Home > Artykuł > Najnowszy numer > Ojciec Sasza

Z o. Aleksandrem Roszczenko, wikariuszem prawosławnej parafii w Joensuu w Finlandii rozmawiają Eugeniusz Czykwin i Anna Radziukiewicz

Redakcja: – Wasza parafia znajduje się ze 300 kilometrów od koła podbiegunowego, 500 na północny-wschód od Helsinek. Jak Ojciec trafił tak daleko?

O. Aleksander Roszczenko: – Przez śpiew. Kiedy uczyłem się w Warszawie, zostaliśmy zaproszeni jako chór seminarzystów do wystąpienia w malutkiej fińskiej, bodaj najstarszej w tym kraju parafii, liczącej gdzieś pół tysiąca lat, znajdującej się na północnym wschodzie. Był to rok 1999. I tam poznałem swoją przyszłą matuszkę. To był promysł Boży. Inaczej tego nie nazwę. Rozmawialiśmy – ja po rosyjsku lepiej, po angielsku słabo, matuszka na odwrót. „Jestem synem duchownego” – mówiłem. „A ja córką duchownego” usłyszałem. „Za tydzień jadę na wymianę studencką do Polski” – mówi. „Dokąd?” – pytam. „Do Lublina”. „W Lublinie wyrastałem. Tam służył mój ojciec” – ja na to. I tak się dogadywaliśmy. Studia teologiczne tylko rozpocząłem w Chrześcijańskiej Akademii Teologicznej, ale kończyłem je na uniwersytecie w Joensuu, gdzie studiują także przyszli teologowie prawosławni i protestanccy. To największy uniwersytet w tej części Finlandii. Matuszka jest teraz profesorem na tym uniwersytecie.

– W czym się specjalizuje?

– W muzyce cerkiewnej i historii. To jednocześnie jej pasja. Kiedy czyta źródła i zgłębia publikacje, mówi że odpoczywa. Jej główny obszar badawczy to unia brzeska w Rzeczypospolitej i jej następstwa dla historii liturgii i hymnografii.

– Finkę taki temat interesuje? A język?

– Czyta i rozumie po polsku, rosyjsku, słowiańsku, włada angielskim. W nim głównie publikuje swoje prace naukowe.

– Mogliście chyba wybrać Polskę?

– Tak planowaliśmy na początku. Ale okazało się, że fińska Cerkiew bardzo potrzebuje duchownych znających rosyjski.

– Ma ich mnóstwo u sąsiadów, w Rosji. Nie może zaprosić?

– Prawosławni w Finlandii to trochę więcej niż jednoprocentowa mniejszość, 60-tysięczna wspólnota. Finowie mają takie doświadczenie, że jeśli do nich przychodzi z zagranicy duchowny, gdzie prawosławni tworzą dominujący Kościół, na przykład Rosjanin, czy Grek, to nie rozumie ich specyfiki. Chce robić tak, jak w swojej macierzystej Cerkwi. A tak się nie da. Mój tata służył najpierw w Morochowie na Rzeszowszczyźnie niedaleko Sanoka, potem w Lublinie. W obu parafiach było bardzo mało prawosławnych. Tych ludzi trzeba było skupić wokół cerkwi i umieć rozmawiać i żyć w zgodzie z katolikami, czy przedstawicielami innych konfesji.

– I tego Ojciec się nauczył od swojego taty? I przeniósł na grunt fiński?

– Na pewno. Od rodziców nauczyłem się też, że Cerkiew jest zawsze na pierwszym miejscu. W domu było u nas skromnie, ale w cerkwi musiało być czysto, wszystko uporządkowane, odremontowane. Od taty nauczyłem się też szacunku do innych ludzi, niezależnie od ich wiary, umiejętności rozmowy z innymi. Dlatego pewnie tu w Finlandii czuję się dobrze.

– Parafianie doceniają batiuszkę?

– Myślę, że wzajemnie się cenimy i lubimy. Oni mówią na mnie „ojciec Sasza”, nie Aleksander, a u Fina oznacza to nie tyle spoufalenie, ile szacunek.

– Tworzycie pięcioosobową rodzinę.

– Mamy trzech synów. Ich imiona dobrze brzmią po fińsku i rosyjsku – Wasilij, Dimitrij i Arsienij. A ich pokrowitieli to Wasilij Ostrogski, Dymitryj Sołuński i Arsienij Koniewiecki. Łączy nas śpiew. Moi rodzice uwielbiali śpiewać cerkiewne pieśni i ta miłość do śpiewu przeszła na moją rodzinę.

– Wasz ojciec także pisał wiersze o religijnej treści.

– Tak. Chciałbym, żeby zostały one wydane.

– Połowę życia, czyli blisko dwadzieścia lat, spędził Ojciec za granicą. Coś się zmieniło wśród naszych ludzi w Polsce przez ten czas?

– Rażą mnie podziały na Białorusinów i Ukraińców. Przecież my tu jesteśmy Rusini, taki etniczny monolit, nie Rosjanie. Teraz nasz naród dryfuje w różnych kierunkach i co gorsza, skłóca się, jakby słuchał obcych, nie zawsze im życzliwych doradców. Mój tata bardzo nie lubił tego rozdzielenia. A moja matuszka, jako bezstronny obserwator, najlepiej by wyjaśniła, opierając się na źródłach historycznych, że my tu jesteśmy Ruscy.

– W Polsce pojęcie to zostało wręcz zdiabolizowane i zwyczajnie oplute. Dziś polski pisarz Waldemar Bawołek swoje warunki pracy w młodości na krakowskich Azorach opisuje tak: „Mieszkałem w węźle ciepłowniczym – takie malutkie pomieszczenie, śpiwór na podłodze, no, „ruskie” warunki”.

– Może pozwoliliśmy na takie postrzeganie ruskości. Nie umieliśmy obronić naszej godności. Wszak Ruski dziedziczy ogromne pokłady głębokiej tysiącletniej kultury. Ile narodów może pochwalić się takim dziedzictwem, wciąż żywym, kulturotwórczym? Proszę mi wierzyć, nie tak wiele.

– Jak to się dzieje, że prawosławna wspólnota w Finlandii nie maleje, co zwykle jest charakterystyczne dla tych, którzy mieszkają w rozproszeniu i mniejszości?

– Dla fińskiej Cerkwi charakterystyczna jest luka pokoleniowa. Są w Cerkwi sześćdziesięciolatkowie i starsi, ale brakuje średniego pokolenia.

– To groźne, bo kto przyprowadzi dzieci do cerkwi?

– I tę lukę uzupełniają przychodzący do Cerkwi z wyboru – ci, którzy mieli prawosławnych przodków a stali się luteranami – bo ten Kościół u nas dominuje – ale ciągną ich korzenie, ci którzy wyemigrowali jeszcze z radzieckich obszarów i niczego nie wiedzą o wierze swoich przodków. I jest grupa takich, których protestancki Kościół zawiódł, bo idzie z duchem czasu, współczesnych idei i prądów.

– Co im oferujecie?

– Najpierw kursy katechumenatu. Trwają zwykle od września do Paschy. Są regularnie organizowane – około piętnastu rocznie w różnych parafiach i ośrodkach. Takie kursy prowadzę w swojej parafii. Ich uczestnikom mówię na początku – jeśli zapisaliście się na kurs, to nie oznacza, że musicie przyjąć prawosławie. Uczcie się, porównujcie.

(ciąg dalszy dostępny w wersji drukowanej lub w e-wydaniu Przeglądu Prawosławnego)

fot. archiwum o. Aleksandra Roszczenki