Home > Artykuł > Marzec 2021 > Prawosławie w niespokojnych czasach

Prawosławie w niespokojnych czasach

W pierwszą niedzielę Wielkiego Postu, 21 marca, Cerkiew świętuje Triumf Ortodoksji, upamiętnia obrońców wiary prawosławnej i potępia wszystkich jej wrogów, heretyków i odszczepieńców. Ewangelia opowiada o tym, jak w przedziwny sposób sceptycyzm, uprzedzenia i stereotypy ustąpiły miejsca żarliwemu wyznaniu wiary wskutek „przyjścia i ujrzenia” na własne oczy.

Prostolinijne pytanie Natanaela skierowane do Filipa: „Czy może być coś dobrego z Nazaretu?” zasługuje na pogłębioną refleksję. Jako mieszkaniec nieodległej Kany Galilejskiej, jak inni mieszkańcy mógł żywić niechęć lub uprzedzenie do mieszkańców sąsiedniego Nazaretu. Mógł również słyszeć pogardliwe uwagi ze strony Judejczyków o Galilei, prowincji postrzeganej jako na wpół pogańska, czyli grzeszna. „Żaden prorok nie powstaje z Galilei” – argumentowali faryzeusze, gdy jeden z nich, Nikodem, odważył się bronić Jezusa (J 7,52). W powszechnym odczuciu prorok, ktoś o kim pisze się w Pismach, w żadnym razie nie może pochodzić z Nazaretu, małej, nieistotnej mieściny, o której nie ma nawet wzmianki na kartach Starego Testamentu.

Tu przychodzą mi na myśl wspomnienia z czasów nauki w Warszawie. Raz po raz przy powitaniu i przedstawianiu się słyszałem od wielu rówieśników frazę: „Jestem Janek (Piotrek, Marek, Kamil), urodzony i wychowany w Warszawie”. Ten dodatek „urodzony i wychowany w Warszawie” w ustach ewidentnych kmiotów jak i ja, stał się z czasem tak dalece irytujący, że wprawdzie z trudem, ale przemogłem się i zacząłem mówić o sobie: „urodzony i wychowany w Ostrówku”. Gdy były dodatkowe, wzgardliwe pytania: gdzie jest ta „wiocha”, mówiłem: „może wiesz, Białystok leży niedaleko Ostrówka”. Brzmi jak żart, ale to w ogóle nie jest błaha sprawa. Natanael posługuje się stereotypami, tak jak i my uważamy, że skądś albo wśród kogoś nie może być niczego dobrego. Ależ może! Wprawdzie tam się nie urodził, ale z Nazaretu pochodził, tam się wychował Jezus Chrystus.

Imię Natanael oznacza „Bóg dał”. Ewangelista Jan wspomina o nim dwukrotnie: teraz i później po Zmartwychwstaniu, podczas spotkania nad jeziorem Genezaret (J 21,2). Pozostali Ewangeliści używają imienia Bartłomiej, czyli „syn oracza” (Mt 10,3; Mk 3,18; Łk 6,14). Jako apostoł głosił Ewangelię w kilku krajach, posiadał szczególny dar uzdrawiania chorych i opętanych. Wcześniej, zanim stał się apostołem i otrzymał dar uzdrawiania, studiował Pisma, proroctwa, był dociekliwy i szukał prawdy. Był jednym z tych, którzy niecierpliwie oczekiwali Mesjasza, ale nie liczyli, że „coś dobrego” może pochodzić z pobliskiego Nazaretu. Podzielał stereotypowe myślenie i uprzedzenia, ale otrzymał pochwałę za to, że w dobrej wierze przyszedł do Jezusa zamiast automatycznie go odrzucić, jak to czynili inni Żydzi. Cerkiew prawosławna utożsamia się z Filipowym zaproszeniem: „Chodź i zobacz”, zaprasza do poznania jej. Triumf Ortodoksji jest dobrą okazją do refleksji nad tym, co posiadamy, skąd pochodzimy, jacy jesteśmy i jakie są nasze największe problemy i bolączki.

Archimandryta Jan (Krestiankin), jeden z najwybitniejszych starców rosyjskich (1910-2006) pisał, że pochwała pod adresem Natanaela jest jednocześnie uznaniem dla Cerkwi, w której nie ma fałszu, ludzkich wymysłów, tej, która jest prawdziwa w całym swym nauczaniu, sakramentach, nabożeństwie, kierownictwie i całej swej strukturze. Właśnie ta Cerkiew, według apostoła Pawła, filar i ostoja prawdy (1 Tm 3,15) jest chwalebna, nie mająca skazy czy zmarszczki, czy czegoś podobnego (…), święta i nieskalana (Ef 5,27). „Jakąż krwią, jaką walką z wrogami prawdy, iloma ofiarami życia gorliwych obrońców czystości, świętości wiary i Cerkwi nabyte, zachowane i przekazane nam zostało prawosławie!” – pisał Krestiankin. „Dziś widzimy naszą ziemską Cerkiew udręczoną, obciążoną rozmaitymi nieszczęściami i boleściami (a przecież to niemal permanentny stan Cerkwi Chrystusowej od czasu jej powstania) i rodzi się pytanie: czy jest powód do radości? Wiedzcie jednak, że Triumf Ortodoksji w Cerkwi będzie świętowany zawsze, bo to nie jest triumf widzialnej wielkości prawosławia, ale tego jedynego, co daje światu życie i czego nie mogą odebrać żadne zewnętrzne trudności i żadni wrogowie. Jest to triumf Bożej miłości do świata i życie wieczne świata w tej miłości i tą miłością” – pisał starzec jeszcze w czasach komunizmu.

To są piękne i mądre słowa Bożego człowieka. A mimo to, odkąd pamiętam, przy okazji Triumfu Ortodoksji zawsze najwięcej się mówiło o trudnej historii, o pierwszym tysiącleciu, o ikonoburstwie, herezjach i zwycięstwie nad nimi. Jakby świat stanął w miejscu – oto walczyliśmy, zwyciężyliśmy, obroniliśmy wiarę, mamy „święty spokój” i teraz świętujemy. A czy teraz wszystko jest w porządku? Zgodnie z duchem Kazania na Górze nie mówmy ciągle o przeszłości, na którą już nie mamy wpływu, ani o przyszłości, której nie znamy, lecz skoncentrujmy się na chwili obecnej (Mt 6,34). „Dosyć ma dzień swojej biedy”. Każdy dzień. Mamy teraz wiele problemów, których nie rozwiąże sama przynależność do prawosławia, jak niewiele znaczyło czuć się potomstwem Abrahama (J 8,33). Trzeba szukać sposobu, jak zatrzymać w Cerkwi lub pozyskać zagubioną młodzież, jak odnaleźć się we współczesnym świecie, uzgodnić kwestię diaspory, udział w ruchu ekumenicznym, rozsądzić spory kompetencyjne, kto i kiedy może nadawać autokefalię i autonomię oraz wiele innych ważnych kwestii.

Lekcja zamkniętych świątyń

Oto nagle Cerkiew zetknęła się z nowym, niewyobrażalnym zjawiskiem, ograniczeniem liczby wiernych w świątyniach. I to nie wskutek prześladowań. Gdy episkopaty zalecały dostosowanie się do ograniczeń sanitarnych, konserwatyści wśród duchownych i wiernych uznali to za tchórzostwo i dowód niewiary. Mimo że wielu tych niezłomnych w wierze umarło, nadal wielu uparcie nie wierzy w fakt pandemii. W zaistniałej sytuacji Cerkiew – i tak było w przeszłości – poszukuje możliwych do przyjęcia, ułatwiających wiernym przetrwanie tych trudnych czasów, rozwiązań.

Od ubiegłego roku mamy telewizyjne i internetowe transmisje nabożeństw. Gdy nie było możliwości uczestniczyć w nabożeństwie w swojej cerkwi, transmisja jest pewnym rozwiązaniem i trzeba ją potraktować jako smutną, ale jedyną rzeczywistość. Mimo że to tylko namiastka nabożeństwa, okazuje się, że dopiero dzięki transmisji duża liczba wiernych, zwłaszcza kobiety, po raz pierwszy w życiu ujrzały, co się dzieje w ołtarzu, za ikonostasem. Przez pięćdziesiąt lat człowiek chodził do cerkwi, zna na pamięć nabożeństwa, ale dopiero teraz niejako stoi obok kapłana w najważniejszym momencie Kanonu Eucharystycznego, dopiero teraz pełniej i głębiej uczestniczy w tym misterium, bo aż czuje ciarki na plecach. Wyjątkowa, przykra i wymuszona zarazą sytuacja pogłębiła wiarę za pomocą środków przekazu. Oto sprawdza się powiedzenie: Nie bywajet chuda biez dobra.

Jest jeszcze jeden plus. Pan nasz powiedział: Nie człowiek dla szabatu, ale szabat dla człowieka, tzn. że gdy coś robimy, to powinno być to świadome, pożyteczne działanie, a nie mechaniczna czynność, rutyna, tradycja i przyzwyczajenie. Gdy nie mogli wszyscy pójść do cerkwi, jedni czuli się głęboko nieszczęśliwi, inni przeżyli kryzys wiary. Nagle uświadomili sobie, że chodzili do cerkwi mechanicznie, z przyzwyczajenia, „dla żony i dzieci”, „bo tak wypada”. Jedni przekonali się, że Cerkiew jest im bardzo potrzebna, że jest to dla nich wielka wartość i nie mając możliwości uczestnictwa w nabożeństwach, umocnili się w tym swoim przeświadczeniu. Ci natomiast, którzy nie rozumieli Cerkwi, być może podejmą wysiłek wocerkowlenija.

„Grecy są obłudni”?

Dlaczego w charakterze ewangelicznego czytania wybrany został akurat ten fragment z początku Ewangelii według św. Jana? Bo pokazuje on, jaki powinien być wyznawca prawosławia – człowiekiem, w którym nie ma fałszu, podstępu, chytrości, dwulicowości, czyli łukawstwa. W cerkiewnosłowiańskim, liturgicznym sensie zawsze ma ono związek z kusicielem, oszczercą, szatanem. Gdy nie ma w sercu człowieka tych przymiotów „złego”, oznak przynależności do świata grzechu i upadłych aniołów, to jest prawdziwie wierzący, prawosławny.

Od kilku lat coraz częściej są przywoływane słowa autora „Powieści minionych lat” Nestora Kronikarza Greki łukawyje sut’. Za tymi słowami kryje się wielki problem: utrata eucharystycznej jedności pomiędzy Cerkwiami – siostrami z powodu kontrowersyjnej autokefalii ukraińskiej. Niechętnie wypowiadam się na tak delikatny, drażliwy temat, znając swoje skromne miejsce w szeregu. Przyjmuję do wiadomości i uważam za roztropne oficjalne stanowisko naszej Cerkwi, które sprowadza się do stwierdzenia: „Ukrainie należy się autokefalia, ale zgodnie z kanonami i całemu prawosławiu w kraju, a nie grupie raskolników”. Teraz strony tego sporu kompetencyjnego dyskutują, kto jest „Cerkwią-matką”, a kto „córką”, wspominają zawiłe dzieje i dowodzą swoich racji.

Spierający się często zapominają, że istnieje patrystyczna mądrość: „Prawda powiedziana bez miłości przestaje być prawdą”.

W czasach rewolucji

Od kilku lat z rosnącym niepokojem czytam o coraz częstszych aktach wandalizmu i wrogości wobec prawosławnych świątyń i duchownych w Rosji. Podobne akty miały ostatnio miejsce wobec kościołów katolickich w Polsce. Z okazji kolejnej rocznicy rewolucji (7 listopada) lub zabójstwa carskiej rodziny (17 lipca) co roku podnoszona jest kwestia roli Cerkwi w tragedii początku XX wieku: dlaczego naród w swej znaczącej masie odwrócił się od Cerkwi?

O. prot. Andrej Tkaczow mówi: „W przededniu rewolucji (…) odrzucenie Boga splotło się z dążeniem do postępu społecznego”. Przytacza następujący epizod. Oto pewien student najpierw przypalił papierosa od łampady, następnie uderzył o. Jana Kronsztadzkiego. Jedną z przyczyn ówczesnego antyklerykalizmu, istnego „opętania” (ros. biesnowanija) według Tkaczowa był „wysoki stopień sprzężenia Cerkwi z władzą, poczucie krzywdy i pragnienie zmian”. Trwała wyniszczająca wojna, było „pełne rozprzężenie moralne. Ludzie upodobnili się do zwierząt” – pisał arcybiskup Nikon.

Przed 1917 rokiem Cerkiew rosyjska miała 62 diecezje, około 150 biskupów, 100 tysięcy świątyń i tyleż kapłanów, około 1000 monasterów, ponad 100 milionów wiernych. Te liczby robią wrażenie, ale na soborze 1917-1918 roku hierarchowie mówili: „Sami nie wiemy, czy reprezentujemy 100 milionów, czy może tylko 10 milionów wiernych”. Obecnie, w sensie liczebności świątyń, jeszcze wiele brakuje do tej liczby, ale Tkaczow radzi: „Dość już budowania. Zajmijmy się ludźmi, bo wkrótce cerkwie będą puste”.

(ciąg dalszy dostępny w wersji drukowanej lub w e-wydaniu Przeglądu Prawosławnego)

o. Konstanty Bondaruk
fot. Darko Terzic, www.rospc.org

Odpowiedz