Home > Sami o sobie > Syn męczennika

Od kilkudziesięciu lat w mieszczańskiej wsi Widowo koło Bielska Podlaskiego mieszka Jan Koterman. Urodził się w 1924 roku w Zaniach w gminie Brańsk. W wieku osiemnastu lat został wysłany na roboty przymusowe do Niemiec. Pracował w gospodarstwie rolnym w okolicach Drezna. Jesienią 1944 roku, wraz z tysiącami innych robotników, kopał okopy na potrzeby Niemców.

Po wyzwoleniu w 1945 roku został wcielony do Armii Radzieckiej, w szeregach której walczył na terenie Rumunii, Węgier i Austrii. Gdy Niemcy skapitulowały, przerzucano go na front japoński, lecz tam nie dotarł, ponieważ Japonia we wrześniu1945 roku również podpisała akt kapitulacji.

Do końca 1945 roku Jan Koterman służył w Kijowie i Kamieńcu Podolskim, gdzie doczekał się demobilizacji. Wraz z dwoma podlaskimi kolegami – Michałem Barszczewskim z Malinnik oraz Włodzimierzem spod Narewki – powrócił w rodzinne strony.

Początkowo udał się do Malinnik, gdzie spędził niespokojną noc z 29 na 30 stycznia 1946 roku. Półtora kilometra dalej rozgrywała się tragedia Zaleszan. To oddział Pogotowia Akcji Specjalnej Narodowych Sił Zbrojnych kpt. Romualda Rajsa „Burego” pacyfikował bezbronną wieś. Od kul i w płomieniach zginęło wówczas szesnaście osób, przeważnie kobiety i dzieci. Jan Koterman słyszał strzały i krzyki, widział łunę pożaru.

Nazajutrz udał się do Bielska, a był to akurat czwartek rynkowy. Ktoś zwrócił mu uwagę, że nie powinien chodzić między ludźmi w płaszczu radzieckiego żołnierza. – To może się tu nie spodobać – usłyszał. Przy ratuszu kapral Jan Koterman spotkał swego wujka z Chrabołów. Ten zabrał go do siebie, a nazajutrz obiecał zawieźć saniami do Zań. Jednakże w piątek wujek zrezygnował z wyjazdu. To samo było w sobotę 2 lutego, kiedy katolicy świętowali dzień Matki Boskiej Gromnicznej. Chrabołowski gospodarz jakby przeczuwał wielkie nieszczęście i nie chciał znowu wyjeżdżać.

Jan wyruszył piechotą. Jeszcze przed Zaniami poczuł się zmęczony i zziębniety.

Już po ciemku zaszedł do nieznanej mu chaty przy drodze. Gospodyni przyjęła go życzliwie, posadziła za stołem, zaproponowała poczęstunek. Po obrazach zorientował się, że jest w katolickim domu. Gospodyni przeprosiła go i na chwilę wyszła. Tuż po jej powrocie weszło kilku mężczyzn. – Katolik czy prawosławny? – zapytali. – Katolik – odpowiedział. – Jutro sprawdzimy – kazali mu iść ze sobą i zamknęli w piwniczce na ziemianki. Na straży postawili jakiegoś nastolatka.

Schwytany w pułapkę, pomyślał, że w takich piwniczkach zwykle jest okienko. Znalazł. Wygrzebał się na zewnątrz. Młodziutki strażnik nawet się nie obudził. Ostrożnie wyjął mu karabin z ręki i zamachnął się kolbą w głowę. I nagle poczuł, że ręka mu kamienieje. Nie był w stanie zadać ciosu. Kiedy pomyślał, że nie ma sensu zabijać dzieciucha, któremu zwisał z nosa gil, napięcie mięśni ustąpiło. Wyjął z karabinu magazynek, odrzucił daleko w śnieg i ruszył do domu przez pola. Już było jasno, gdy niedaleko przed wsią spotkał znajomego. – Twój ojciec nie żyje – usłyszał.

(ciąg dalszy dostępny w wersji drukowanej lub w e-wydaniu Przeglądu Prawosławnego)

Doroteusz Fionik, fot. autor

Odpowiedz