Home > Artykuł > Grudzień 2021 > Wybór prawdziwej miłości

Są w Piśmie Świętym miejsca trudne, niezrozumiałe, wręcz bulwersujące. Gdy je słyszymy, budzi się podejrzenie, że to musi być pomyłka, że źle przekazano słowa Chrystusa, bo przecież On nie mógł tego powiedzieć! Odczuwamy potrzebę korekty zbyt ostrych, rażących sformułowań lub przynajmniej ich wyjaśnienia. Oto mówiąc o trudnych obowiązkach swych uczniów (Łk 14,25-35), Pan każe im dokonać radykalnego wyboru: On albo rodzina. Nie ma mowy nawet o pochowaniu zmarłego ojca. Jeżeli ktoś ma zamiar pójść za Jezusem, nie powinien oglądać się wstecz. „Nikt z was, kto nie wyrzeka się wszystkiego, co posiada, nie może być moim uczniem”.

Kto przychodzi do Mnie, a nie ma w nienawiści swego ojca i matki, żony i dzieci, braci i sióstr, nadto i siebie samego, nie może być moim uczniem. Tak brzmi jedno z najbardziej szokujących i niezrozumiałych miejsc w Ewangelii. Znawcy biblijnej greki nie mają wątpliwości, że użyte słowo miseo oznacza właśnie „nienawidzić, nie cierpieć czegoś, czuć wstręt, czuć odrazę do czegoś, gardzić czymś”. To wezwanie trudno jest nam pogodzić z jasnym przykazaniem czcij ojca twego i matkę twoją (Wj 20,12), Miłuj bliźniego swego jak siebie samego (por. Mt 19,19) i nawet: Miłujcie waszych nieprzyjaciół i módlcie się za tych, którzy was prześladują (Mt 5,44). Logiczne staje się więc pytanie: dlaczego Pan jest tak wymagający, wręcz egoistyczny. Skąd taka uzurpacja uczuć, samolubstwo, żądania dla siebie wyłączności. Tu warto dodać, że w Ewangelii według św. Mateusza ta bulwersująca fraza brzmi: Kto kocha ojca lub matkę bardziej niż Mnie, nie jest Mnie godzien. I kto kocha syna lub córkę bardziej niż Mnie, nie jest Mnie godzien (Mt 10,37).

Ojcowie Cerkwi poświęcili wiele uwagi tej pozornej sprzeczności – wezwaniu do nienawiści nawet wobec rodziców i krewnych oraz nakazowi miłości do nieprzyjaciół. Ogólny wniosek jest taki, że jednakowo złe jest zaślepienie w nienawiści do nieprzyjaciół, jak i ślepa miłość do bliskich. Zło trzeba napiętnować, krzywdziciela powstrzymać, ale nie wolno nam go nienawidzić. Unikać należy również zaślepiającej mocy miłości. Jeżeli nawet kogoś bardzo kochamy, nie znaczy, że akceptujemy wszystko co czyni. Jeśli naprawdę kocham, to bardzo boli mnie zło, jakie czyni osoba przeze mnie kochana. Gdy ewangelista wymienia „ojca i matkę, żonę i dzieci, braci i siostry oraz siebie samego”, to ma na myśli „dom”. W jego skład wchodzi kilka pokoleń z ich spuścizną różnych pogańskich wierzeń, świeckich przyzwyczajeń, religijnych stereotypów, przesądów, uprzedzeń, zwyczajów. Czy z takiego domu wynosi się tylko dobre wzorce? Zgoda i jednomyślność „domu” jako domowników jest niewątpliwym dobrem. Jednak skoro nie jest ona możliwa w kwestii drugorzędnych upodobań, nie mówiąc o wyborach politycznych, to w kwestii wiary w niego Chrystus przewidział nie tylko rozłam, ale wręcz konflikt. Czy myślicie, że przyszedłem dać ziemi pokój? Nie, powiadam wam, lecz rozłam. Odtąd bowiem pięcioro będzie rozdwojonych w jednym domu: troje stanie przeciw dwojgu, a dwoje przeciw trojgu; ojciec przeciw synowi, a syn przeciw ojcu; matka przeciw córce, a córka przeciw matce; teściowa przeciw synowej, a synowa przeciw teściowej (Łk 12,51–53). Skoro rodzina bywa podzielona w kwestii, na którą partię zagłosować podczas wyborów, to Pan przewidział, że również stosunek do niego nieuchronnie poróżni ludzi.

W żywotach świętych powtarza się fraza: „Urodził się i wychowywał w pobożnej, chrześcijańskiej rodzinie”, co ma podkreślić fakt, iż „niedaleko pada jabłko od jabłoni”. Jednak wielu świętych pochodziło także z bezbożnych rodzin. Obrali drogę wiary nie dzięki, ale wbrew rodzicom i rodzeństwu. Czy istotnie w naszych domach może się kryć zło, które przeszkadza nam być uczniami Jezusa? Tak. Może w nich panować atmosfera, która pod pozorem troski o dobro człowieka deprawuje go. Od rzekomo kochających rodziców niejeden syn lub córka wynosi wskazówki, że powinni brutalnie walczyć o swoje, mają być w życiu sprytni i przebiegli, powinni się w życiu dobrze ustawić, mają starać się być „kimś”, do czegoś dojść, nie powinni ufać ludziom, za to dbać o pozory, itd. Takie wartości może nam wpajać nasz dom rodzinny.

W istocie, nie chodzi tu o nienawiść w jej tradycyjnym rozumieniu, lecz o rezygnację z czegoś, co mogłoby nas odwrócić od Chrystusa, o postawienie miłości do Boga i Jezusa ponad wszystko, nawet ponad umiłowanie krewnych i bliskich. Jeżeli Bóg jest uosobieniem absolutnej prawdy i dobra, to w imię tych wartości niekiedy trzeba wystąpić nawet przeciwko własnej rodzinie. Chrystus oświadcza, że jeżeli ktoś kogoś kocha bardziej niż Boga, to nie jest to prawdziwa miłość. Świat, w którym Bóg nie stoi na pierwszym miejscu, to nieprawdziwy i zatruty grzechem świat.

(ciąg dalszy dostępny w wersji drukowanej lub w e-wydaniu Przeglądu Prawosławnego)

o. Konstanty Bondaruk