Home > Artykuł > Najnowszy numer > Nie być trzciną na wietrze

We wrześniu obchodzimy kilka wielkich świąt. 11 września Cerkiew upamiętnia męczeńską śmierć św. Proroka, Zwiastuna i Chrzciciela Pańskiego – Jana. Jego życie i śmierć, charakter i postawa niezmiennie fascynują i inspirują wierzących. Jest to bodaj najlepszy wzór świętego na nasze czasy. Dla jednych św. Jan jest niedoścignionym wzorem niezachwianej wierności prawdzie i swemu powołaniu, dla innych wielkim wyrzutem sumienia z powodu powszechnego oportunizmu i lawiranctwa, także w sprawach sumienia i wiary.

W roku liturgicznym, prócz Chrystusa i Bogarodzicy, tylko osobę św. Jana Cerkiew wspomina aż siedmiokrotnie. Świętujemy jego poczęcie (6 października), narodziny (7 lipca), śmierć (11 września), oddajemy mu hołd jako Chrzcicielowi Pańskiemu (tzw. „Sobor” 20 stycznia), upamiętniamy kolejne odnalezienia jego głowy ( 8-9 marca i 7 czerwca) oraz przeniesienie jego prawicy (25 października). Najpiękniejsze świadectwo wielkości tego ostatniego starotestamentowego proroka publicznie złożył Chrystus. Po zapewnieniu uczniów Jana, że istotnie jest tym, za kogo uważał go uwięziony prorok, zwrócił się do tłumu: Coście wyszli oglądać na pustyni? Trzcinę kołyszącą się na wietrze? (…) Człowieka w miękkie szaty ubranego? Oto w pałacach królewskich przebywają ci, którzy noszą okazałe stroje i żyją w zbytkach. (…) Proroka? Tak, mówię wam, nawet więcej niż proroka. (…) Powiadam wam: Między narodzonymi z niewiast nie ma większego od Jana” (Łk 7,24-28). Chrystus wywyższył Jana ponad wszystkie pomnikowe postaci w historii Izraela, ponieważ wszyscy oni jedynie oczekiwali Zbawiciela, natomiast on ogłosił jego przyjście.

Prorok żądający

Od początku syn Zachariasza i Elżbiety był świadom tego, że został posłany przez Boga. (…) Przyszedł na świadectwo, aby zaświadczyć o światłości, by wszyscy uwierzyli przez niego (J 1,6-7). Wiedział, że jest narzędziem w rękach Bożych, ma zadanie, by „wielu spośród synów Izraela nawrócić do Pana, Boga ich; pójść przed Nim w duchu i mocy Eliasza, żeby przygotować Panu lud doskonały» (Łk 1,16-17). Świadek nigdy nie występuje we własnej sprawie, nie głosi siebie samego ani własnych poglądów. Przy tym świadek nie milczy, lecz odważnie świadczy o tym co widział i słyszał lub co mu zostało przekazane. Św. Jan przeżył swe krótkie życie w bezustannych wyrzeczeniach i poniewierce. Jako niemowlę ukryty na odludziu przed siepaczami Heroda przez matkę Elżbietę, pustkowie uczynił swym domem. W odosobnieniu i skrajnej ascezie dojrzewał do roli herolda, który zapowie przybycie Zbawiciela. Zanim wystąpił z apelem o przygotowanie drogi Panu, do pokuty i nawrócenia, był wymagający wobec siebie.

Gdy pojawił się publicznie, nie był miły, układny, uśmiechnięty ani dyplomatyczny. Ludzie nawet z resztkami sumienia sami garnęli się do niego na pustynię. Przygotujcie drogę Panu, prostujcie ścieżki dla Niego (Mk 1,3) wołał do ludzi i nie była to prośba, lecz żądanie. Jan był wręcz oschły i zasadniczy, radykalny i bezkompromisowy, jednoznaczny i nieustraszony. Od ludzi oczekiwał pokuty, nawrócenia i przemiany wewnętrznej, toteż zaczął od złowieszczej przestrogi: Już siekiera do korzenia drzew jest przyłożona. Każde więc drzewo, które nie wydaje dobrego owocu, będzie wycięte i w ogień wrzucone (Mt 3,10). Oskarżycielskie słowa ascety budziły w ludziach grozę i pragnienie przemiany. Jednak Jan nie zamierzał nikogo karać, raczej skłaniać do pokuty. Na pytanie: „Cóż więc mamy czynić?”, nie powiedział, że „będziecie zgładzeni”, lecz dał ponadczasową odpowiedź, niby prostą, ale zarazem trudną do przyjęcia. Wymagała ona radykalnego odcięcia się od grzechu i zerwania z tym wszystkim, co człowieka zniewala. Uczyła wrażliwości na drugiego człowieka i życia w służbie innym. „Kto ma dwie suknie, niech jedną da temu, który nie ma”. Elitom duchowym – faryzeuszom i saduceuszom – chlubiącym się przestrzeganiem Prawa i Bożym wybraństwem, bez żadnych uprzejmości oznajmił: Plemię żmijowe, kto wam pokazał, jak uciec przed nadchodzącym gniewem? Wydajcie więc godny owoc nawrócenia, a nie myślcie, że możecie sobie mówić: „Abrahama mamy za ojca”, bo powiadam wam, że z tych kamieni może Bóg wzbudzić dzieci Abrahamowi (Mt 3,7-9). 

Zwracając się do chciwych celników poruszył kwestię uczciwości i skromności. Przesłanie jest czytelne: jeśli chcemy przyjąć Chrystusa, musimy być uczciwi. Kierując się jedynie chęcią zysku i wzbogacenia, nigdy nie dostrzeżemy Chrystusa, który przyszedł służyć. Nawykłym do przemocy i plądrowania żołnierzom oznajmił: Nad nikim się nie znęcajcie i nikogo nie uciskajcie, lecz poprzestawajcie na swoim żołdzie.

Najdalej i najgorzej dla siebie Jan posunął się w stosunku do Heroda II Antypasa. Tego rzymskiego sługusa, przebiegłego „lisa” według opinii Jezusa, rozmiłowanego w zbytku i władzy tetrarchę Galilei i Perei, Jan surowo potępił za jego grzeszny związek z bratową. Jan wiedział, że zadzieranie z tymi, którzy mają władzę, jest narażaniem własnej głowy i takie okazało się w skutkach. Stała się rzecz paradoksalna. Ostatni prorok Starego Testamentu, „największy między narodzonymi z niewiasty”, ginie ścięty mieczem jak zwyczajny przestępca. O losie świętego ascety zadecydował głos mściwej, urażonej w chorej dumie ladacznicy. Prawdziwie wielki wysłannik Boży stał się ofiarą prozaicznego bezwstydu, pożądliwości, tchórzostwa i złej woli zaledwie trojga ludzi. Nieskalana grzechem droga życiowa kończy się w gęstej atmosferze niemal wszystkich siedmiu grzechów głównych, a już na pewno wśród obżarstwa i pijaństwa. Jan ocaliłby głowę, gdyby tylko powściągnął się od krytyki „ważnych” osób. Nie poszedł na to, bo wówczas prawda i sprawiedliwość okazałyby się względne. To znaczyłoby, że król jest z „innej gliny”, stoi ponad prawem Bożym, a moralność obowiązuje tylko maluczkich. Tak nie może być. Wobec norm moralnych nie ma dla nikogo żadnych przywilejów ani wyjątków. Nie ma żadnego znaczenia, czy ktoś jest władcą świata, czy ostatnim „nędzarzem” na tej ziemi – wobec wymogów moralnych wszyscy jesteśmy równi. Jan zapłacił życiem za umiłowanie prawdy i odrzucenie kompromisów ze złem.

Pokusa kompromisu…

Od niepamiętnych czasów ludzie stawali przed pokusą kompromisu jako rzeczy dobrej, świadczącej o roztropności. Przecież według definicji kompromis to ugoda, polubowne załatwienie sporu, osiągnięte w drodze wzajemnych ustępstw, odstępstwo od sztywnych zasad w imię praktycznych korzyści. W pewnych szczególnych okolicznościach uprawniony jest nawet kompromis moralny, o ile jest czasowym wyborem mniejszego zła. Jak czytamy w 2 Księdze Machabejskiej, starca Eleazara namawiano, by udawaniem złamania prawa Mojżeszowego ratował swoje życie. Jednak ten wybrał śmierć, by młodym nie dać zgorszenia kompromisem, który byłby faktycznym zaparciem się Boga. Przed pokusą kompromisu stanął Jezus Chrystus. Szatan obiecywał mu oddać władzę nad wszystkimi królestwami świata z ich przepychem w zamian za drobny gest – że tylko jeden raz upadnie przed nim i odda mu pokłon. Jednak Chrystus pozostał nieugięty. Z podobną pokusą zmagali się pierwsi chrześcijanie, gdy stawali przed wyborem – śmierć na arenach rzymskiego cesarstwa, czy też rzucenie garści kadzidła przed posągiem cezara. Wielu wybrało męczeństwo, ale nie mniej było takich, którzy ten pokłon cesarzowi oddali – poszli na kompromis – i potem młoda Cerkiew zmagała się z problemem tzw. „upadłych”. Później po ustaniu prześladowań głowiono się, co począć z tymi ludźmi – wybaczyć i zapomnieć, czy odrzucić jako zdrajców? Wiele było w historii chrześcijaństwa takich wypadków, gdy wierzący szli na ustępstwa wobec bezbożnych oprawców, rzekomo w obronie Cerkwi, ale ten ich kompromis okazał się dla nich kompromitacją.

(ciąg dalszy dostępny w wersji drukowanej lub w e-wydaniu Przeglądu Prawosławnego)

  o. Konstanty Bondaruk