Home > Artykuł > Najnowszy numer > Nie było miejsca dla Niego

Znów świętujemy Narodzenie Chrystusa. Są atrybuty święta – choinka, ozdoby, świecidełka, prezenty, życzliwość, uśmiechy, kolędy, ciepło, spokój, zastawiony stół, najbliższa rodzina. Sielanka? Jednak wystarczy otworzyć Ewangelię, by z samego opisu wyłonił się obraz niemający w sobie nic z sielanki.

A to biedni wędrowcy szukają miejsca, bo zbliża się poród. Rodzina, której wszyscy odmawiają pomocy i dachu nad głową, trafia do stajni za miastem. Chłód nocy, tylko zadaszona szopa, ciemność, poród w samotności i w otoczeniu zwierząt. Dobrze oddają tę ekstremalną sytuację słowa jednej z popularnych kolęd: „Nie było miejsca dla Ciebie; W Betlejem w żadnej gospodzie; I narodziłeś się, Jezu; W stajni, w ubóstwie i chłodzie”. Gdy wczujemy się w położenie Marii i Józefa, zrozumiemy, że przeżywali oni wtedy koszmar nędzy i odrzucenia. Tak dalece przywykliśmy do wyidealizowanej, cukierkowej wizji sceny w Betlejem, że ta brutalna dosłowność może zabrzmieć jak bluźnierstwo. Ale błoga sceneria i sielski nastrój narodzin Jezusa to mit. W rzeczywistości to naprawdę był dramat.

Wszak dzieje się coś absolutnie niepojętego i niepowtarzalnego. Bóg się rodzi, co samo w sobie jest trudne do przyjęcia. I okazuje się, że te narodziny odbywają się w okolicznościach wskazujących na to, że nikt tych wędrowców ani „takiego” Boga nie chce. Pomimo wielu proroctw, powszechnego oczekiwania, mimo wielowiekowych zapowiedzi i znaków.

Wielokrotnie i na różne sposoby przemawiał niegdyś Bóg do ojców przez proroków, a w tych ostatecznych dniach przemówił do nas przez Syna (Hbr 1,1-2). W historii zbawienia Bóg długo przemawiał do człowieka na przeróżne sposoby. Grzmiał głosem patriarchów i proroków. Usiłował dotrzeć do serc przez znaki na niebie i zatrważające wydarzenia na ziemi. Raz mówił twardym głosem przykazań, innym razem szeptał głosem najczulszej matki. Różne też były owoce tej Bożej pedagogiki. Znaleźli się, wprawdzie nieliczni opatrznościowi ludzie, którzy całym sercem zaufali Bogu i w Jego imię czynili wielkie dzieła. Jednak większość zawsze stanowili tacy, którzy okazywali wzgardę i nieposłuszeństwo Jego słowom. Gdy Bóg posyłał do krnąbrnego ludu swych proroków, to ich bili (…) odsyłali z niczym (…) ranili (…) znieważali (…) jednych obili, drugich pozabijali (por. Mk 12,2-5). Apostazja bywała tak powszechna, że prorok Eliasz popadł w czarną rozpacz: gdyż Izraelici opuścili Twoje przymierze, rozwalili Twoje ołtarze, a Twoich proroków zabili mieczem. Tak że ja sam tylko zostałem, a oni godzą jeszcze i na moje życie (1 Krl 19,10). Najlepsi z najlepszych doznali zniewag i biczowania, zakuwano ich w kajdany i więziono. Byli kamienowani, przerzynani piłą, zabijani mieczem, błąkali się (…) pozbawieni wszystkiego, uciskani, poniewierani. Ci, których świat nie był godzien, tułali się (…). A wszyscy oni (…) nie otrzymali tego, co głosiła obietnica (Hbr 11,36-40). I oto jako spełnienie swej obietnicy, gdy (…) nadeszła pełnia czasu, zesłał Bóg Syna swego, zrodzonego z niewiasty, zrodzonego pod Prawem, aby wykupił tych, którzy podlegali Prawu, abyśmy mogli otrzymać przybrane synostwo (Ga 4,4-5).

Z Ewangelii odczytywanej w wigilię Bożego Narodzenia (Łk 2,1-20), w pierwszy dzień święta (Mt 2,1-12) i drugi (Mt 2,13-23) znamy niemal na pamięć okoliczności Narodzenia, reakcję pastuszków, pokłon Mędrców ze Wschodu, dramatyczną ucieczkę Świętej Rodziny do Egiptu w obawie przed śmiercią z rąk Heroda i rzeź niewiniątek. Nawet mocno zakorzenione w ludowych realiach bytu i mentalności kolędy zdumiewająco trafnie podkreślają sprzeczność i paradoksalność sytuacji. „Wzgardzony – okryty chwałą; śmiertelny – król nad wiekami”. Dokładnie tak samo jak prosty, wierzący lud, jako paradoks postrzegają tajemnicę Wcielenia teologowie: Stworzyciel świata umniejszony do bezsilności nowo narodzonego! Odwieczny Sens świata stał się dostępny naszym zmysłom i rozumowi. Bóg objawił się w pokorze, przybierając „ludzką postać”, „postać sługi”, a nawet ukrzyżowanego (por. Flp 2,6-8). Bóg uczynił ze swego Syna dar dla nas, przyjął nasze człowieczeństwo, by dać nam swoje Bóstwo. Całą naszą wiarę cechuje paradoksalność, bo jest ona triumfem tego, co nieprawdopodobne, i z naszej perspektywy niemożliwe.

A jednak, mimo zgody na właśnie taki Boży wybór formy Narodzenia Zbawiciela, czysto po ludzku, wręcz oburza nas, że w Betlejem nie znalazło się dachu nad głową dla Świętej Rodziny i że w taką niepowtarzalną noc mieszkańcy spokojnie spali. Najsmutniejsze jest jednak to, że swoi, mieszkańcy Betlejem i Nazaretu i w ogóle Izrael jako naród, ani teraz, ani później nie rozpoznał, nie przywitał i nie przyjął Jezusa. Mimo iż „pełnia czasu” zakładała odpowiedni, optymalny stan umysłów i warunków zewnętrznych dla narodzin Zbawiciela, to Ewangelista ze smutkiem stwierdza, że świat Go nie poznał. (Słowo) Przyszło do swojej własności, a swoi Go nie przyjęli (J 1,10-11). Pisząc o tym, że Bóg-Słowo przyszło „do swojej własności”, Ewangelista wyraził żywe i powszechne przekonanie: Ciebie wybrał Pan, Bóg twój, byś (…) był ludem będącym Jego szczególną własnością (Pwt 7,6). Biblia równie jednoznacznie stwierdza: Do Pana, Boga twojego, należą niebiosa, niebiosa najwyższe, ziemia i wszystko, co jest na niej (Pwt 10,14). Można z jakichś względów nie wpuścić pod swój dach obcego, ale właściciel nie musi prosić o wejście do swego domu. Na niewpuszczenie właściciela nie może być żadnych eufemizmów ani usprawiedliwienia. Syn Boży został wyrzucony i odrzucony przez większość tych „swoich”. Dla tej przeważającej większości nawet „pełnia czasu” nie była właściwym momentem, nie teraz się go spodziewali. Pewnie jeszcze ważniejsze było to, że nie tak go sobie wyobrażali. Chcieli, aby był na ich miarę i na miarę ich pragnień, oczekiwań i wyobrażeń o wielkości. Tymczasem zamiast fanfar i rydwanów trwała „nocna cisza” i tylko z dala od ludzkich siedzib rozbrzmiewał anielski śpiew, słyszalny przez nielicznych.

Na tym polega tajemnica Bożego Narodzenia, że z miłości do człowieka wielki Bóg nie tylko stał się człowiekiem, ale stał się malutkim dzieckiem, niemowlęciem. Ten przez którego „wszystko się stało” pozwolił się wziąć w ramiona ludzi – Marii i Józefa – mówiąc niejako ludziom: „Przyjmijcie mnie do siebie”.

Jednak w Ewangelii widzimy także nowych „swoich” i czytamy: Wszystkim tym jednak, którzy Je (Słowo) przyjęli, dało moc, aby się stali dziećmi Bożymi, tym, którzy wierzą w imię Jego – którzy ani z krwi, ani z żądzy ciała, ani z woli męża, ale z Boga się narodzili (J 1,12-13). Przyjęcie Słowa Bożego pozwala poczuć się kochanym i wyjątkowym. Odkrywając miłość Bożą, człowiek może odkryć swoją wysoką godność i prawdziwy sens życia. Wiara w nowo narodzonego daje ludziom moc, aby się stali dziećmi Bożymi, czyli pozwala uzmysłowić sobie, że się jest istotą oczekiwaną, umiłowaną, otoczoną Bożą troską. Wiara znajduje logiczne przedłużenie w przyjęciu chrztu świętego. Dzięki niemu człowiek przestaje być tylko stworzeniem, aczkolwiek wyjątkowym, bo uczynionym na obraz i podobieństwo Boże. Chrzest oznacza powtórne narodziny, „nie z krwi, ani z żądzy ciała”, lecz z Boga. Św. Ewangelista Jan, opisując nocną rozmowę z dostojnikiem żydowskim Nikodemem, oznajmia mu: Zaprawdę, zaprawdę powiadam ci, jeśli się ktoś nie narodzi z wody i z Ducha, nie może wejść do królestwa Bożego (J 3,5). Ludzka natura zostaje w człowieku do tego stopnia ubogacona, że chrześcijanin może się nazywać bratem Jezusa Chrystusa i synem Bożym (to dlatego ukazując cel i sens życia chrześcijańskiego Cerkiew tak często i wiele mówi o przebóstwieniu człowieka).

Wokół Chrystusa niebawem powstała grupa „nowych swoich”, zrodzona przez wiarę w Słowo Boże. To była najpierw Święta Rodzina, pastuszkowie, święte niewiasty, uczniowie. Początkowo wszyscy to byli ludzie z nizin społecznych, ludzie pospolici, biedni, odrzuceni. Jednak ci prości ludzie, w ślad za pastuszkami, spotkali, rozpoznali i ufnie powitali w swoim życiu Boga, który przyjął postać sługi nie wiedzącego gdzie by miał głowę położyć (por. Łk 9,57). Za nimi z czasem poszły tysiące i miliony, gotowe w ślad za swym Panem zgodzić się na pokorę, ubóstwo, prostotę, zwyczajność, wolność i dyspozycyjność. Świat preferuje i proponuje przeciwstawne wartości, ale to nie jest Boży świat i jako taki jest skazany na samounicestwienie.

(ciąg dalszy dostępny w wersji drukowanej lub w e-wydaniu Przeglądu Prawosławnego)

o. Konstanty Bondaruk