Home > Artykuł > Listopad 2021 > Cyrylicą drukowane

To książka o drukach cyrylickich na naszych ziemiach. O głębokiej tradycji piśmienniczej, jakże spychanej na margines przez dziesięciolecia, stulecia nawet, zapominanej, lekceważonej, poniżanej. Komu na tym zależało, by tak się stało? Kreatorom idei XX wieku? Może. Systemowi komunistycznemu, który władał tymi ziemiami, wczesne druki cyrylickie były obce, bo dawni drukarze i ich mecenasi upowszechniali Słowo Boże, a nie wykładnie ideologiczne czy przepisy kuchenne. Tak samo do tych druków podchodziła Rzeczypospolita międzywojenna i PRL. Obie budowały jedność narodu, po odzyskaniu niepodległości, polskiego i katolickiego, w PRL już tylko polskiego, ruski zaś prawosławny, więc i jego kulturę, nazywając chłopską, obcą, niechcianą, wstydliwą nawet. Dlatego ani w radzieckich, ani w polskich podręcznikach nie znajdziemy informacji o pierwszych drukarzach, którzy jako pierwsi na świecie już w XV wieku wydawali cyrylickie księgi.

To było jak zmowa milczenia. Sama miałam z nią problem. Kiedy Białorusini i Ministerstwo Edukacji Narodowej poprosiło mnie o redagowanie podręczników do nauki literatury i kultury białoruskiej (zredagowałam ich kilkanaście), z poprzednich wydań tych podręczników wynikało, że i świadomość, i literatura, i cała kultura Białorusinów ma swe początki w XIX wieku. Niemożliwe! – buntowałam się. Naród ochrzczony w X wieku nie miał wcześniej swego piśmiennictwa, architektury, ikony?

Czytanie naukowej literatury, słuchanie wykładów na konferencjach rozjaśniały mi mroki wieków mojej kultury, ruskiej. Jestem oczywiście dwukulturowa, ale dziejów kultury polskiej uczono mnie od pisania liter łacinką, czyli dzieciństwa. O ruskiej milczano.

Przydługie wprowadzenie do opowieści o książce? Ale chcę w ten sposób podkreślić jej wagę i znaczenie. To rzecz profesor Zoi Jaroszewicz-Pieresławcew, urodzonej w Boćkach na Białostocczyźnie, która swe życie naukowo-badawcze związała z Uniwersytetem Warmińsko-Mazurskim w Olsztynie – „Druki cyrylickie oficyn Wielkiego Księstwa Litewskiego w XVI-XVIII wieku”. Pierwsze wydanie tej książki, 2003 rok. Do mnie dotarł jej egzemplarz, przetłumaczony na białoruski i wydany w tym roku, stron 303, jako Кiрылiчны друк у ВКЛ w czasopiśmie ARCHE 4 (167/2020).

To benedyktyński trud. Profesor jako pierwsza w polskiej nauce dokonała tak wnikliwej i bogatej syntezy druków cyrylickich na terenie Wielkiego Księstwa Litewskiego, ale także ziem ruskich Korony. Przez jej ręce przeszło bezpośrednio 336 dawnych cyrylickich wydań, zgromadzonych w bibliotekach polskich, białoruskich, rosyjskich i innych krajów. Opisała 379 wydań. Przeanalizowała archiwalne dokumenty i literaturę przedmiotu. Wszystko ujęła w spójną przejrzystą całość, podzieloną na trzy rozdziały (drukarze i drukarnie, tematyka cyrylickich starodruków oraz ich grafika) i kilkadziesiąt podrozdziałów. W książce czytamy więc o drukarniach tłoczących drugim alfabetem słowiańskim – cyrylicą, których w państwie polsko-litewskim było dziewiętnaście w jedenastu miejscowościach i drukarzach, wydawcach, ich mecenasach, tłumaczach, korektorach.

Autorka pisze, że według objętości wydań cyrylickich ksiąg, drukarnie WKL i ziem ruskich Rzeczypospolitej w XVI i XVII wieku zajmowały drugie miejsce w Europie, po ziemiach Księstwa Moskiewskiego. Zauważa, że to wielkie bogactwo, ważne dla Białorusinów, Ukraińców, Litwinów i Polaków, ale i wszystkich słowiańskich narodów. Ważne dlaczego? I dlatego, że choć nie było wtedy kolei ani samochodów, wydania ukazujące się w WKL docierały, w sporych nakładach, do Księstwa Moskiewskiego, zwłaszcza do starowierców, którzy po reformie Nikona, potrafili przemycać literaturę drukowaną na ich zlecenie w WKL. Mamonicze z Wilna swoje wydania posyłali do prawosławnych na Bałkanach, do Wielkiego Księstwa Moskiewskiego.

Cyrylicą drukowano księgi w językach cerkiewnosłowiańskim, nazywanym też słowiańskim, oraz w ruskim. Gdy się śledzi oryginalne teksty z tamtych wieków, nie spotykamy w nich określeń typu mowa starobiałoruska, a tym bardziej białoruska, to już późniejsze określenia, a jedynie mowa ruska lub „nasza prosta ruska mowa”. Dlaczego prosta, jeśli była oficjalnym językiem państwa litewskiego i ruskiego – Wielkiego Księstwa aż do końca XVII wieku, językiem urzędników, dyplomacji, piśmiennictwa? Może dlatego, że za mowę szlachetną, wysoką, uważano cerkiewnosłowiańską, jako wielbienia Boga? Melecjusz Smotrycki tłumaczy na przykład w przedmowie do „Ewangelii pouczającej” (Jewie, 1616), że przełożył utwór Kalista na „ruskuju mowu”, na „podlejszy i prościejszy” język, ale zrozumiały dla wszystkich. Czyli potwierdza, że były dwie szaty (językowe) – jedna do cerkwi, druga w pole czy do manufaktury.

Profesor z Olsztyna przedstawianie historii cyrylickiego druku rozpoczyna nawet nie od WKL, a od Krakowa i Pragi. W stolicy Korony przybliża działalność Niemca, Szwajpolda Fiola i jego cyrylickie druki już z 1491 roku, czyli w ogóle pierwsze druki na ziemiach polskich, w Pradze natomiast „Biblię” Franciszka Skoryny, wydrukowaną w latach 1517-1519 „ruskimi słowami”, czyli 23 samodzielnych wydań ksiąg „Biblii”, stanowiących w sumie aż tysiąc dwieście arkuszy wydawniczych.

Skoryna w 1522 był już w Wilnie. I otóż w obu stolicach – Korony i WKL – druki cyrylickie były pierwsze, wyprzedzały druki łacinką. Skorynowska drukarnia była bowiem pierwsza w Wilnie. A miasto przeżywało wtedy swój rozkwit, złoty wiek, szczególnie przy Aleksandrze Jagiellończyku, potem Zygmuncie Starym. Było ważnym centrum politycznym, kulturalnym i ekonomicznym. I do tej stolicy, do tak zwanego ruskiego regionu, położonego w samym centrum miasta, czyli przy dzisiejszych ulicach Bernardyńskiej, Zamkowej i Wileńskiej, przenosi swój warsztat drukarski Skoryna. I to do kogo? Do domu samego burmistrza miasta Jakuba Babicza i podtrzymywany przez mieszczan Rusinów, część wileńskiego magistratu i księcia Konstantego Ostrogskiego drukuje po rusku „Apostoła”. W słowie od wydawcy do księgi pisze, że wydrukowano ją w „sławnom miestie Wileńskom”.

Wtedy Skoryna, chodząc ulicami tego „sławnego miasta”, mógł doliczyć się czternastu cerkwi i siedmiu kościołów, choć minęło już półtora wieku od zawarcia unii krewskiej (1385), podczas której Jagiełło zdecydował się na połączenie unią personalną WKL z Koroną, obierając jednocześnie kurs na latynizację tego litewsko, czy bardziej rusko-polskiego państwa.

Oczywiście w książce jest o wszystkich wydaniach skorynowskich.

Autorka prowadzi nas do Nieświeża, dziś leżącego w centrum Białorusi. Tam zobaczymy odlany w brązie duży pomnik. Przedstawia Szymona Budnego (1530-1595). Ale przecież Budny dołączył się do ruchu protestanckiego, który szeroko ogarnął ziemie współczesnej Białorusi w XVI wieku. Tak, ale Zoja Jaroszewicz-Pieresławcew śledzi druki cyrylickie. Jasne, zdecydowana ich większość powstawała na potrzeby Cerkwi prawosławnej. Ale nie tylko, bo także starowierców, ruchów protestanckich, potem Cerkwi unickiej. Korzenie tych ruchów są ruskie. Budnemu zależało więc na szerzeniu protestantyzmu wśród wiernych wschodniej Cerkwi poprzez wykorzystanie w druku „prostej mowy”, zrozumiałej dla wielu. Już jako trzydziestodwulatek wydaje „Katichisis”, wykładając w pytaniach i odpowiedziach „naukę starodawną chrześcijańską” „dla prostych ludziej jazyka ruskogo”.

Jakaż była uniwersalność „ruskiej mowy” w tamtych czasach! Autorka pisze, że „Katichisis” Budnego był w całości zrozumiały w Moskwie i tam też docierał, wszak były jego dwa wydania. Był tam popularny, bo napisany w zrozumiałym języku. Inna sprawa, że nazywano go w Moskwie i heretyckim, bo „herezję Lutra” upowszechniał.

Zabłudów, leżący na granicy historycznego Podlasia i WKL, z rodową rezydencją Aleksandra i Grzegorza Chodkiewiczów, jednych z najzamożniejszych feudałów WKL, który w połowie XVI wieku otrzymał prawa magdeburskie, co spowodowało jego szybki rozwój, staje się właśnie w tym okresie sławny z powodu druków, nazywanych zabłudowskimi. Autorka ma dobry zwyczaj, że dokładnego opisywania dawnych ksiąg nie pozostawia w próżni. Przybliża je do miejsca, które go zrodziło i epoki. Stąd pojawiają się na kartach i mecenasi, nie tylko drukarze, czy korektorzy. Grzegorz Chodkiewicz opiekował się prawosławnymi. Rozumiał moc drukowanego słowa. Dlatego zaprosił do swych dóbr drukarzy Iwana Fiodorowa i Piotra Mścisławca. Pierwszy przybył z Moskwy, gdzie założył drukarnię na zlecenie cara. Przywiózł ze sobą czcionki. Ze stolicy, od cara, do prowincjonalnego Zabłudowa! Ale nie przybył przecież do Białegostoku, wtedy nikomu nieznanej osady, tylko do jednego z najmożniejszych ruskich możnowładców w WKL, do Zabłudowa, który miał mocne związki z Supraślem, Wilnem i ośrodkami na ziemiach współczesnej Ukrainy. Inna sprawa, że współczesny Zabłudów nie chce docenić swojej sławnej historii. Nie buduje na niej tożsamości ani dumy. Zabłudowska lodziarnia jest dziś bardziej znana od doskonałej „Ewangelii uczitielnoj”, wydanej w Zabłudowie w 1569 roku i rok później „Psałterza z Czasosłowem”. „Ewangelia” zawiera aż siedemdziesiąt siedem pouczeń, kazań, w tym i „Słowo” Cyryla Turowskiego, nazywanego Złotoustym na Rusi, na Wozniesienije, zabytek wschodniosłowiańskiej literatury XII wieku. Chodkiewicz umiera trzy lata po zawarciu unii lubelskiej, czyli po potężnym okrojenia ziem WKL przez Koronę. Może ze zgryzoty odchodzi ten litewski wielmoża, państwowiec pełen dumy?

(ciąg dalszy dostępny w wersji drukowanej lub w e-wydaniu Przeglądu Prawosławnego)

Anna Radziukiewicz

Zoja Jaroszewicz-Pieresławcew, Кiрылiчны друк у ВКЛ, ARCHE 4 (167) 2020, Mińsk, ss. 304.