Home > Artykuł > Marzec 2022 > Film o „unickim” Supraślu

Film o „unickim” Supraślu

Ktoś zrobił krótki film o monasterze w Supraślu, dwuodcinkowy, „Supraskie Silva Rerum”. Nie podano w nim ani reżysera, ani autora tekstu, nikogo. Film jak anonim. W redakcjach anonimy wrzuca się do kosza. A film krąży w sieci. Jego autorzy skryli się pod informacją, że dokument zrealizowało Stowarzyszenie Kulturalne Collegium Suprasliense, a dofinansował urząd marszałkowski województwa podlaskiego.

Bali się, albo wstydzili, wyjawić swoich nazwisk – tak to odbieram. I słusznie, bo to wstyd. Film uderza w prawosławnych na zasadzie – macie swój Supraśl, ale my i tak mówimy, że to nie wasze dziedzictwo, a unickie, czyli katolickie, podległe papieżowi. Możecie się w nim czuć jak goście, pozostający dzięki uprzejmości właściwego gospodarza.

Trzeba udowodnić unickie początki supraskiej ławry – to podstawowa teza postawiona przez autorów filmu.

Ale jak? – pytam, kiedy unia realna, czyli brzeska, dotarła na te ziemie dopiero sto lat po założeniu monasteru w Supraślu, czyli w 1596 roku. Przecież kilka pokoleń prawosławnych mnichów tworzyło już tę ławrę, zanim na siłę, na początku XVII wieku, przejęli ją unici. Och, jakże cierpiał z tego powodu jej archimandryta, pochodzący z książęcego rodu, Hilarion Massalski! Ten światły, twardy w wierze człowiek, brał przecież udział w antyunijnym synodzie w Brześciu w 1596 roku i odrzucił projekt unii Cerkwi prawosławnej z Kościołem rzymskokatolickim. Nie złamał go nawet Michał Rohoza, który jako metropolita kijowski unię przyjął, a jego następcę, Hipacego Pocieja, który w 1601 roku przybył do Supraśla, by w Błahowieszczańskiej cerkwi ogłosić akt unijny, uznał archimandryta wraz z bracią za heretyka i odstępcę od prawosławia, postanawiając że będzie z braćmi pozostawał przy prawosławiu nawet podczas prześladowań i groźby kary śmierci. Wtedy sam król, Zygmunt III Waza, skazał archimandrytę i księcia w jednej osobie na wygnanie z kraju – tak ostry kurs na latynizację obrał monarcha. I działo się to w Rzeczypospolitej szlacheckiej, kiedy zwykły szlachcic katolik miał więcej praw niż prawosławny książę. Massalski tułał się przez cztery lata i ciążył na nim, jak na przestępcy, list królewski, skazujący go na banicję. Ziemia paliła mu się pod stopami, bo przecież unici, wspierani przez monarchę i Stolicę Apostolską, usiłowali zagarnąć wszystko, co było dotychczas prawosławne. Massalski nie wytrzymał do końca tułaczki, (inaczej zostałby wyznawcą) wrócił do monasteru, prosząc o danie mu jakiegokolwiek „duchowego chleba”. W nim archimandrytą był już Gierasim Wielikontij, który w 1603 roku złożył przysięgę na wierność Pociejowi. Massalski szybko umiera, w 1609 roku. Ale jeszcze kilka lat po jego śmierci supraski mnich Atanazy pisze: „Umocnij nas Panie, byśmy w wierze trwali i Wschodu Zachodem nie zastępowali” (przekład z cerkiewnosłowiańskiego prof. Aleksandra Naumowa). A w dokumencie jest tylko zdanie, że Hilarion Massalski sprzeciwiał się unii, ale podporządkował się unickiemu metropolicie Hipacemu Pociejowi.

Unia została narzucona ławrze siłą na początku XVII wieku. Ale nie w końcu XV wieku – jej po prostu nie było.

Jakiej więc ekwilibrystyki propagandowej musieli dokonać autorzy filmu? Stwierdzają, że Iwan Chodkiewicz, wojewoda kijowski, zmarły w tatarskiej niewoli w 1487 roku, ojciec założyciela monasteru, Aleksandra, był wraz z innymi bojarami ruskimi zwolennikiem unii florenckiej (unia ferraro-florencka, 1439) i deklarował posłuszeństwo papieżowi Sykstusowi IV. Aleksander zaś zaczął realizować politykę Jagiellonów i kontynuować ideę ojca. I „przesiąknięty ideą unii kościelnej” wybudował w Gródku „świątynię” (żeby uciec od terminu „cerkiew”) i sprowadził – uwaga! zakonników „reguły św. Bazylego Wielkiego, pochodzących ze Świętej Góry Atos i z Kijowa”. Wynikałoby z tego, że mnichów unitów sprowadził nawet z Góry Atos, która nigdy nie przeżywała unickiego okresu, łacińską okupację – owszem.

Tak jak unia lyońska, tak samo i ferraro-florencka, jak i kilka innych drobniejszych aktów unijnych, nie były uniami realnymi. Nie wchodziły w życie. Tamte mogli podpisywać niektórzy prawosławni hierarchowie, ale nie zdołali ich wcielać w życie. Św. Marek Efeski unii florenckiej nie podpisał, uciekł z Florencji, wrócił do Konstantynopola i wyjaśnił, jakie następstwa może przynieść prawosławnym unia.

No tak, powiedzą autorzy filmu, ale metropolita kijowski i całej Rusi Izydor podpisał akt unii florenckiej.

Odpowiadam: Dwa lata później, w 1441 roku, przybył do Moskwy, by akt ogłosić. Moskwa oskarżyła go o herezję i uwięziła, nie strzegąc go za bardzo, bo Izydorowi udało się szybko z więzienia uciec. Błąkał się przez rok po swojej metropolii, nikt go nie przyjął ani też powtórnie nie uwięził. Udał się więc Izydor do Rzymu i tam mianowano go unickim patriarchą Konstantynopola – nominalnym tylko.

Wróćmy do filmu. Ruskich metropolitów było trzech, kiedy budowano podstawy supraskiego monasteru – dwóch Józefów, obaj wcześniej byli władykami smoleńskimi – Józef Bułharynowicz i Józef Sołtan – oraz Jona II. Pierwszy kierował Cerkwią tylko trzy lata, do 1501 roku. I to jego autorzy filmu wybierają jako „ulubionego”, o innych nie wspominając. Bułharynowicza prawosławni zapamiętali jako człowieka chwiejnego, ale już drugi Józef, czyli Sołtan, był niezwykle związany z prawosławiem. Rzymscy katolicy nazywali go „gorliwym schizmatykiem”, a nuncjusz papieski Zachariusz Fofferi nadał mu nawet „tytuł” „wielkiego schizmatyka”. Metropolitą był od 1507 roku, do śmierci w 1521 roku. I to Aleksander Chodkiewicz – magnat, wraz z Józefem Sołtanem, władyką, byli głównymi budowniczymi supraskiego monasteru i cerkwi Błahowieszczańskiej. Sołtan, będąc jeszcze władyką smoleńskim, swoje majątki w supraskich włościach (otrzymał je od Aleksandra Jagiellończyka za zasługi w wojnie z Moskwą) przekazał monasterowi w Supraślu. Podniósł też rangę monasteru, wyjmując go spod zależności lokalnego biskupa i podporządkowując metropolicie. Przy supraskich początkach pojawia się jeszcze jeden znaczący i bogaty ród – prawosławnych bielskich mieszczan Siehieniów, albo inaczej Siehieniewiczów. Pafnucy Siehień był pierwszym ihumenem supraskiego monasteru.

Ale w filmie jest tylko Bułharynowicz, który ma odzwierciedlać „dążenia Jagiellonów i przedstawicieli możnych rodów do ponownego połączenia Kościołów Zachodu i Wschodu”. I to Bułharynowicz „żarliwie wspiera” (w filmie) fundację Aleksandra Chodkiewicza, korzystając z pośrednictwa biskupa wileńskiego rzymskokatolickiego Wojciecha Tabora. „Była to próba przyjęcia unii florenckiej, która zakładała pojednanie chrześcijan Wschodu i Zachodu pod zwierzchnictwem papieża” – słyszymy.

Co więc tej próbie przeszkodziło? Odpowiedź w filmie mamy. Nie gorliwość wiernych prawosławnych, tylko Moskwa. To książę Iwan III w 1500 roku wywołał wojnę w obronie wiary greckiej, co miało spowodować odstąpienie hierarchów cerkiewnych w Polsce i na Litwie „od dążeń pojednawczych i integracji wyznaniowej”. I dopiero po stu latach mnisi suprascy, już nieczuli na politykę Moskwy, mogli powrócić do idei pojednania, czyli realizować założenia unii brzeskiej.

(ciąg dalszy dostępny w wersji drukowanej lub w e-wydaniu Przeglądu Prawosławnego)

Anna Radziukiewicz

fot. autorka