Home > Artykuł > Najnowszy numer > Przywrócenie dawnej tradycji

21 czerwca, w dzień Świętego Ducha, w parafii Opieki Matki Bożej w Dubiczach Cerkiewnych, której historia powstania sięga początku XVI wieku, odnowiono tradycję modlitwy przy polnych krzyżach, stawianych od stuleci przez mieszkańców. Inicjatorem przywrócenia historycznej praktyki jest Marek Niczyporuk, brat mniszki Katarzyny, przełożonej żeńskiego domu zakonnego św. wielkomęczennicy Katarzyny w Zaleszanach.

Dzięki zaangażowaniu naszego energicznego parafianina przywróciliśmy piękny zwyczaj i tym samym odnowiliśmy więź modlitewną z tymi, którzy żyli przed nami – stwierdza proboszcz parafii, o. Andrzej Jakimiuk. Duchowny podkreśla, że niezwykle istotne i ważne jest to, aby nie zapominać o szlachetnej i chwalebnej praktyce naszych przodków i przekazywać ją młodemu pokoleniu. Jeżeli ludzie odetną się od swoich korzeni, to niejako uschną na podobieństwo roślin, które tracą więź z korzeniami. Przywrócenie dawnej praktyki jest świadectwem wiernych o ich miłości do Boga, Cerkwi i szacunku wobec przodków, historii i wszystkiego co święte, zacne i wzniosłe. Każdy chrześcijanin powołany jest do dawania takiego świadectwa w swym życiu. Przydrożne krzyże są wyrazem żywej wiary i nadziei okolicznych mieszkańców, którzy z perspektywy ludzkiego rozumowania zaznali wielu krzywd, prześladowań i ogromnych tragedii. Współczesne odnowienie kilku drewnianych krzyży i postawienie dwóch nowych świadczy wymownie, że na tych terenach nadal żyją ludzie, dla których sprawy wiary są ważne.

– Postanowiliśmy, że każdego roku w dzień Świętego Ducha będziemy objeżdżać miejsca, gdzie znajdują się nieco oddalone przydrożne krzyże, a w niedzielę Wszystkich Świętych, tak jak to czynimy od dziesięciu lat, dokonywać obchodu wsi, podczas którego modlimy się przy domach, aby Bóg zesłał błogosławieństwo na mieszkańców i ich siedliska. Staramy się kontynuować tradycje przodków i ich modlitewny trud, gdyż szczera modlitwa zawsze ożywia serca wierzących ludzi. Stawianie krzyży to pobożny, piękny zwyczaj kultywowany do dziś. Dziękujemy Bogu, że w sercach ludzi nadal jest żywa wiara – mówi proboszcz.

– Wędrując po polach, przy których stoją prawie stuletnie krzyże przypomina mi się dzieciństwo. Pamiętam, że podczas obchodów wsi szły tłumy ludzi – wspomina Sergiusz Niczyporuk, ojciec Marka. Drewniane krzyże stawiały na przestrzeni stuleci w różnych intencjach pojedyncze osoby lub grupy ludzi zazwyczaj z błogosławieństwa duchownego. Ośmioramienne krzyże umieszczane na początku i końcu miejscowości stanowiły informację, że tutaj mieszkają prawosławni. W świadomości mieszkańców krzyż był pewnego rodzaju strażnikiem, który chroni przed nieszczęściami. – Była to wiara prostoduszna, poczciwa, można rzec dziecinna, o której mówi Chrystus: Jeśli się (…) nie staniecie jak dzieci, nie wejdziecie do królestwa niebieskiego (Mt 8,3). Nazywam wiarę naszych ojców, dziadów, pradziadów wiarą prawdziwą, która nie potrzebowała dociekań i naukowych dowodów. Oni po prostu wierzyli i byli przekonani, że kwestie wiary nie podlegają dyskusji. Historia jest wielkim bogactwem, które sami tworzymy. Obecnie stawiane są nowe krzyże z nadzieją, że przetrwają kolejne sto lat, a później być może ktoś na tym miejscu wzniesie następne – stwierdza Sergiusz Niczyporuk.

Krzyże sytuowano zwykle w miejscach granicznych, czyli czterech skrajach obrębów poszczególnych miejscowości lub na rozstajach dróg. W pobliżu Dubicz Cerkiewnych przebiegała ważna arteria komunikacyjna z Bielska Podlaskiego do Kamieńca, miasta królewskiego ekonomii brzeskiej, nazywana kamienieckim gościńcem. Przy tym historycznym szlaku do dziś zachowały się ponadstuletnie krzyże. W okolicy oprócz drewnianych krzyży wznoszono także betonowe. Jeden z nich powstał w 1934 roku dzięki staraniom bractwa cerkiewnego, działającego przy miejscowej parafii. Znajduje się on przy źródełku, z którego wypływała krystaliczna woda. Do niedawna strumyk był wyschnięty. Wraz z przywróceniem tradycji modlitwy przy krzyżach, w czerwcu tego roku, znów popłynęła z niego strużka wody. Właściciel terenu, na którym znajduje się krzyż, Mikołaj Kuszczuk, pieczołowicie dba o te szczególne miejsce i z radością udostępnia je do wspólnej modlitwy.

Inicjatywa odnowienia dawnego zwyczaju spotkała się z wielkim uznaniem parafian, którzy podkreślają, że jest to powrót do tego, co czynili od dawna na tych ziemiach ich przodkowie.

Przy krzyżach

Lokalne tradycje mojej małej ojczyzny są częścią mnie, a także ludzi, żyjących w tym regionie – mówi Marek Niczyporuk. – Nie odcinamy się od naszej narodowości, wyznania, gdyż jest to nasza historia. Kiedyś była u nas praktyka obchodzenia pól, którą reaktywowano jako obchody wsi. Niemymi świadkami dawnych tradycji pozostały drewniane przydrożne krzyże, przez które przemawiają nasi przodkowie, żyjący i trudzący się na tych miejscach przed nami. Dziś nie jesteśmy w stanie sobie wyobrazić, jak ciężko pracowali. Trudno jest nam zrozumieć, że kobieta miesiąc po urodzeniu dziecka brała je na pole, kładła w cieniu pod gruszą, a sama pracowała przez wiele godzin i tylko od czasu do czasu przybiegała do niemowlęcia. Obecnie może się to wydawać nieludzkie, lecz wtedy było normą. Ludzie modlili się o urodzaj, gdyż od tego zależało przetrwanie zimy. Nie było instytucji społecznych, pomocy socjalnej, czy też innych form wsparcia. Ludzie pokładali całą nadzieję w siłę modlitwy.

Świadkowie tamtych wydarzeń wspominają, że po Liturgii w cerkwi w Dubiczach Cerkiewnych szli w kierunku Rutki, później Toporek, a następnie południową granicą obrębu prosto przez las do rzeki Orlanki, gdzie jedzono obiad. Po odpoczynku ludzie przechodzili nieopodal Czech Orlańskich, skręcali w lewo w pobliżu dzisiejszego Zalewu Bachmaty i podążali przez łąki wzdłuż rzeki aż do cerkwi. Trwało to cały dzień. Przez około piętnaście kilometrów niestrudzenie nieśli chorągwie i ikony. Często w upale szły także osoby starsze i małe dzieci, a większość z nich nie miała butów. Przy każdym polu ich właściciele klękali i modlili się, aby Bóg wybawił ich od klęsk, czyli od gradobicia, ulewnych deszczy, suszy, pożaru zboża na pniu.

Niestety już od ponad pięćdziesięciu lat ta praktyka była zaniechana. W dzisiejszych czasach trudno jest reaktywować pieszy przemarsz, więc zorganizowaliśmy przejazd samochodowy. Pomysł zrodził się dość dawno.

Tylko kilka przydrożnych krzyży wyglądało w miarę dobrze. Wiele nie miało poprzeczek, a niektóre leżały w zaroślach. Postanowiliśmy wykonać nowe. Okazało się, że niezbędne jest drzewo o średnicy około czterdziestu centymetrów. W naszych prywatnych lasach mamy jedynie do trzydziestu centymetrów.

Odpowiednie drzewa znaleźliśmy na parafialnym cmentarzu. Zagrażały bezpieczeństwu ludzi, mogły uszkodzić nagrobki, więc proszono o ich wycięcie. Stare sosny, wyrosłe na wolnej przestrzeni, są po prostu rosochate i mają zakorek, czyli pasmo kory zarośniętej przez drewno. Nie nadają się do budowy, a w dodatku wewnątrz mogą mieć odłamki z czasów wojny. Z niego zatem nie można zbudować kaplicy na parafialnym cmentarzu ku czci spoczywającej tam św. Natalii (Niczyporuk), pochodzącej z Grabowca, będącej żoną Jana Niczyporuka, rodzonego brata mojego dziadka Nikity, która została rozstrzelana przez bandytów w Zaleszanach 29 stycznia 1946 roku i zaliczona w poczet świętych w 2020 roku. Przetarcie kłód na deski niosło ryzyko trafienia w odłamki.

(ciąg dalszy dostępny w wersji drukowanej lub w e-wydaniu Przeglądu Prawosławnego)

wysłuchał Andrzej Charyło

fot. Andrzej Charyło

Odpowiedz