nieuchronny sposób pozostaje nienasycone, zatem ciągle towarzyszy jej smutek i acedia. Kto jest spętany przez smutek, tego wpierw zwyciężyły inne namiętności. Smutek powstaje bowiem przez niezaspokojenie pożądania. Kto pokonał pożądanie, pokonał też namiętności i nie będzie opanowany przez smutek.

Wypróbowanym środkiem, pozwalającym uniknąć niepokoju acedii jest praca: Troszcz się o pracę ręczną i stosownie do sił we dnie i w nocy, abyś nie obciążał kogoś, a raczej sam innych obdzielał, jak zachęca święty apostoł Paweł (1Tes 2,9; Ef 4,28). A w ten sposób także zwyciężysz demona acedii i oddalisz od siebie wszystkie pozostałe pożądliwości wzniecone przez wroga. Lenistwu towarzyszy bowiem demon acedii i jak mówią, mieszka on w pożądliwościach (Prz 13,4). Ale uwaga, we wszystkim konieczny jest umiar i brak przesady. Zawsze uważano bowiem, że należy zdecydowanie przeciwstawiać się tak lenistwu, jak i niepohamowanej pracowitości – pracoholizmowi.

(ciąg dalszy dostępny w wersji drukowanej lub w e-wydaniu Przeglądu Prawosławnego)

Paweł Krysa

Odpowiedz