– Szczęśliwy człowiek, który spełnia wolę Bożą o sobie – mówi o. Igor Korostielow w dokumentalnym filmie metropolity Hilariona „Przypowieść o talentach długa na całe życie”. Film ukazał się tak z pół roku temu, ja poznałam jego bohatera ze trzydzieści lat wcześniej, a powstanie dużego cerkiewnego kompleksu Ikony Matki Bożej Wszystkich Strapionych Radość w Mińsku z dwiema cerkwiami, szkołą niedzielną i ośrodkiem dla niepełnosprawnych oraz ciepłą, serdeczną atmosferą uważam za symbol zmian, jakie zaszły po pierestrojce na Białorusi. Symbolem duchowych przemian, bezgranicznego zaufania Bogu jest proboszcz tej parafii, o. Igor Korostielow.
Urodził się w Mińsku w 1947 roku, rodzice, tata z Urala i mama rdzenna moskwianka, poznali się pod Moskwą, gdzie formował się białoruski pułk, do którego ojciec został powołany w 1939 roku. Jewdokim Korostielow, jako oficer armii radzieckiej był oczywiście komunistą, ale tuż po wojnie do cerkwi szło wielu, bo niemal wszyscy zetknęli się ze śmiercią i nieszczęściem. Rodzice postanowili ochrzcić syna, wezwali babcię Natalię z Magnitogorska, która miała się tym zająć. Chłopca ochrzczono w drewnianej kolejowej cerkwi Kazańskiej Ikony Matki Bożej. Kilkunastoletni Igor zdążył ją zobaczyć. Oto bowiem w latach 60., gdy białoruski pułk po wielu latach stacjonowania w republikach nadbałtyckich powrócił do Mińska, chłopak wyszedł poznać miasto. Zapadł już zmrok, ulice tonęły w ciemności, na szczęście duże okna ogromnej fabryki obuwia oświetlały drogę. Nie wiadomo dlaczego skręcił w prawo, w jeszcze ciemniejszą uliczkę, by nagle stanąć przed niedużą cerkiewką. Zza lekka uchylonych drzwi wysunęła się staruszka: „Przyjdźcie jutro, teraz już sprzątamy”. Dwa dni później cerkwi już nie było, na jej miejscu zastał idealnie wyasfaltowany plac: tylko dwa duże drzewa ze smutkiem pochylały się nad osieroconą działką.
Ojciec wkrótce zapadł na ciężką chorobę, chłopak, żeby jak najszybciej stanąć na nogi, już po ósmej klasie poszedł do mińskiego Technikum Architektoniczno-Budowlanego, do klasy o profilu architektonicznym.
W szkole działała duża orkiestra estradowa. Kierował nią Władimir Skorochodow, przyszły zastępca ministra kultury Białorusi. Igor zaczął grać na perkusji. Już wtedy interesował się zachodnią muzyką, na rynku pojawiły się tzw. płyty na żebrach, czyli nagrywane na kliszach zdjęć rentgenowskich. Docierała muzyka jazzowa, blues, rock and roll, potem utwory grup gitarowych Beatlesów, Rollings Stonesów.
Ich orkiestra sięgała po bardzo różnorodny repertuar. Wkrótce w technikum powstała jedna z pierwszych grup rockowych na Białorusi „Złote jabłka słońca” (tytuł antologii opowiadań Raya Brandbury’ego). Igor grał w niej na perkusji. Tu stawiali swoje pierwsze kroki przyszli członkowie słynnego zespołu Pieśniary – Leonid Bortkiewicz czy Jadwiga Popławska z bratem Czesławem. Także szlagiery Pieśniarów – „Kasił Jaś kaniuszynu czy „Skripiat moi łapti”, zaczerpnięte ze zbiorku znanego białoruskiego folklorysty Konstantego Popławskiego, wybrzmiały najpierw w „Złotych jabłkach słońca”.
– Kiedy zostałem duchownym, zacząłem się zastanawiać, dlaczego Pan pozwolił, bym grał w zespołach, a nawet śpiewał po angielsku, nie znając ani jednego słowa – przyznawał batiuszka.
Zespół był bardzo popularny, często występował w radiu i w telewizji, a w 1971 roku, na drugim festiwalu rockowym na Białorusi, Igor Korostielow wystąpił nawet w składzie supergrupy.
Sława, światła reflektorów, oklaski, pieniądze, koleżanki, przyjaciele… Aż nadszedł pamiętny wieczór.
Występowali akurat w Jałcie, na koncert zjechało się całe wybrzeże, publiczność bawiła się doskonale, domagała się bisów. A w jego duszy pustka, przytłaczająca tak bardzo, że wypłynął w morze, żeby już nie wrócić.
Gdy był już daleko od brzegu, nagle uniósł głowę do góry, poczuł, że Ktoś na niego stamtąd patrzy – zapragnął żyć.
– Pan pokazał mi sławę, pieniądze, po to, żebym już jako duchowny mógł łatwo rozmawiać z takimi ludźmi – wyjaśnia dzisiaj batiuszka.
Rozumiał przecież, dlaczego gwiazdy, choć mają wszystko, piją, przyjmują narkotyki, środki antydepresyjne, czasami nawet popełniają samobójstwo. Bo choć diabeł nieustannie szepcze: stań się bogaty, sławny, to ci przyniesie szczęście, szczęście nie nadchodzi. Przez tę pustkę w duszy, której także doświadczył.
Wiedział też, jak rozmawiać z alkoholikami. Gdy wraz ze swoim zespołem zaczął grać na weselach, niemal uzależnił się od mocnych trunków. I jak potrafił, własnymi słowami, modlił się o przynajmniej jeden dzień bez wódki. Bóg wysłuchał jego próśb, pomógł też zerwać z papierosami. Igor jeszcze wtedy do cerkwi nie chodził, ale prosił Boga o pomoc, bo był pewien, że On jest. Już jako duchowny mógł dzielić się swoim doświadczeniem z innymi.
To stanie się później. Na razie na początku lat 70. chłopak kończy architekturę, przez ponad dwadzieścia lat pracuje jako architekt, wciąż gra w zespole.
I coś go ciągnie do cerkwi. Pewnego dnia postanowił pójść do mińskiego soboru. Padał śnieg z deszczem, przenikliwy wiatr potęgował odczucie zimna. Wejść do środka się nie odważył. Bał się nie tylko specjalnych służb, które pilnie śledziły, by zwłaszcza ludzie z wyższym wykształceniem nie zachodzili do świątyni, także…wiernych. Wierni to przecież bracia i siostry, jak przyjmą jego, obcego… Całą noc nie mógł oka zmrużyć, rano ponowił próbę. W soborze, żeby nie być widocznym, stanął za kolumną akurat przed dużą ikoną Matki Bożej. Nie wiedział, że jest to cudowna Mińska Ikona Bogarodzicy. Niczego nie wiedział. Przychodził na służbę i dziwił się, dlaczego jedni ludzie wychodzą, inni wchodzą, później zrozumiał, że to dwie Liturgie, jedna rozpoczynająca się o 7, druga o 10. Ale szybko zorientował się, że Mińska Ikona jest żywa, reaguje na stan jego duszy.
Zaczął szukać literatury religijnej, bezskutecznie. Staje się więc stałym klientem księgarń z ateistycznymi książkami. W tych książkach podkreśla cytaty z Pisma Świętego czy Świętych Ojców. Czyta religijne wiersze Tiutczewa, Lermontowa, Puszkina, powieści Dostojewskiego, „Quo vadis” Sienkiewicza. Nie przestaje czytać nawet w wojsku. Tak, w wojsku. Bo choć po studiach otrzymał powołanie do wojsk obrony przeciwlotniczej, nie widział ani jednej rakiety. W książeczce wojskowej w rubryce specjalność wpisano mu artysta, dostał pokój w domu oficera, spokojnie rysował. W bibliotece tradycyjnie sięgał głównie po ateistyczną literaturę. Te jego „niezdrowe” zainteresowanie szybko zauważyła bibliotekarka, doniosła komu trzeba. I nie wiadomo, czym by się to skończyło, gdyby nie trafił do wojskowego szpitala, a lekarze nieustannie zapewniali przychodzące służby, że pacjent jest w ciężkim stanie i nie można go przesłuchiwać.
Już po powrocie z wojska trafia w jego ręce Psałtyr. To z niego sam uczy się czytać po słowiańsku, z czasem zaczyna rozumieć sens, choć nie potrafi przetłumaczyć na rosyjski. Łatwiej dostępny jest Żurnal Moskowskoj Patriarchii, w końcu udaje mu się nabyć Biblię.
Kiedy jemu i żonie Galinie urodził się syn, obecnie o. Denisij, Korostielowowie postanowili przenieść się do republik nadbałtyckich, gdzie religia nie była traktowana tak surowo, jak w pierwszej ateistycznej republice ZSRR, tak oficjalnie nazywano wówczas Białoruś. Zatrzymali się w Kłajpedzie, z jedną otwartą wówczas cerkwią Wszystkich Świętych. Jej proboszczem był jeromonach Aleksander z Pskowsko-Pieczerskiego Monasteru, były kielejnik o. Ioanna Krestiankina. Tu ochrzcili dziecko, tu przy zamkniętych drzwiach wzięli ślub cerkiewny. A korony trzymali nad nimi diakon ze swoją matuszką.
Nagle o. Aleksander zaproponował, by Igor został duchownym i razem z nim jako wikariusz służył w Kłajpedzie. Korostielow nie krył zaskoczenia – nie miał przecież seminaryjnego wykształcenia. Ale razem z jeromonachem wybrał się na Uspienije do Pskowsko-Pieczerskiego Monasteru. Tam spotkał grupę młodych ludzi na posłuszaniju, z obecnym metropolitą Tichonem (Szewkunowem), autorem znanej książki „Nieświęci święci”, tam poszedł po błogosławieństwo do o. Ioanna Krestiankina. Ale starzec nie dał błogosławieństwa na wyjazd z Białorusi, przepowiedział, że Igor zostanie duchownym za dwa lata.
(ciąg dalszy dostępny w wersji drukowanej lub w e-wydaniu Przeglądu Prawosławnego)
Ałła Matreńczyk
fot. sobor.by, autorka