Home > Artykuł > Maj 2021 > Współpracownik, przyjaciel, dobry człowiek

Współpracownik, przyjaciel, dobry człowiek

W nocy z soboty na Niedzielę Triumfu Prawosławia zmarł dr Sergiusz Borowik (1930-2021), wieloletni pracownik Instytutu Matematyki Uniwersytetu w Białymstoku, nasz redakcyjny kolega. Lubiliśmy, jak przychodził. Wnosił uporządkowany, logiczny sposób myślenia, porządkował dyskusję, przynosił ciekawe artykuły. Przynosił też jabłka, najczęściej kosztele albo antonówki, czasami cesarza Wilhelma. O szczepieniu jabłoni opowiadał niemal z taką samą pasją jak o prawosławiu na swojej Sokólszczyźnie. Z podobną pasją pewnie opowiadałby i o matematyce, ale szybko musiał się zorientować, że królowa nauk nie miałaby u nas szczególnego posłuchu. Chociaż tekst o metodzie Gaussa na ustalenie daty Paschy udało mu się w Przeglądzie umieścić (potem doszły nas słuchy, że artykuł wywołał rezonans wśród wykładowców Politechniki). Niemal podczas każdej wizyty w taki bądź inny sposób wracał do swojej rodzimej prawosławnej wsi Harkawicze (parafia w Jurowlanach), położonej nieopodal kilku katolickich miejscowości szlacheckich. Wspominał, że wszyscy okoliczni mieszkańcy – i prawosławni chłopi i drobna katolicka szlachta – jednakowo słabo rozmawiali po polsku, że ich wsie różniły się jedynie sposobem zabudowy – domy szlacheckie, nazywane trochę na wyrost dworkami, stały nie od ulicy, lecz w głębi podwórka, że gdy szlachcic spotkał bogatego chłopa na rynku w Krynkach, co najwyżej jeden, góra dwa palce na przywitanie mu podawał. Opowiadał barwnie, wrzucając anegdoty, lubiliśmy go słuchać. Michał Bołtryk nawet zapisał jego wspomnienia.

Pan Sergiusz urodził się jako czwarte spośród pięciorga dzieci Ignacego i Stefanii Borowików. Zanim został uczniem, miał już swoje stałe obowiązki – od wczesnej wiosny do później jesieni pasał krowy. W wieku siedmiu lat poszedł do polskiej szkoły (razem z nim w Harkawiczach uczyło się siedemdziesięcioro dzieci). W 1939, po wkroczeniu Sowietów, naukę kontynuował już w białoruskiej. Wiele się wówczas zmieniło i nie tylko dlatego, że powstał kołchoz, do którego Borowikowie się zresztą nie zapisali. W szkole utworzono organizację pionierską, do której rodzice nie pozwolili mu wstąpić, w czytance pojawiło się dziwne zdanie: Siarod wioski carkwa razsiełasia kab narod durmanić, a po pójściu do wielkanocnej spowiedzi chłopak został skrytykowany w szkolnej gazetce.

A potem przyszła okupacja niemiecka z szarwarkiem, kontyngentami i represjami, które nie ominęły najbliżej rodziny (Niemcy rozstrzelali stryjka pana Sergiusza, leży prawdopodobnie w zbiorowej mogile w Grabówce), za nią powojenne repatriacje i zmiana granicy, która odcisnęła swoje piętno na rodzimej parafii.

Otóż Jurowlany, które początkowo znalazły się po białoruskiej stronie, po korekcie granicy powróciły do Polski, ale już bez proboszcza i mieszkańców, ci jako obywatele radzieccy musieli pozostać na Wschodzie. Wtedy Jurowlany zasiedlili katolicy z Usnarza.

Sergiusz bardzo chciał się uczyć. Chwytał każde drukowane kartki i czytał. W końcu października 1945 roku starszy brat odwiózł go do szkoły w Krynkach.

Kierownik przyjął chłopaka do piątej klasy, zastrzegając że jak nie da rady, to go cofnie do klasy czwartej. Po miesiącu przeniósł, ale do szóstej.

W 1947 roku Sergiusz zdał egzamin do Liceum Pedagogicznego w Białymstoku (szkoła mieściła się w obecnym gmachu wydziału prawa przy Mickiewicza). Pewnie właśnie wtedy jako junak odgruzowywał i budował stolicę. Po powrocie z wojska pracował w Związku Nauczycielstwa Polskiego, potem jako nauczyciel w Technikum Elektrycznym. Skończył studia matematyczne, wykładał matematykę w Studium Nauczycielskim. W 1977 roku napisał i obronił pracę doktorską „Przestrzenie różniczkowe z gładkością w sensie Postnikowa”. Aż do emerytury w 1991 roku pracował jako wykładowca w Instytucie Matematyki na filii Uniwersytetu Warszawskiego w Białymstoku. Był promotorem około osiemdziesięciu prac magisterskich.

Gdy wracał z uczelni, zabierał się za pracę w ogrodzie albo przy pszczołach (kilka pszczół ukrytych w kwiatach i wieńcach odprowadziło go aż na cmentarz). Ogród to było jego jedno hobby, historia – kolejne. Może dlatego już na emeryturze postanowił napisać artykuł o rodzimej parafii, bo choć mieszkał w Białymstoku i chodził do cerkwi św. Eliasza, o jurowlańskim prichodzie nie zapominał.

Wybrał się więc do Jurowlan i choć na plebanii nic nie znalazł, w cerkwi, w komórce przylegającej do swiecznogo jaszczyka, ku zaskoczeniu proboszcza natrafił na całe stosy zakurzonych dokumentów. Archiwalia przywiózł do domu, czytał, notował, analizował. Dotarł do najstarszych wiadomości z 1575 roku, czyli czasów, gdy została zbudowana jurowlańska cerkiew. – Wiesz Asiu, nasz prapradziad był piśmienny – mówił do córki, bo przy okazji uważnej lektury parafialnych ksiąg odsłaniał i rodzinne historie. Tekst ukazał się w maju w 1994 roku – to był jego debiut na łamach Przeglądu i początek naszej redakcyjnej przyjaźni. Potem przyszedł kolejny artykuł – o Krynkach. Podczas roboczej wyprawy do w tej parafii odnalazł słynną kronikę parafialną, przepisaną w całości i opublikowaną później przez znanego regionalistę Doroteusza Fionika, oraz egzemplarz Litovskich Eparchialnych Viedomosti (LEV). Po raz pierwszy trzymał w rękach wydawane od 1864 roku pismo, o którym wcześniej nie słyszał, a które obok późniejszych, bo ukazujących się od 1901 roku do bieżeństwa, Grodzieńskich Eparchialnych Viedomosti będzie najważniejszym źródłem informacji o życiu cerkwi na naszych terenach.

Dlatego z taką dociekliwością szukał kolejnych roczników. Znalazł je w bibliotece katedralnej parafii św. Mikołaja. A jakie skarby krył sobór św. Mikołaja, dokładniej jego dzwonnica! Odszukał tam, też wiedziony bardziej intuicją niż czyjąkolwiek podpowiedzią, coroczne raporty ze wszystkich parafii całego białostockiego błagoczynnija.

Powstają więc kolejne teksty, wśród nich kilkuodcinkowy cykl „Z dziejów parafii św. Mikołaja w Białymstoku”, bardzo dobrze oceniony przez czytelników i internautów („Arcyciekawe”, „Dziękuję za publikację” czytam w komentarzach w Internecie, a pod innym jego tekstem: „Czytałem ten artykuł z biciem serca, bo to są jedyne wiadomości z mojej ukochanej wsi Grzybowce”).

(ciąg dalszy dostępny w wersji drukowanej lub w e-wydaniu Przeglądu Prawosławnego)

Wiecznaja pamiat’.

Ałła Matreńczyk

fot. archiwum rodzinne

Odpowiedz