– Ależ chciałam z wami pojechać! – wchodząc do busa z pielgrzymami wita się pani Anna Szydłowska, lat dziewięćdziesiąt pięć. Podziwiamy dobrą, ba! wspaniałą, kondycję widoczną w ruchach, sile głosu, uśmiechu. Pani Ania chce poświęcić ten dzień Bogu i pamięci swojej zmarłej cioci, pochowanej obok cerkwi w Ciechanowcu.
Pielgrzymujemy. Do Ciechanowca właśnie. Do tamtejszej maleńkiej wspólnoty. Na Liturgię, by przyjąć Pryczastije. By w świątecznym czasie razem śpiewać kolędy. Z pomocą, by ten czas poświęcić Bogu, wyrwać się z wygodnej codzienności, przyszło Bractwo Trzech Świętych Hierarchów, z nieutrudzonym przewodniczącym Sławomirem Nazarukiem, który wśród wielu obowiązków, między innymi radnego do sejmiku województwa podlaskiego, wciąż oddanie służy Bogu i ludziom jako bratczyk. Bo pielgrzymowanie, długie czy krótkie, piesze, rowerowe, autokarowe czy inne, do znanych od wieków świętych miejsc czy zwykłych parafialnych świątyń, gdzie dokonuje się cud Eucharystii, to zawsze wybór czegoś co przerywa naszą codzienność. Na którą i nieraz narzekamy, ale jednak w jakiś sposób jesteśmy w niej urządzeni, z nią zaznajomieni. Podczas jednej z pieszych pielgrzymek pewien teolog opowiadał: – Gdy Bóg zwrócił się do Mojżesza słowami „Weź lud swój i chodź”, ten był majętnym człowiekiem, który wygodnie żył w mieście. Podobnie naród wybrany, choć żył w niewoli egipskiej, był już tu zadomowiony. Wyjście w nieznane miejsce było wyjściem poza dotychczasową codzienność.
W busie, jeszcze przed rozpoczęciem modlitw porannych i przyjęciem Eucharystii, kilka słów. To prośby o modlitwę za tych, którzy niedawno zmarli, a w pielgrzymkach często uczestniczyli. Teraz po prostu ich brak, bo Bóg posyła ten dar, że pielgrzymi, nieraz bardzo zaprzątnięci indywidualnymi intencjami, tworzą wspólnotę.
Siłę wspólnoty odczuwa Wiktoria, piećdziesięciodwulatka z Ukrainy. W jej rodzinnych stronach, na wschodniej Ukrainie, spokoju nie ma i chyba wszyscy stracili nadzieję, że będzie. Nie wiadomo, kto jest kto, wróg czy swój. Jedno jest pewne, najbardziej cierpią najzwyklejsi ludzie, decyzje podejmowane są gdzieś hen, daleko. Jest wdzięczna pewnej staruszce, która zadbała o to by, Wiktoria została ochrzczona. Miała wtedy dwanaście lat, jej siostra pięć. Wiktoria radość z bycia chrześcijanką poznała kilka lat temu. W życiu starała się, by mieć mieszkanie, meble, wyjazdy, ale zawsze czuła, że czegoś jej brakuje. Kiedyś przeglądając kolorową gazetę trafiła na ogłoszenie typu „Poznaj Ukrainę”, zapraszające do Poczajowa. Cerkiew na zdjęciu wyglądała imponująco. Potem przyśniło się jej, że otwierają się przed nią piękne złote drzwi. Udało się jej dotrzeć do Poczajowa. Tam czuła, że pomału wchodzi na ścieżkę, którą zawsze chciała iść. Potem pojawiła się choroba onkologiczna, wyjazd do Polski, pozostawienie rodziny, mieszkania, tego o co zabiegała całe życie. W Polsce nie ma własnego mieszkania, nie każdą pracę może podjąć, ma przyznany stopień inwalidztwa, ale czuje, że Bóg prowadzi ją swoimi ścieżkami. Chodzi do cerkwi, przystępuje do sakramentów, ma serdecznych znajomych z cerkwi. Jest przepełniona wdzięcznością i radością.
Jedzie też Robert. Pochodzi z Bielska Podlaskiego. Po studiach wyjechał do pracy do Holandii. Przyjechał do rodziny na święta. Pielgrzymka to dobre wykorzystanie czasu,
Jest też matuszka Maria Bogus. Niestrudzona pątniczka. Siłą ducha pokonuje niedostatki ciała po udarze. W pielgrzymkach uczestniczy i sama je organizuje. Do Chełma, Turkowic. Ostatnio do Terespola, na święto Ikony Matki Bożej Skoroposłusznicy. Nazbierała prawie cały autokar, a to nie jest łatwe. Choroby, niespodziewane zdarzenia, słabość ducha, tak częste w naszych czasach. Był czas, że matuszka chodziła pieszo w pielgrzymkach, śpiewając tak, że ludzie czuli, że każdy krok przybliża do Boga. Organizowała pielgrzymki choćby na Syberię. Jej otwartość przyciąga pielgrzymów.
(ciąg dalszy dostępny w wersji drukowanej lub w e-wydaniu Przeglądu Prawosławnego)
Natalia Klimuk
fot. autorka