Home > Artykuł > Marzec 2022 > Odeszli moi przyjaciele

Więzi między przyjaciółmi nie mogą być zerwane, żadna przerwa czasu ani przestrzeń nie może ich zniszczyć. Nawet sama śmierć nie może rozdzielić prawdziwych przyjaciół.

św. Jan Kasjan

29 stycznia zmarł Bazyli (dla nas Wasia) Piwnik, rok temu, 29 marca, Mikołaj Daniluk. Łączyła nas wieloletnia, trwająca ponad pięćdziesiąt lat, przyjaźń. Studiowaliśmy na tym samym wydziale Politechniki Warszawskiej, pracowaliśmy na kolei, często spotykaliśmy się, dzieląc się naszymi radościami i smutkami, ale najbardziej łączyło nas prawosławie i potrzeba – tak jak potrafiliśmy – służenia naszej Cerkwi.

Choć poznaliśmy się jako ludzie „dorośli” (mieliśmy po 18 lat), łączyło nas także przeżywane w podobnych warunkach, z dzisiejszej perspektywy w skrajnym ubóstwie, dzieciństwo. Wszyscy trzej dobrze znaliśmy sposób ogrzania bosych, zimnych od porannej rosy, nóg w czasie pasienia krów. Od naszych rodziców – Wasia urodził się w Wólce Terechowskiej koło Czeremchy, Mikołaj w Spiczkach koło Orli, ja w Orli – słyszeliśmy takie samo przesłanie: Uczyteś, to budete lud’mi. I po tę naukę w wieku czternastu lat opuściliśmy rodzinne domy. Wyjechaliśmy – Wasia do Olsztyna, ja i Mikołaj do Warszawy – by rozpocząć naukę w technikach kolejowych, przy czym nie bez znaczenia był fakt przydzielania uczniom tych szkół bezpłatnych kolejowych uniformów.

Dorastając w czasach wczesnego Gomułki, docenialiśmy stworzoną przez socjalistyczną Polskę szansę wyrwania się „białoruskiej hołoty” z zamkniętego dla naszych rodziców kręgu biedy. Nie ulegając partyjnej propagandzie, nie mogliśmy jednak przyjąć za własną postawę większości naszych polskich kolegów, według których „prawdziwy Polak to katolik”. Dystansowaliśmy się od ich, coraz wyraźniej ujawniającej się w czasach Gierka, katolicko-narodowej identyfikacji. Raziło nas wyśmiewanie przez nich wszystkiego co ruskie, a więc i naszej prawosławnej wiary.

ak jak każdy wchodzący w dorosłe życie młody człowiek, mu-

sieliśmy odpowiedzieć na pytania o nasz stosunek do Boga, ale też, kim jesteśmy w sensie narodowym. Bardziej intuicyjnie niż świadomie czuliśmy, że odpowiedź na nasze rozterki znajduje się w Cerkwi, do której chodziliśmy.

Z tożsamością narodową było inaczej. Mogliśmy – tak postępowała część studiującej w Warszawie naszej młodzieży – wstydzić się i ukrywać nasze „kacapstwo”, ale mogliśmy też starać się zachowywać wyniesione z domów tradycje, w szczególności naszą matczyną mowę.

Szczęśliwie dla nas, gdy byliśmy studentami, młody wówczas asystent Chrześcijańskiej Akademii Teologicznej Jan Anchimiuk, późniejszy władyka Jeremiasz, rozpoczął organizować spotkania prawosławnej młodzieży, na których mogliśmy wysłuchać jego mądrych wykładów, ale też stawiać pytania i dzielić się naszymi rozterkami. To wtedy po raz pierwszy pojechaliśmy do Jabłecznej, gdzie spotkaliśmy jedynego wówczas w naszej Cerkwi młodego mnicha, obecnego metropolitę Sawę.

Ze spotkań zrodziło się Bractwo Młodzieży Prawosławnej, które podobnie jak dla nas ponad czterdzieści lat temu, dla współczesnej młodzieży jest żywym duchowym doświadczeniem. Od naszych rodziców wiedzieliśmy, że prawosławie jest święte, że bez Boha ne do poroha, że jest piękne, wie chyba każdy kto wejdzie do cerkwi, zobaczy ikony i posłucha cerkiewnego śpiewu, my odkryliśmy jego, także w wymiarze geograficznym, uniwersalność. Kończąc studia nie mieliśmy już wątpliwości.

To wocerkowlenie pomogło nam nie tylko w przełamywaniu poczucia gorszości z powodu naszych ruskich korzeni, ale ustrzegło też przed podziałami według narodowościowych kryteriów. Na pytania o narodowość odpowiadaliśmy, że jesteśmy Białorusinami, ale dla nas studiujący i mieszkający wówczas w Warszawie Ukraińcy, Łemkowie, Rosjanie, prawosławni Polacy byli nasi. Wspólnie spotykaliśmy się, śpiewaliśmy ich piosenki (Wasia często przygrywał nam na harmonii). Wspólnie bawiliśmy się na corocznych noworocznych (według starego stylu) „Białoruskich Balach” w Pałacu Kultury i Nauki, w których uczestniczyło ponad tysiąc osób. W organizację tych integrujących warszawskie środowisko imprez – prócz młodzieży na bal przychodziły pary w średnim wieku a nawet siedemdziesiąt plus – szczególnie angażował się Mikołaj.

Choć zakładając rodziny musieliśmy sami – nasi rodzice nie mieli możliwości wesprzeć nas finansowo – zapracować na „wikt i opierunek”, to staraliśmy się aktywnie uczestniczyć w życiu Cerkwi i na ile mogliśmy – być jej pomocni.

W czasie pogrzebu Bazylego odczytano list metropolity Sawy. Oto jego teść:

Szanowna Małżonko Ludmiło! Pogrążona w bólu Rodzino śp. Bazylego Piwnika!

Każde pożegnanie jest przepełnione smutkiem, bo nie wiemy co czeka nas na drodze, w którą się udajemy. Nie wiemy, z jakimi przeszkodami przyjdzie się nam zmierzyć i czy powrócimy z tej wędrówki. Dzisiaj jednak odprowadzamy naszego Brata Bazylego nie w nieznane, a do Miłosiernego Ojca. Do Stwórcy, którego wielbił On całym swoim życiem. Czy to w dzieciństwie w Wólce Terechowskiej, kiedy śpieszył się na Liturgię w cerkwi w Kleszczelach, czy w czasie studiów na Politechnice Warszawskiej, gdy katedra św. Marii Magdaleny była świadkiem jego modlitw. Nie zapomniał o Bogu, gdy pracował na kolei mazowieckiej. Był też blisko Pana, kiedy prowadził prywatną działalność gospodarczą. Jeszcze mocniej związał się z Bogiem, gdy z błogosławieństwa Cerkwi został członkiem, wiceprzewodniczącym i na koniec przewodniczącym Stowarzyszenia Bractwa Cerkiewnego św. św. Cyryla i Metodego.

Rodzice Aleksander i Helena zrodzili Jego młodzieńczą wiarę. Przez niespełna pięćdziesiąt lat rozwijał ją i umacniał wraz z Małżonką Ludmiłą, z którą w 1972 roku zawarł święty sakrament małżeństwa. Dzieci Elżbieta, Emilia i Piotr czuwały, by jako głowa rodziny stale był im wzorem i przewodnikiem. Wnuki – Jerzy (Iwo), Irena, Tatiana, Andrzej i Zofia – miały szczęście, że choć odszedł zbyt wcześnie, miały możliwość dobrze Go poznać.

My też mieliśmy to szczęście. Niektórzy z nas pamiętają Go jeszcze ze szkolnej ławy, szkoły średniej w Olsztynie. Inni poznali pana Bazylego, gdy przeniósł się do Warszawy. W pamięci większości z nas zapisał się jako członek i przewodniczący Bractwa Cerkiewnego św. św. Cyryla i Metodego, dzięki któremu powstały poza Warszawą i Białymstokiem nowe koła bractwa w Białej Podlaskiej, Ełku, Gdańsku, Lublinie, Kleszczelach, Poznaniu…., prawosławne przedszkola w Bielsku Podlaskim, Hajnówce, Siemiatyczach. To On był rzecznikiem i organizatorem pielgrzymki do Polski świętych relikwii – św. Dłoni Równej Apostołom Marii Magdaleny i cząstki Życiodajnego Drzewa Krzyża Pańskiego, św. Prawicy św. Hierarchy Spirydona z Trimifuntu. Ileż naszych dzieci ukończyło białostocką Prawosławną Szkołę Podstawową św. św. Cyryla i Metodego, która jest klejnotem bractwa i była oczkiem w głowie Brata Bazylego. Czy trzeba jeszcze wspominać o corocznych konferencjach, licznych publikacjach, Wszechnicy Kultury Prawosławnej, i temu podobnych inicjatywach. Nie. Wszystkie one są nam dobrze znane. Wspomnę więc jedynie o działalności charytatywnej, o wielkopostnych zbiórkach na rzecz prawosławnych monasterów, o trzech transportach darów na Ukrainę w rejon walk w Donbasie.

(ciąg dalszy dostępny w wersji drukowanej lub w e-wydaniu Przeglądu Prawosławnego)

Eugeniusz Czykwin

fot. Adam Matyszczyk, archiwum rodzinne Mikołaja Daniluka