Home > Artykuł > Marzec 2021 > Autobiografia świętego

„Mój ojciec był katolikiem, bardzo pobożnym, zawsze chodził do kościoła i długo modlił się w domu” – rozpoczyna swą biografię prawosławny święty. O prawosławnej matce: „(…) gorliwie modliła się w domu, ale do cerkwi zapewne nigdy nie chodziła. Przyczyną tego było jej oburzenie chciwością i kłótniami duchownych, które widziała na własne oczy”.

Hajnowski Bratczyk wydał książkę „Św. Łukasz (Walenty Wojno-Jasieniecki). Autobiografia” pod redakcją hieromnicha Gabriela (Krańczuka) i Marka Jakimiuka.

Rzecz niezwykła, fascynująca podwójnie – ze względu na bohatera książki, lekarza i arcybiskupa, wybitnego profesora chirurga, niezłomnego, bezgranicznie uczciwego oraz na zadziwiającą staranność wydania. A jest w tym głównie zasługa Krzysztofa Tura, który autobiografię przełożył z rosyjskiego na polski i opatrzył komentarzem. Ale jakim! Komentarz i uzupełnienia zajmują dwie trzecie tej 240-stronicowej książki. Myślę, że w Polsce tylko Krzysztof Tur mógł tego dokonać, poruszający się jak po własnym domu, po bogatych rosyjskich archiwach, „wyłożonych” w dużej mierze w Internecie, latami gromadząc wiedzę o św. biskupie i chirurgu, ale i o epoce, w której przyszło mu żyć (1877-1961). Dlatego Tur wprowadza nas nie tylko do rosyjskiej Cerkwi, targanej terrorem i cierpiącej od rozłamu, ale i więzień, łagrów, szpitali, szkół, do stanic, wsi, za koło podbiegunowe, do dużych miast, pokazuje rewolucję, wojnę domową, ojczyźnianą. Podąża za świętym bohaterem i dopowiada, wyjaśnia.

Autobiografia świętego, podyktowana jego sekretarce Eugenii Pawłownej Lejkfeld, jest kroniką wydarzeń, ale i osobistych przeżyć, myśli, ocen i komentarzy św. Łukasza. Nieustannie zdumiewa – jak można fizycznie przeżyć w takich warunkach! Jak nie załamać się psychicznie! Jak trwać w spokoju? Jak znów i znów ratować ciała i dusze ludzi, których zawsze miał wokół siebie mnóstwo?

Święty był człowiekiem wielu talentów. Przyszedł na świat w Kerczu w rodzinie aptekarza Feliksa Stanisławowicza, w której było pięcioro dzieci, a ród jako książęcy i prawosławny sięgał korzeniami Wielkiego Księstwa Litewskiego, katolicyzując się potem i ubożejąc. Pasja rysowania przywiodła go do Kijowskiej Szkoły Sztuk Pięknych i wiodłaby do petersburskiej Akademii Sztuk Pięknych, gdyby nie zwątpienie: „Nie mam prawa zajmować się tym, co mi się podoba, ale mam obowiązek zajmować się tym, co jest pożyteczne dla cierpiących ludzi”. Pasji nie dało się tak szybko uśmierzyć – codziennie jeździł do Ławry Kijowsko-Pieczerskiej i szkicował tam pielgrzymów, mnichów, modlących się.

Wybrał wydział medycyny, choć czuł „wielką niechęć do nauk przyrodniczych, wyraźne zainteresowanie naukami humanistycznymi, w szczególności teologią, filozofią i historią. (…) Już na drugim roku moi koledzy jednogłośnie orzekli, że będę profesorem anatomii i ich proroctwo się spełniło”.

Z niedoszłego artysty malarza stał się artystą anatomii i chirurgii. Podczas świetnie zdanego państwowego egzaminu usłyszał słowa profesora chirurgii: – Doktorze, teraz wie pan o wiele więcej niż ja, zna pan doskonale wszystkie działy medycyny, a ja już wiele zapomniałem z tego, co odnosi się bezpośrednio do mojej specjalności.

„Będę lekarzem ziemskim”. Nieoczekiwana decyzja uczonego z powołania, wybierającego bycie chłopskim, wiejskim lekarzem. Tu warto przejść na stronę 88, żeby w uzupełnieniach Krzysztofa Tura przeczytać, co to znaczy ziemski lekarz – kiedy jeden lekarz obsługiwał 30 tysięcy ludzi, czyli na przykład cały Bielsk Podlaski z okolicznymi wsiami, pracując ponad siły – w dzień, w nocy, święta, narażając się na tyfus plamisty i cholerę, które wtedy szalały, ledwie utrzymując rodzinę – żonę Annę i czworo dzieci, żyjąc bez żadnych oszczędności. Ale ten ziemski lekarz, był nim dziesięć lat, opublikował przed rewolucją 30 pionierskich prac naukowych o wielkim znaczeniu dla medycyny. Pracował nad doktoratem. Pisał: „A praca czeka mnie ogromna: do dysertacji muszę nauczyć się francuskiego i przeczytać około pięciuset prac w języku francuskim i niemieckim”. To wtedy myślał już o swojej przyszłej największej pracy naukowej, która przyniosła mu sławę – „Zarys chirurgii przypadków ropnych”, mając dziwne objawienie, że na wydanej pracy będzie widniał obok jego nazwiska tytuł biskupa. A wtedy nawet mu się nie śniło, by zostać duchownym, a co dopiero biskupem.

Nie od razu został lekarzem ziemskim. Posłano go do Czyty do szpitala wojskowego. Tam operował na wielką skalę i leczył rannych w wojnie z Japonią. I poznał siostrę miłosierdzia Annę, urzekającą urodą i wyjątkową skromnością i dobrocią. Z Czyty wyjechali do guberni symbirskiej. W miejscowym szpitalu zoperował doktor młodego żebraka, ślepego od dzieciństwa. Żebrak odzyskał wzrok, po czym zebrał mnóstwo ślepych z całej okolicy, którzy młodego lekarza otoczyli długim korowodem, prowadząc jeden drugiego za laski i prosząc o uzdrowienie. Operował od dziewiątej rano do wieczora.

Rodziły się dzieci – Misza, Helena, Alosza, a potem najmłodszy Walenty. A św. Łukasz, wtedy Walenty Wojno- -Jasieniecki, pracował nad regionalną anestezją, czyli miejscowym znieczuleniem, z której w 1916 roku obronił doktorat, nieustannie operując. Za te prace, jako wytyczające nowe drogi w medycynie, otrzymał od Uniwersytetu Warszawskiego wysoką nagrodę.

Tak intensywnie pracował w Lubiaży, Romanówce, Pieresławlu Zaleskim, że nie miał nawet możliwości chodzenia na nabożeństwa i poszczenia przez wiele lat. I wtedy zgłębiał już kolejną dziedzinę medycyny – chirurgię przypadków ropnych.

Taszkient. Stanowisko chirurga i głównego lekarza w wielkim szpitalu, wspaniałe pięciopokojowe mieszkanie. Stabilizacja? Nie. Trwa wojna domowa. Do szpitala trzeba było chodzić pod armatnim ostrzałem. Tu nadeszła ostatnia, straszna noc, kiedy umarła w wieku 38 lat na gruźlicę, w bólach uśmierzanych morfiną, żona Anna. Najmłodsze dziecko miało sześć lat. Dwie noce samotnie czytał u nóg zmarłej Psałterz. Drugiej nocy wstrząsnęły nim słowa Psalmu 112, skierowane do niego od samego Boga, tak to odczytał: Ten, co niepłodnej każe mieszkać w domu jako pełnej radości matce synów.

Jego siostra operacyjna, Sofia Siergiejewna Bielecka, niedawno pochowała męża i była bezdzietna. Tylko służbowo z nią dotychczas rozmawiał. Poszedł do niej i zapytał, czy wierzy w Boga i chce spełnić Boży nakaz, by zastąpić dzieciom zmarłą matkę. Zgodziła się z radością. Pokochała dzieci. –

Doktorze, powinien być pan kapłanem – powiedział Walentemu Wojno-Jasienieckiemu taszkiencki władyka Innocenty (Pustyński), po tym, jak wysłuchał przemówienia lekarza na zebraniu miejscowego bractwa. Sensacja w Taszkiencie – wysoko ceniony już profesor medycyny jest wyświęcany na diakona i niebawem na kapłana. Jego serce głośno wołało, że nie może milczeć na widok bluźnierczych „karnawałów” i szyderstw z Chrystusa.

Wykłady dla studentów wygłaszał w riasie z krzyżem na piersi, pozostając głównym chirurgiem w taszkienckim szpitalu, w soborze służąc w niedziele. Władyka Innocenty powierzył mu rolę kaznodziei, którą zupełnie jasno zrozumiał w trzydziestym szóstym roku swojego biskupstwa, pisząc: „Moim powołaniem od Boga było właśnie głoszenie Słowa Bożego i wyznawanie imienia Chrystusa”.

Pospiesznie studiował teologię. W homiliach krytykował materializm. Przyciągał wielu słuchaczy. Operował, nawet po nocach. Prowadził naukowe obserwacje. Na Powołżu głód, epidemie, choroby zakaźne. Do taszkienckiego prosektorium przywożono codziennie całe furgony załadowane ciałami uciekinierów. Święty Łukasz badał je, czyszcząc najpierw z wszy i nieczystości. Badania legły u podstaw jego „Zarysu chirurgii przypadków ropnych”, wydanej w ogromnym nakładzie (trzykrotnie) 60 tysięcy egzemplarzy, za którą po latach otrzymał najbardziej wtedy prestiżową Nagrodę Stalinowską pierwszego stopnia.

W Taszkiencie przeżył rozłam w Cerkwi – bunt moskiewskich i piotrogrodzkich duchownych przeciw patriarsze Tichonowi, który tam dotarł. Powstała Żywa Cerkiew, popierana przez komunistów i niestety patriarchę Konstantynopola.

Tajne postrzyżyny chirurga i kapłana na mnicha z nadaniem imienia Łukasz – apostoła ewangelisty, lekarza i malarza Łukasza. I chirotonia biskupia, dokonana 90 wiorst od tadżyckiej Samarkandy, bo tam przebywali dwaj zesłani biskupi Daniel i Wasilij, po dwóch bezsennych nocach skrajnie niebezpiecznej podróży. W czasie chirotonii ogarnęło go tak głębokie wzruszenie, że drżał na całym ciele, czego władycy nigdy dotychczas nie widzieli. Było to 18 (31) maja 1923 roku. Z Taszkientu wyjechał władyka Innocenty i „wszyscy duchowni soboru katedralnego pouciekali jak szczury z tonącego okrętu”, oprócz o. Michała Andrejewa.

Niebawem o 11 wieczorem aresztowano biskupa chirurga. Wsiadł do „czarnego kruka”, rozpoczynając jedenaście lat swoich więzień i zesłań. Czworo dzieci zostawił pod opieką Sofii, którą z dziećmi wypędzono z mieszkania głównego lekarza, kwaterując w niewielkiej komórce z piętrowymi pryczami. Taszkiencką katedrę zajął „żywocerkiewny” metropolita Mikołaj, którego w „Autobiografii” święty nazwał „dzikim odyńcem, rozpartym na katedrze”. Zakazał wiernym wszelkich z nim kontaktów. Pociąg ze świętym nie mógł ruszyć przez 20 minut, ponieważ tłum wiernych położył się na torach, chcąc zatrzymać swego biskupa w Taszkiencie. Tiumień, Omsk, Nowosybirsk, duchowni, bandyci i prostytutki wieziono w tym samym kierunku. W Krasnojarsku wsadzono ich do dużej, zabrudzonej ludzkimi odchodami, piwnicy. Miesiąc w Jenisiejsku w zupełnie dobrych warunkach. Tu wyświęcił na kapłana diakona, który na widok biskupa osłupiał. Tłumaczył: „Dziesięć lat temu miałem sen, który pamiętam do dziś. Śniło mi się, że w świątyni Bożej nieznany mi biskup wyświęca mnie na hieromnicha. Teraz, kiedy weszliście, zobaczyłem tego biskupa!”.

W Jenisiejsku operuje. Przywraca wzrok dwóm małym braciom, niewidzącym od urodzenia. Sensacja. Przeprowadza operacje chirurgiczne i ginekologiczne. Siedzi w więziennej celi, odpierając natarcia pluskiew.

Zesłanie do Turuchańska. Płynął barką szerokim Jenisejem przez bezkresną tajgę. A w Turuchańsku tłum ludzi upadł na kolana i prosi biskupa o błogosławieństwo. Jego sława rozchodziła się po bezkresach kraju. Tu operował, służył i głosił kazania, wyjaśniając jak wielkim grzechem jest cerkiewny rozłam. Za kazania drogo zapłacił, zesłaniem za północny krąg polarny. Były silne mrozy. Jenisej zamarznięty. Podróż saniami bardzo ciężka. „Jednak właśnie w tym trudnym czasie bardzo jasno, niemal namacalnie, odczuwałem, że jest przy mnie sam Pan Bóg, Jezus Chrystus, wspierający mnie i umacniający”. Jechali mnóstwo wiorst, zatrzymując się na nocleg w stanicach. Na jednym z odcinków tak osłabł i skostniał, że wnoszono go do chaty na rękach i długo rozgrzewano. Zatrzymał się w stanicy Płachino, 230 kilometrów za kręgiem polarnym. Umieszczono go w chacie, gdzie na podłodze w kącie leżała kupa śniegu, druga, nigdy nie topniejąca, u progu. Woda w wiadrze pokrywała się grubą warstwą lodu.

I oto bunt w Turuchańsku. Chłopi uzbrojeni w widły, kosy i topory postanowili urządzić pogrom miejscowych władz, domagając się, by ci z powrotem sprowadzili im doktora i biskupa. Wystraszone władze wysłały gońca do Płachina. Był początek Wielkiego Postu, gdy władykę nawet psim zaprzęgiem wieziono po Jeniseju z powrotem. W Turuchańsku pozostawał osiem miesięcy. Gdy kończyło się jego zesłanie, żegnał go wielki tłum mieszkańców Turuchańska i kapłan z krzyżem, który opowiedział, że w dniu wyjazdu świętego, gdy w cerkwi starosta pogasił wszystkie świece, jedna w panikadile nagle się zapaliła, chwilę migotała i zgasła.

Z Turuchańska do Krasnojarska wieziony był Jenisejem półtora miesiąca. Mróz był tak srogi, że w rękę wyjętą z rękawicy parzył jak ogniem. Przez Czerkasy wrócił w styczniu 1926 roku do Taszkientu. Spotkał się wreszcie ze swoimi dziećmi i wychowującą je Sofią.

Hierarcha opisuje też swój „początek grzesznej drogi i kary Bożej za to”. W 1927 roku uległ namowom szanowanego metropolity i został przeniesiony jako biskup na emeryturę. Potem napisze: „Opuszczony przez Boga i pozbawiony rozumu, pogłębiłem swój ciężki grzech nieposłuszeństwa wobec Chrystusowego nakazu: Paś owce moje – straszną odpowiedzią „Nie”.

„27 kwietnia 1930 roku byłem ostatni raz na Liturgii w świątyni św. Sergiusza i w czasie czytania Ewangelii nagle nabrałem całkowitej pewności, że tego dnia wieczorem zostanę aresztowany. Tak też się stało (…)”.

Następuje zesłanie do Archangielska, wymuszanie wyrzeczenia się stanu duchownego, na co święty odpowiada ponadtygodniową głodówką, potem wznowioną i trwającą dwa tygodnie. Ledwie chodził, trzymając się ścian. Czytał gazety, ale nic nie rozumiał, „na mózgu leżała jakby ciężka zasłona”. W Archangielsku nie miał nawet miejsca w więzieniu. Był niemal bezdomny. Źle przyjęty nie tylko przez lekarzy szpitala, ale i biskupa archangielskiego. Operował.

W 1933 roku został zwolniony z zesłania. Udał się do Moskwy. Poradzono mu pojechać na Krym. „Tam czułem się zagubiony i opuszczony przez Boga, żywiłem się w brudnej jadłodajni, nocowałem w domu chłopa, w końcu podjąłem nową bezsensowną decyzję – wrócić do Archangielska”.

Tam dwa miesiące przyjmował chorych w ambulatorium. Wrócił do Taszkientu. „Tam też czułem, że łaska Boża mnie opuściła. Moje operacje były nieudane. Występowałem w nieodpowiedniej dla biskupa roli (…) i wkrótce zostałem ciężko pokarany przez Boga. Zachorowałem na tropikalną gorączkę pappataci, która skomplikowała się odklejaniem siatkówki lewego oka”.

Jeszcze dwa lata popracuje jako chirurg. Dokonuje odkryć naukowych, najważniejszej podstawy do napisania książki „Zarys chirurgii przypadków ropnych”, jednocześnie żarliwie prosząc Boga w pokutnych modlitwach o wybaczenie tego okresu pracy w dziedzinie chirurgii, aż usłyszał głos nie z tego świata: Za to się nie kajaj.

Trzecie aresztowanie nastąpiło w 1937 roku, w strasznym dla Cerkwi okresie, kiedy znów zaczęły się masowe aresztowania duchownych i wszystkich podejrzanych o wrogość wobec władzy radzieckiej. Wtedy wynaleziono nowy sposób tortur, tak zwany konwejer, czyli przesłuchiwania trwające dzień i noc bez przerwy. Święty doświadczył go dwukrotnie. „(…) kazano mi stać w kącie, a ja szybko padałem na podłogę z wyczerpania. Zaczęły się u mnie silne halucynacje słuchowe i dotykowe, następujące jedna po drugiej. To wydawało mi się, że po pokoju biegają żółte kurczęta, a ja je łapałem. To widziałem siebie stojącego na skraju ogromnej rozpadliny, w której położone było całe miasto (…). Wyraźnie czułem, że pod koszulą na moich plecach wiją się węże”.

Przesłuchanie konwejerem trwało trzynaście dób. Nieraz cucono przesłuchiwanego, wsadzając jego głowę pod kran z zimną wodą. Po tych przesłuchaniach, po utracie przytomności, przewieziono świętego do więzienia, w którym spędził w bardzo ciężkich warunkach osiem miesięcy. I znów wywózka na Syberię, 130 wiorst od Krasnojarska. Tam intensywnie operował. I zaskoczenie – pozwolono mu jechać do Tomska, a tam bogata biblioteka. W ciągu dwóch miesięcy przeczytał całą najnowszą literaturę z dziedziny chirurgii przypadków ropnych w języku niemieckim, francuskim i angielskim. I ostatecznie zakończył swoją wielką książkę.

Święty Łukasz kończy swoje wspomnienia na wojnie ojczyźnianej. W Krasnojarsku jest mianowany głównym chirurgiem dużego szpitala ewakuacyjnego. Leczył rannych żołnierzy i oficerów. Cerkiew przyrównała jego leczenie do posługi biskupiej i nadała godność arcybiskupa. Potem został posłany do Tambowa. Służył w cerkwi i leczył rannych.

W maju 1946 roku został przeniesiony na godność arcybiskupa symferopolskiego i krymskiego.

Na tym urywają się wspomnienia, podyktowane w 1958 roku.

Arcybiskup Łukasz zmarł 11 czerwca 1961 roku i spoczął w Symferopolu, gdzie był arcybiskupem przez piętnaście lat.

Tyle z autobiografii, resztę dopowiada Krzysztof Tur, fascynująco. Z tych uzupełnień czerpałam, skupiając się na autobiografii. Książkę szczerze polecam, choćby po to, by poczuć swoją małość, zrozumieć jak dobrze nam się żyje i jakie mogą być cierpienia za Chrystusa, których bez Bożej pomocy znieść się nie da.

Anna Radziukiewicz

Św. Łukasz (Walenty Wojno-Jasieniecki). Autobiografia, przekład i uzupełnienia Krzysztof Tur, Hajnówka 2020, ss. 240.

Odpowiedz