Home > Artykuł > Najnowszy numer > Czym jest polskość

Pamięć gromadzi prochy. Szkice historyczne i osobiste” to eseje Andrzeja Romanowskiego powstające przez lata, ale formowane do kształtu książki w ostatnim półroczu. To ich długie dojrzewanie nadało im niezwykłej głębi, oglądu historii z różnych perspektyw. Szkice są spojrzeniem na Polskę między Niemcami, Rosją i Ukrainą, na Polskę z Litwą i Rusią, Polskę katolicką, prawosławną i protestancką, Polskę ruską, niemiecką – jak na Mazury, Pomorze i Śląsk, na Polskę żydowską. Tak to autor formułuje w słowie od siebie.

Pyta – czy jest to książka „na opak”, z przestawionymi znakami wartości? Nie, ona tylko przeciwstawia się banalizacji historii, jej czarno-białej, jak i pokolorowanej wizji. Autor chce, by stała się odtrutką na kłamstwo, które zyskało w Polsce prawo do obywatelstwa.

Sobie daje prawo do pisania szkiców o historii Polski od XI do XXI wieku, ponieważ ta historia (od Mieszka I) to prawie siedem procent życia autora, czyli wciąż jeszcze bardzo krótka.

Romanowski, polonista, historyk, publicysta, profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego, redaktor naczelny Polskiego Słownika Biograficznego (te wszystkie pola aktywności są ważne w tworzeniu tego dzieła), umie doskonale odczytywać fakty historyczne, a zna ich mnóstwo, i je interpretować, nie zważając na dyktat polityki historycznej.

Już w pierwszym szkicu, a jest ich trzydzieści trzy, pochyla się nad dwiema królowymi, obiema z cesarskich rodów, jedną pochodzącą ze świtu polskiego średniowiecza, Niemką Rychezą, drugą ze świtu ery nowożytnej – Heleną, córka kniazia moskiewskiego, której jako prawosławnej, nie uznano za królową Polski. Boleje nad tym, że obie zostały odrzucone przez Polaków, prześladowane, znienawidzone, oczerniane i zapomniane, choć obie umieszcza autor w panteonie najpiękniejszych kobiecych postaci w polskich królewskich dziejach, obok Węgierki Jadwigi Andegaweńskiej.

Szkic kolejny – „Poganie w Warszawie”. Poganie? W XIII wieku, w państwie od trzech wieków chrześcijańskim? Już tytuł prowokuje. Idźmy za autorem. Liczy najazdy litewskie na Mazowsze, trwające bez mała dwa wieki, łupieżcze, krwawe, nie oszczędzające głów władców, następujące w pewnych okresach rokrocznie, czasem z widmem zagłady, z uprowadzaniem jeńców. Liczy te wyprawy. Dolicza się 53. Jeszcze w 1376 roku łupieżcza, krwawa wyprawa szła prawym brzegiem Wisły, docierając aż do Tarnowa! A szedł w niej Jogaiła. Tak, później Władysław Jagiełło, król Polski, założyciel dynastii, pod wodzą wuja Kiejstuta, u boku jego syna Witolda.

Dlaczego więc pamięć o tych długich wojnach litewsko-polskich, groźniejszych od najazdów krzyżackich, pruskich, mongolskich, tatarskich, gdzieś się rozmazała? Autora też to interesuje. Dlaczego Polacy oddali swe państwo niespełna dziesięć lat później człowiekowi z polską krwią na rękach? Nie pamiętali o rzezi w Jadowie (dziś Ujazdów, dzielnica Warszawy), o śmierci kolejnych swych władców, o 53 litewskich najazdach?

Może dlatego, tu charakterystyczna dla Romanowskiego nuta ironii, że nie mieli wtedy Instytutu Pamięci Narodowej i byli chłodno kalkulującymi politykami.

A może dlatego, że wobec tamtych czasów była łaskawa literatura, przykrywając je balladą z happy endem Mickiewicza o Budrysie? Może dlatego, że tworzył literaturę „pewien Litwin o ruskich korzeniach, Litwin z Mendogowego Nowogródka. Największy poeta Polski…”? A może i dlatego, że do tej literatury wszedł noblista Czesław Miłosz, też Litwin. Polska więc tradycja zapomniała o Jazdowie i o polsko-litewskiej wojnie dwustuletniej. Za to polsko-litewska unia przeżyła 410 lat i o niej pamięć trwa.

Od „Szkiców zamierzchłych” – jest ich sześć – przechodzę do „Szkiców środkowoeuropejskich”. Ciekawe są wszystkie osiem, zatrzymam się jednak przy dwóch. „Rodzinna Ukraina” to opowieść o wzajemnych wpływach polsko-ruskich (pojęcie Ukrainy jest znacznie młodsze od pojęcia Ruś, np. Ruś Halicko-Włodzimierska, inaczej Wołyńska), poczynając gdzieś od 1199 roku, kiedy to książę Roman Mścisławicz, wnuk Bolesława Krzywoustego, wychowany w Krakowie i Sandomierzu, zjednoczył Ruś Halicko-Włodzimierską, jednocześnie niosąc na Ruś wpływy zachodnie. A jego syn Daniel w 1253 roku przyjął w Drohiczynie koronę króla Rusi z rąk legata papieskiego. W skład tego księstwa wchodził Sanok, Krosno, Rzeszów, a Przemyśl (Peremyszl) był nawet do 1141 roku jego stolicą, potem Chełm, następnie Lwów, wzniesiony dla syna Daniela, Lwa.

Autor dowodzi, że związek polsko-ruski ma starszą metrykę niż związek „polsko-mazowiecki”. Mazowsze zostało inkorporowane do Korony dopiero w 1529 roku… Czyli przez dwieście lat Warszawa była bardziej na zewnątrz królestwa niż Lwów.

Pisze też o polskich rodach książęcych. Sanguszkowie, Puzynowie, Czartoryscy, Czetwertyńscy, Ogińscy wywodziły się od Rurykowiczów albo Giedyminowiczów, w obu przypadkach mając metryki ruskie, lub przynajmniej litewsko-ruskie. Przesuwa się na północ od granic obecnej Ukrainy, na dzisiejsze ziemie białoruskie, wspominając o Giedyminowiczach, którzy szybko się schrystianizowali i zruszczyli w państwie formalnie litewskim, faktycznie ruskim, a siła atrakcyjna ruskiej kultury prawosławnej triumfowała także na ziemiach etnicznie litewskich – do katolickiego chrztu i koronacji wielkiego kniazia Jagiełły w 1386 roku. Wtedy do Wielkiego Księstwa wprowadzono kulturę Zachodu i łacinę, co zahamowało proces rutenizacji.

Przesuwa się i w czasie – do maja i czerwca 1569 roku, kiedy król Zygmunt August przyłączył Wołyń i Kijowszczyznę do Korony, odłączając je od Litwy, wbrew stanowisku Wilna, ale w sojuszu z Krakowem. Akt z 1569 roku dał w zasadzie początek dzisiejszej granicy białorusko-ukraińskiej, wtedy między Koroną a Wielkim Księstwem. Wtedy rodziły się polskie kresy, czyli polska „okraina”.

Przechodząc przez kolejne zawiłości historii, zatrzymuje się autor i na tym, że Rzeczypospolita wyrzekła się na rzecz Moskwy swego prawosławia, podejmując próbę katolicyzacji Rusi, zostawiając w swym państwie jedyną diecezję prawosławną – w białoruskim Mohylewie, rezygnując ze swej cywilizacyjnej misji pomostu między Wschodem i Zachodem.

I skok w XX wiek. Do Akcji Wisła. Ostry. „Nie dysponowaliśmy Sybirem, ale wysiedlałyśmy tak daleko, jak mogliśmy. (…) Zastosowaliśmy odpowiedzialność zbiorową”.

Tak, były wcześniej w 1943 ludobójcze rzezie Ukraińców na Polakach, w wielu przypadkach jeszcze potworniejsze – przywołuje autor. I zachęca: „My bijmy się we własne piersi – nie cudze. Współczujmy najpierw innym – nie sobie.

„Chorzy na Moskala” to szkic jakże oddający korzenie dzisiejszej rusofobii. Kiedy choroba się zaczęła? Ale najpierw kilka uwag autora: W historii nic nie jest czarno-białe (oprócz zbrodni). Ale już łańcuch przyczyn, które doprowadziły do zbrodni, wymaga namysłu. Opowieść o polskiej historii nie zawsze jest prawdziwa. Fakty są w niej prawdziwe, ale fałszywa bywa ich sekwencja, nawet ich dobór.

Na pewno nie w XV wieku bije źródło choroby. Wtedy bowiem walczono o Ruś, czyli Ruś Moskiewska walczyła z Wielkim Księstwem Litewskim, „tworem faktycznie ruskim”, wbrew nazwie. Bitwa pod Orszą (1514) to też wojna litewsko-moskiewska, taka sama jak w latach 1534-1537, ale wtedy dowodzona już przez Polaka, Jana Tarnowskiego, który zdobył Starodub i kazał ściąć 1400 wziętych do niewoli żołnierzy moskiewskich, czego nie uczynił 28 lat później Iwan Groźny, zdobywając Połock i puszczając Polaków wolno. Polska XVI wieku wielka i potężna, żyjąca w promieniach kultury humanizmu, dumna ze swoich swobód stanowych odnosiła się wyniośle wobec państwa moskiewskiego, bo o niskiej kulturze, innej religii, nie umiejącego po łacinie, bo zarządzanego przez tyrana. I właśnie do tego państwa, do jego granic, podsunęła się Polska w XVI wieku, w 1569 roku, kiedy wchłonęła województwo kijowskie. Po raz pierwszy w dziejach pojawiła się granica polsko-moskiewska. Prawdziwy więc początek konfliktu polsko-moskiewskiego, potem polsko-rosyjskiego, czy polsko-sowieckiego datuje więc Andrzej Romanowski na 1575, a zwłaszcza na 1577 rok, czyli na czas moskiewskiej ofensywy w należących już do Rzeczypospolitej Inflantach. Ale już w 1610 roku wojska polsko-litewskie opanowały Moskwę. „Polacy na Kremlu stanowili najgłębsze upokorzenie w rosyjskich dziejach nowożytnych, i to tym większe, że popełniali okrucieństwa i gwałty”.

Ponad półtora wieku później Rosja uczestniczy w rozbiorach Rzeczypospolitej, ciążąc nad kolejnymi wiekami polskich dziejów. Autor rozprawia się w tym szkicu z polskimi mitami takimi jak „wieczny konflikt”, „niewola”, „najcięższy zabór” i „wyższość cywilizacyjna”. Pisze, że kilka lat po trzecim rozbiorze zabór rosyjski był akurat najłagodniejszy, a austriacki najsurowszy. Tezę udowadnia. Dopiero dwa wielkie powstania antyrosyjskie, listopadowe i styczniowe, sytuację zmieniły.

Jeśli chodzi o „wyższość cywilizacyjną” Polski nad Rosją pyta, jak w tym kontekście ustawić Dostojewskiego, Tołstoja, Turgieniewa, Piotra Czajkowskiego, czy nawet prezydenta Warszawy Sokrata Starynkiewicza, do którego prezydentury płynęły w stolicy rynsztoki, a przy nim stolicę skanalizowano.

Szuka i wspólnych pól, najchętniej w osobach. Przykład? Ary Sternfeld, polski Żyd z Sieradza, projektujący loty statków kosmicznych, ojciec sowieckiej astronautyki, także Aleksander Czekanowski, Benedykt Dybowski, Jan Czerski, ale i marszałek ZSRR Konstanty Rokossowski, który przed prezydentem Wojciechem Jaruzelskim powiedział: „Jestem Polakiem”.

Muszę przeskoczyć blok „Szkiców komunistycznych”, acz frapujących, by zatrzymać się na „Szkicach niemiłych” dla mnie najciekawszych. „Niemiłych”? Komu? Dla „prawdziwych Polaków katolików”, myślę, choć nie zostało to przez autora powiedziane wprost. Wśród nich jest świetny „Płacz nad prawosławiem”, tekst opublikowany w „Gazecie Wyborczej”, potem przedrukowany za zgodą „Wyborczej” w „PP” (07/2020). Tu jednak w szerszym ujęciu.

Niejako wprowadzeniem do „Szkiców niemiłych” są rozważania „Czym jest polskość”. I widzi tę polskość Andrzej Romanowski po pierwszej wojnie jako twór całkowicie nowy. Po raz pierwszy państwo od Kazimierza Wielkiego obyło się bez Rusi, po raz pierwszy od Jagiełły – bez Litwy. I choć zostały w nim takie miasta jak Lwów i Wilno, to one jednak nie niosły już własnych idei państwowych: służyły Polsce.

(ciąg dalszy dostępny w wersji drukowanej lub w e-wydaniu Przeglądu Prawosławnego)

Anna Radziukiewicz

fot. autorka

Andrzej Romanowski, Pamięć gromadzi prochy. Szkice historyczne i osobiste, Kraków 2021, ss. 376.

Kontakt z wydawcą: tel. 12 423 26 14, www.universtas.com.pl. Książka jest dostępna na stronie jako e-book.

Ps. Prof. Andrzeja Romanowskiego uhonorowaliśmy 13 września, podczas inauguracji międzynarodowego festiwalu Hajnowskie Dni Muzyki Cerkiewnej, Nagrodą Księcia Ostrogskiego.