W dniach 18-25 stycznia w Polsce i wielu krajach świata trwał Tydzień Modlitw o Jedność Chrześcijan. W Białymstoku, nabożeństwa ekumeniczne, w nieco zmienionej przez pandemię formule, odbyły się 19 stycznia w cerkwi Zmartwychwstania Pańskiego i 20 stycznia w kościele Matki Bożej Fatimskiej. Tematem i myślą przewodnią tegorocznego „Tygodnia” są słowa; „Zobaczyliśmy Jego gwiazdę na Wschodzie i przyszliśmy oddać Mu pokłon” (Mt 2,1-12). Wybór tematu i modlitewne teksty ośmiu dni zostały tym razem powierzone Kościołom Bliskiego Wschodu, wspólnotom zdziesiątkowanym i ciężko doświadczonym, mimo iż są kolebką chrześcijaństwa. Ekumeniczny „Tydzień” jest okazją do refleksji nad kondycją i perspektywami ruchu ekumenicznego jak również nad stanem i wyzwaniami stojącymi przed Kościołami. Jako uważny, lecz postronny obserwator, chcę podzielić się kilkoma bardzo osobistymi i subiektywnymi, co z naciskiem podkreślam, spostrzeżeniami i uwagami na ten temat.
Tematyka tegorocznego „Tygodnia” nawiązuje do gwiazdy, znaku nadziei, który w osobach mędrców (magów ze Wschodu), prowadzi wszystkie narody ziemi do miejsca narodzin i Objawienia Zbawiciela, nowego Światła dla świata. Składający hołd i dary mędrcy uosabiają upragnioną przez Boga jedność i równość wszystkich ras, kultur i narodów. Jednak podziały między wyznawcami Chrystusa przyćmiewają światło chrześcijańskiego świadectwa i zaciemniają drogę do Chrystusa. Natomiast odwrotnie, chrześcijanie zjednoczeni w wyznawaniu Chrystusa i otwierający skarbce swojej tożsamości, by złożyć dary, stają się znakiem jedności, której pragnie Bóg.
Ekumenizm narodził się w łonie protestantyzmu, który czuł zagrożenie postępującym rozdrobnieniem, sekularyzacją, kryzysem tradycyjnych wartości, zmianami światopoglądowymi i nowymi ruchami społecznymi. Późniejsze włączenie się do ruchu ekumenicznego prawosławnych i katolików było podyktowane przeświadczeniem, że problem jest palący, podziały wśród chrześcijaństwa dyskredytują je („lekarzu, ulecz się sam”), są zgorszeniem dla świata, niweczą jego świadectwo i szkodzą jego misji. Myśli przewodnie „Tygodni modlitw”, zwłaszcza z ostatniego „posoborowego” półwiecza ich największej aktywności, doskonale ilustrują motywy uczestnictwa w ruchu ekumenicznym i jego zadania: Jesteśmy pomocnikami Boga (1 Kor 3,9), Tajemnica woli Bożej: zjednoczyć wszystko w Chrystusie (Ef 1,3-10), Nie jesteśmy obcymi (Ef 2,13-22), Jeden Duch – wiele darów – jedno Ciało (1 Kor 12,3-13), Będziecie moimi świadkami (Dz 1,6-8), Aby wszyscy byli jedno… by świat uwierzył (J 17,21), W imię Chrystusa prosimy: pojednajcie się z Bogiem (2 Kor 5,20), Gdzie dwóch albo trzech gromadzi się w moje imię, tam jestem pośród nich (Mt 18,20), Czego Bóg od nas oczekuje? (por. Mi 6,6-8), Czyż Chrystus jest podzielony? (por. 1 Kor 1,1-17).
Ponieważ, spowodowane wielowiekową izolacją i oddalaniem się, różnice i rozbieżności były ogromne, nie tylko w kwestii dogmatów wiary, tradycji i obrzędów, ale nawet w kwestii rozumienia jedności, już w latach 30. XX wieku ks. Paul Couturier zaproponował akceptowalną dla wszystkich formułę: modlić się o „jedność, której chce Chrystus, za pomocą środków, jakich On pragnie i w czasie, który On wyznaczy”. Ta ostrożna formuła była realistyczna, bo wszyscy rozumieli, że zadanie przekracza ludzkie siły i tylko Bóg, sprawca chcenia i działania (Flp 2,13), może wskazać drogę i doprowadzić do celu. Od samego początku zarysowały się główne kierunki działania: ekumenizm duchowy, ekumenizm praktyczny i ekumenizm teologiczny zwany doktrynalnym. Dialog zawsze jest lepszy od konfrontacji, bo oznacza wymianę myśli (gr. dia logos – przez myśl), a dialog ekumeniczny jest także wymianą darów, czyli skarbów, które mają poszczególni chrześcijanie i do których nawiązuje tematyka tegorocznego „Tygodnia modlitw”. Od protestantów można uczyć się częstego czytania i poznawania Pisma Świętego, natomiast katolicy bardziej doceniają znaczenie Eucharystii, kapłaństwa i innych sakramentów. Piękno śpiewu, liturgii i ikonografii prawosławnej są interesujące np. dla setek turystów przyjeżdżających na Grabarkę i chętnie przyjmowane przez katolików, natomiast prawosławna zasada soborowości przekuwa się na katolickie dążenie do „synodalności”. Ekumenizm teologiczny ma na swym koncie pewne uzgodnienia stanowisk np. w kwestii chrztu. Teologowie, oficjalni delegaci Kościołów ds. ekumenizmu i uczestnicy spotkań np. Polskiej Rady Ekumenicznej pewnie mają lepsze zdanie o owocach „ekumenii” niż młody człowiek, który styka się z trudnościami, gdy chce zawrzeć „mieszany” związek małżeński. Natomiast praktyczny, codzienny ekumenizm, spowodował odczuwalną, pozytywną zmianę we wzajemnych relacjach. Lepsze poznanie z reguły obala stereotypy, przezwycięża nieufności i ułatwia zgodne współdziałanie w życiu codziennym. Jest to prawidłowość, bo z reguły sympatia rośnie wraz z poznaniem, natomiast wrogość przeważnie wynika z ignorancji. Jednak i tu nie ma podstaw do euforii. Tak. Już otwarcie ze sobą nie walczymy, ale nadal współzawodniczymy. Bardziej się szanujemy, mamy poprawne relacje, ale zostajemy przy swoim zdaniu. Chętnie współdziałamy na niwie charytatywnej, zajmujemy się globalnymi wyzwaniami – ekologią, pokojem, sprawiedliwością społeczną, sporadycznie razem się modlimy, ale niewiele odmienieni zawsze wracamy na swoje wyznaniowe podwórko, do życia codziennego według naszych kanonów i tradycji.
Obecnie, kiedy czytam publikacje i oświadczenia hierarchów i ludzi zaangażowanych w ruch ekumeniczny, to dominuje w nich słowo „kryzys” (patriarcha Cyryl), „apatia i zniecierpliwienie” (papież Franciszek), „zastój i sceptycyzm” (prof. Jerzy Kopania), rozczarowanie i pesymizm (protestanccy liderzy). I wszystko to mimo tego, iż w ciągu przeszło stu lat, zwłaszcza w ostatnim półwieczu, zorganizowano tysiące konferencji, sympozjów, debat, spotkań, wspólnych modlitw, oświadczeń i rozmaitych przedsięwzięć ekumenicznych (w latach 80. sam w nich uczestniczyłem jako delegat arcybiskupa Sawy). To był dialog instytucjonalny na najwyższym szczeblu i polegał na debatach i wyszukiwaniu punktów zbieżnych. Formułowano wygładzone, ostrożne ustalenia, ale i one dla jednych były za słabe, niczego niewnoszące, natomiast dla innych zbyt radykalne, bo za równorzędnych partnerów byli uznani ci, których w istocie uważano za heretyków.
Obecnie (skupię się na mojej Cerkwi) mamy do czynienia z usztywnieniem stanowisk niechętnych lub sceptycznych wobec ekumenizmu. Wielu prawosławnych teologów i mnichów uważa ekumenizm za niebezpieczną „herezję”, a udział w nim wręcz za „zdradę prawosławia”. Owszem, nie akceptujemy protestanckiej „jedności w różnorodności”, „teorii gałęzi”, gdzie każda gałąź, w tym prawosławie, jest postrzegana jako pełnowartościowa część całego chrześcijańskiego „drzewa”. Nie zadowala nas katolicka ewolucja retoryki od „schizmatyków”, przez „braci odłączonych” do „siostrzanych Kościołów” albo „dwóch płuc”, łaskawe przyznanie nam „pewnej części łaski i prawdy”, ale z niezmiennym celem „jeden (ziemski) pasterz i jedna owczarnia”.
(ciąg dalszy dostępny w wersji drukowanej lub w e-wydaniu Przeglądu Prawosławnego)
o. Konstanty Bondaruk