Terror polskiego podziemia na Białostocczyźnie, który dotknął białoruską ludność prawosławną tuż po wojnie, ciągle budzi silne emocje. Powszechnie znane są niechlubne działania oddziałów „Burego” i „Łupaszki”, które przeszły przez część białoruskich wsi, mordując ludność prawosławną i paląc gospodarstwa. Rolą tych oddziałów było wzbudzenie przerażenia i zmuszenie, jak wyraził się jeden z wyklętych „…do opuszczenia polskiej ziemi i wyjazdu do Rosji, skoro są Rosjanami”. Ich przemarsz trwał krótko, ale „Bury” i „Łupaszka” znaleźli się w panteonie „najsławniejszych wyklętych”. Inni miejscowi „wyklęci” nie są tak znani, choć prowadzili terror ciągły, kontrolując całe gminy i powiaty, dopuszczając się przerażających zbrodni i rabunków. W gminie Choroszcz (wówczas Barszczewo), zanim zmusili do wyjazdu ponad dwieście prawosławnych rodzin, zamordowali wiele osób. Kim byli miejscowi podziemni? To sąsiedzi, koledzy, bliżsi i dalsi krewni, kuzyni, znajomi, ale też obcy.
Przed II wojną światową prawosławna ludność białoruska zamieszkiwała w gminie prawie w całości wsie Zawady, Trypucie, Baciuty, Topilec, Zaczerlany, Kościuki, Ruszczany, Żółtki. Po kilka rodzin prawosławnych mieszkało w Majątku Rogowo, w Barszczewie, w Gajownikach, Sienkiewiczach, Łyskach, Dzikich, Nowosiółkach. Wsie z przewagą rodzin rzymskokatolickich to Rogowo, Rogówek, Pańki, Konowały, Śliwno, Izbiszcze, Kruszewo i Niewodnica. Większość mieszkańców tutejszych wsi, niezależnie od wyznania, mówiła wówczas „prostą”, białoruską mową. Żyjące tu społeczności – katolicka, prawosławna, żydowska – powiązane były wieloma więzami społecznymi, sąsiedzkimi i rodzinnymi. Ta ostatnia sfera dotyczyła społeczności chrześcijańskiej, rodziny obu konfesji łączyły więzy pokrewieństwa i powinowactwa. Widoczne jest to na miejscowym wspólnym cmentarzu, gdzie na pomnikach obu wyznań widnieją takie same nazwiska. To dowód wspólnych korzeni.
Zanim opowiem, co na tym terenie działo się krótko po wojnie, przypomnieć trzeba lata okupacji sowieckiej i niemieckiej.
W 1939 roku, po wkroczeniu Armii Czerwonej do Polski, miejscowi lewicowi działacze oczekiwali na jej przedstawicieli w siedzibie gminy Choroszcz. Jak wspominał Paweł Bartoszewicz z Majątku Rogowo: Zabezpieczyliśmy akta przed zniszczeniem i przygotowywaliśmy masówkę na rynku w związku z wyzwoleniem terenów Białorusi Zachodniej. Po przybyciu do Choroszczy przedstawicieli Armii Czerwonej zorganizowaliśmy zebranie wyborcze tymczasowego komitetu. Przewodniczącym komitetu został Aleksander Sienkiewicz z Zaczerlan, a jego zastępcą Józef Sołomianko z Ruszczan.
Część ludności białoruskiej i żydowskiej była zadowolona z przybycia Armii Czerwonej, liczyła, że zmieni się teraz ich życie, a hasła równości, dostępu do oświaty i pracy dla wszystkich, niosły nadzieję na lepsze. Ale nie wszyscy wierzyli Sowietom. Starsi Białorusini w czasie bieżeństwa widzieli, do czego doprowadziła rewolucja w Rosji. Dla młodych nowy ustrój wydawał się szansą na poprawę beznadziejnego bytu.
Szybko rozpoczęło się wprowadzanie radzieckich struktur i porządku społecznego. W kilku wsiach Sowieci zorganizowali Sielsowiety. Przewodniczącym Gorsowieta, został murarz Jan Bruszniewicz (Polak), a komendantem posterunku milicji Władysław Koniuch z Zaczerlan. Najważniejszy był jednak komisarz, politruk, jakiś człowiek z Kaukazu – pisał w swych wspomnieniach proboszcz parafii prawosławnej w Choroszczy o. Włodzimierz Garustowicz.
Sowieci utworzyli cztery kołchozy. Były niewielkie, dysponowały areałem jednego-dwóch małorolnych gospodarstw, a gospodarzy chętnych do wstąpienia i przekazania swojej ziemi brakowało. We wsi Rogowo rodzina Kozłowskich zorganizowała spółdzielnię rybacką i sklep spółdzielczy. Prezesem spółdzielni został Michał Kozłowski. Pracowała w niej większość sympatyków i dawnych członków KPZB z Ruszczan i Rogowa, nie tylko prawosławnych, ale i katolików. Wszyscy oni czuli się nareszcie potrzebni i ważni. Nie uważali się za zdrajców, nie czuli się winni, wprost przeciwnie, wierzyli, że może za jakiś czas niedowiarki zobaczą, jakim dobrodziejstwem jest sowiecki ustrój, który liczy się nawet z najuboższymi ludźmi.
Ale zaczęły się wywózki w głąb ZSRR, najpierw rodzin żołnierzy polskich, którzy trafili do niewoli we wrześniu 1939 roku, byłych urzędników administracji i pracowników służb mundurowych, inteligencji i „kułaków” z rodzinami. Ich ziemia została rozparcelowana i podzielona między ubogich gospodarzy i kołchozy. Z gminy Choroszcz wywieziono około dwustu osób. Wśród nich były rodziny prawosławne, m.in. braci Jerzego, Teofila i Grzegorza Kozłowskich i Andrzeja Grynasza z Ruszczan. Z Rogowa i Kolonii Rogowo wywieziono rodziny katolickie, m.in. żonę Aleksandra Zagórskiego z kilkumiesięcznym synkiem i jego braci z rodzinami. Na dworcu, tuż przed wyjazdem, NKWD aresztowało Aleksandra Zagórskiego i umieściło w białostockim więzieniu. Z Majątku Rogowo wywieziono rodzinę Piotra Grzybki i prawosławną rodzinę Andrzeja Łuszyńskiego. Piotr Grzybko, Andrzej Grynasz i Andrzej Łuszyński nie wyjechali, aż do ataku Niemiec na ZSRR ukrywali się. 23 czerwca 1941 roku wrócili do domów, a wkrótce dołączył do nich Aleksander Zagórski. Wiosną 1945 roku cała czwórka znalazła się w oddziale dywersyjnym zrzeszenia „Wolność i Niezawisłość” (WiN).
W czasie sowieckiej władzy wśród części miejscowej ludności narastała nienawiść do Sowietów za ich politykę, która zburzyła życie rodzinne, odebrała ziemię, skazała na poniewierkę, biedę i cierpienia. Gdy w czerwcu 1941 roku Sowieci uciekali przed atakującymi Niemcami, dla pokrzywdzonych nastał czas odwetu. W czasie okupacji niemieckiej skupią ją początkowo na miejscowych sowieckich aktywistach, później na całej społeczności prawosławnej.
Po powrocie z więzienia Aleksander Zagórski obszedł gospodarstwo i znalazł kable telefoniczne armii sowieckiej, które biegły obok jego zabudowań. Pociął je, a na dachu stodoły zawiesił „białą chorągiew”. Spotkawszy się z kolegami, wykrzykiwał na całą okolicę: Teraz będziemy komunistów wydawać w ręce Niemców i strzelać jak psów. Z Andrzejem Łuszyńskim i Piotrem Grzybko popłynął łodzią przez Narew na spotkanie armii niemieckiej. Powrócił po kilku dniach. Szedł, niosąc białe płótno na kiju, a za nim podążali niemieccy zwiadowcy. O godz. 19 zaprowadził ich do lasu rogowskiego, gdzie znajdowało się działo i żołnierze sowieccy. Niemcy otoczyli i zabili całą grupę.
W tym czasie Wehrmacht wchodził do Choroszczy. Niemieckie rządy rozpoczęły się od zainstalowania amstkomisarza – pisał o. Włodzimierz Garustowicz. Do jego obowiązków należały sprawy cywilne. W magistracie zasiadł komendant z gestapo i wydał zarządzenie o godzinie policyjnej. Na rynku każdego dnia grała kapela wojskowa „żeby ludziom było na sercu weselej”. Za spokój i porządek w mieście odpowiadał tzw. komitet obywatelski, na czele którego …stanął ks. Franciszek Pieściuk, a szefem granatowej policji został Stanisław Bobrowski. Ks. Pieściuk uzgodnił z przedwojennymi sołtysami, że będą przejmowali ten urząd. Jak wspomina Józef Borsuk, syn Jana, najmajętniejszego gospodarza w Łyskach: – ks. Pieściuk przysłał Stanisława Bobrowskiego do mego ojca, do Łysek, aby przyjechał na plebanię w ważnej sprawie. Ojciec pojechał. Ksiądz poprosił go, aby został sołtysem Łysek i chronił wioskę, gdyż Niemcy cenią dobrych gospodarzy. Ojciec zgodził się.
7 lipca 1941 roku Niemcy aresztowali najbogatszych Żydów i zamordowali ich na Pietraszach. W Nowosiółkach, nieopodal Choroszczy, przygotowali nowe miejsce straceń. Rozstrzelali tu osiemdziesięciu pacjentów byłego szpitala psychiatrycznego i chorych, przebywających na tzw. leczeniu pozazakładowym u miejscowych gospodarzy. Do bloków szpitalnych zwieźli z frontu wschodniego kilkanaście tysięcy rannych żołnierzy sowieckich, tworząc jeniecki obóz-szpital.
Jak pisze Henryk Zdanowicz na stronie internetowej Stowarzyszenia Pamięć i Tożsamość „Skała”: W lipcu 1941 roku władze niemieckie powołały na stanowisko burmistrza mężczyznę, który w przeszłości był pacjentem szpitala psychiatrycznego. Decyzje, jakie podejmował ów burmistrz, musiały nieść duże zagrożenie i ryzyko dla mieszkańców. (…) Ks. Fr. Pieściuk, po naradzie z mieszkańcami, poprosił St. Bobrowskiego, aby zgodził się zostać burmistrzem Choroszczy. Jednym z powodów, który go do tej roli predestynował, była dobra znajomość języka niemieckiego. Bobrowski przystał na to. Pojechał do Białegostoku, aby przekonać Niemców do zmiany na stanowisku burmistrza.
Wkrótce gestapo aresztowało byłych aktywistów sowieckich – Jana Bruszniewicza, Edmunda Jakimowicza, Stefana Niedźwiedzkiego i Stefana Zinówkę z Choroszczy, Jana Depczyńskiego, Józefa Słomińskiego, Leona Waczyńskiego i Sergiusza Uściana z Zawad, Bazylego Abramowicza, braci Aleksandra i Henryka Sienkiewiczów z Zaczerlan, Włodzimierza Kozłowskiego i Józefa Sołomiankę z Kościuk. Uwikłanych we współpracę z Sowietami Niemcy zawieźli do gestapo w Białymstoku i w piwnicach przesłuchiwali ich i torturowali.
Wczesnym rankiem: … przybiegła na plebanię żona dawnego starosty cerkiewnego (Józefa Sołomianki z Ruszczan) – pisał o. Garustowicz. Prosiła, aby ratować jej męża. Ale jak? O. Garustowicz zwrócił się o pomoc do polskiego oficera, który kwaterował na plebanii i znał dobrze język niemiecki. Poprosiłem, aby napisał prośbę o zwolnienie byłego cerkiewnego starosty na tej podstawie, że przez dziewięć lat zajmował się cerkiewną buchalterią i służył przy cerkwi jako starosta. Do partii komunistycznej nigdy nie należał. Poszliśmy do niemieckiego komendanta, który nas wysłuchał i wyjaśnił, że aresztowanych przewieziono do Białegostoku. Pojechaliśmy do Białegostoku. Na drugi dzień Józef Sołomianko był wolny.
Rozpoczęła się likwidacja kołchozów. Na kolonii Rogowo Zagórski [Aleksander] z Łuszyńskim [Andrzejem] pobili mojego męża przy zdawaniu majętności kołchozu – zeznała w 1944 roku Maria Zołotar. Dzięki temu, że sąsiedzi się zbiegli, mój mąż został uratowany. Po dwóch tygodniach Mikołaj Zołotar z synem Włodzimierzem i Dymitrem Kowalewskim z Kościuk zostali aresztowani i rozstrzelani przez Niemców. Donos na nich złożył Aleksander Zagórski, podpisali też inni, a słuszność donosu potwierdziło czterech prawowiernych Polaków, przysłanych na polecenie burmistrza Bobrowskiego przez Popkę, sołtysa Kościuk.
Nieświadoma losu męża Maria Zołotar, napotkawszy Stanisława Bobrowskiego, spytała, kiedy powróci jej mąż. Odpowiedział, …że go więcej nie zobaczę i zaczął na mnie krzyczeć i obzywać różnie i mówi, że dla takich nie ma miejsca u nas.
(ciąg dalszy dostępny w wersji drukowanej lub w e-wydaniu Przeglądu Prawosławnego)
Halina Surynowicz
fot. z książki „Wierni powołaniu”