Home > Artykuł > Kwiecień 2022 > Co się stało w Rzymie

Rok 1596, graniczny w dziejach Cerkwi prawosławnej w Rzeczypospolitej, ale po części i całego państwa. To rok zawarcia unii kościelnej, nazwanej brzeską, od miejsca jej podpisania. Żaden dom na starym mieście, w którym odbywały się oba sobory – unijny i antyunijny, drugi zwołany przez kniazia Konstantego Bazylego Ostrogskiego, nie ocalał. Na miejscu starego miasta, nad Bugiem i jej dopływem Muchawcem, powstała w połowie XIX wieku twierdza. Ale to może rok poprzedni był ważniejszy dla naszych dziejów. Co się w nim stało?

Dwaj ruscy biskupi, Hipacy Pociej i Cyryl Terlecki, po długiej i wyczerpującej podróży, dotarli 15 listopada do Rzymu. W ich uszach mogły jeszcze brzmieć słowa z „Listu okrężnego…” księcia Konstantego Bazylego Ostrogskiego, skierowanego do prawosławnych, z 24 czerwca 1595 roku. Mogły kłuć ich sumienia jak ostre noże. Wszak książę o takich jak oni mówił: „Skórką obłudy swojej, niczym owczą, przykrywają swego wewnętrznego wilka”.

Szybko zostali przyjęci, nawet dwa razy, przez papieża Klemensa VII na prywatnej audiencji. Przekazali pontyfikowi m.in. pismo od ruskich biskupów z 2 grudnia 1594 roku, artykuły z 1 czerwca 1595 roku, w których ruska strona sformułowała swoje oczekiwania wobec Rzymu, także pisma królewskie i łacińskich biskupów.

Obaj biskupi z uniżonością prosili papieża o przyjęcie ich na łono Kościoła rzymskokatolickiego, przy zachowaniu obrzędowości i ceremonii podczas służb Bożych i sakramentów, zgodnie z unijnymi postanowieniami soboru ferraro-florenckiego (1439), zawartego między Kościołem zachodnim a wschodnim, greckim.

Wyrazili gotowość odrzucenia wszystkich „zbłądzeń” i „herezji” swojej Cerkwi, co pozwoli im na uznanie papieża jako prawdziwego namiestnika Chrystusa.

Ruscy biskupi nie opuścili szybko Rzymu. Ich dokumenty przekazano do oceny specjalnej komisji, która rozpatrywała je sześć tygodni i redagowała własną wizję unii. Mieli czas na oglądanie zabytków Wiecznego Miasta. Pod jakimż musieli być wrażeniem, oni przybyli – Cyryl z Łucka i Ostroga oraz Hipacy z Włodzimierza i Brześcia, jakże prowincjonalnych miast w porównaniu z Rzymem. Sama bazylika św. Piotra musiała przerosnąć ich jakiekolwiek wyobrażenia. Ujrzeli najwspanialszą i największą świątynię świata, która powstawała na początku ich wieku (1506-1526). Jakimiż mrówkami musieli się czuć pod najszerszą (42 m) i najwyższą do dziś kopułą świata, sięgającą 134 metrów wysokości, czyli wyższą od białostockiej cerkwi Świętego Ducha ze 2,5 razy. A przecież i malowidła Michała Anioła w Kaplicy Sykstyńskiej ujrzeli i słynną Pietę tegoż samego renesansowego geniusza. I zobaczyli wiele kościołów ze wspaniałymi mozaikami z pierwszego tysiąclecia, Koloseum, Forum Romanum, dowiedzieli się o mnóstwie relikwii świętych w mieście zgromadzonych. Jakże musieli być oszołomieni wspaniałością miasta papieży i swoją w nim małością. To naturalne, że człowiek w takim otoczeniu gubi siebie, swoje argumenty, cofa się do swej skorupy, przystaje na warunki bogatych, silnych i pysznych.

I oto 23 grudnia, tuż przed Bożym Narodzeniem, nastąpiła wielka uroczystość. Sala Konstantynopolitańska Watykanu. W szatach, na tronie papież. Wokół niego 33 kardynałów. Za nimi, za kratą, wielu arcybiskupów, biskupów, prałatów, urzędników papieskiego dworu, gości zagranicznych, wśród nich z Litwy i Polski, uczniowie greckiego unickiego kolegium…

Dwaj mistrzowie ceremonii wprowadzają Hipacego i Cyryla. Po trzech rytualnych pokłonach zbliżyli się do papieża i pocałowali jego pantofel. Klęcząc, ogłosili, ustami Pocieja, mówiącego po łacinie, cel swojej wizyty i przekazali na ręce papieża w sposób oficjalny przywiezione dokumenty. Po czym odeszli do wyjścia, do sali posiedzeń, gdzie świta kazała im dalej klęczeć.

Dokumenty po rusku, czyli w oryginale, przeczytał najpierw kanonik wileński Eustachy Wołowicz, stojący z lewej strony papieskiego tronu, po nim, stojący z prawej strony, sekretarz papieża po łacinie. Po czym sekretarz zwrócił się do Hipacego i Pocieja z mową, w której wyraził radość papieża, niewyrażalną żadnymi słowami, że wreszcie, po 150 latach (od unii florenckiej), wracają ruscy biskupi do skały wiary, na której Chrystus założył swój Kościół, do Matki i nauczycielki wszystkich Kościołów, do rzymskiego papieża.

Biskupi ruscy usłyszeli zapewnienie o spoczywaniu na nich ogromnego błogosławieństwa Pana, który oświecił ich serca Bożym światłem i pozwolił zrozumieć, że nie znajdują się w ciele te członki, które nie są zjednoczone z głową (papieżem). I nie może przynieść żadnego płodu gałąź oderwana od winorośli. Że wysychają potoki, oddzielone od źródła. I nie może mieć Boga za Ojca ten, dla którego Kościół nie jest Matką. A Kościół, to Katolicki i Apostolski, pod przywództwem jedynej i widocznej głowy – pod rzymskim ojcem ojców, pasterzem pasterzy.

Biskupów i ich metropolitę – był nim wtedy Michał Rohoza – pochwalono za mądre pragnienie zjednoczenia się z Kościołem rzymskokatolickim, poza którym nie ma zbawienia, że z tak dalekich krajów dwaj biskupi-posłowie przybyli, żeby objawić pokorę wobec prawego następcy św. Piotra, prawdziwego namiestnika Chrystusa na ziemi, i odrzuciwszy stare zbłądzenia, przyjąć od niego wiarę czystą i niezmąconą.

Po czym poproszono biskupów o wygłoszenie katolickiego wyznania wiary.

Wydarzenie obserwował kościelny historyk Cezar Baroni. Pozostawił potomnym dokument z uroczystości. Opierając się na tym źródle, historyk Anton Kartaszow przybliżył „rzymski szczyt” w pierwszym tomie swojego dzieła „Oczerki po istorii Russkoj Cerkwi”.

Baroni podkreśla, że ruska Cerkiew po unii florenckiej była z powrotem wciągnięta w schizmę i dopiero po 150 latach obudziła się ze snu i pospieszyła posłać do Rzymu swoje poselstwo.

Potem i unicka literatura utwierdzała swych czytelników w fałszywym przekonaniu, że unia florencka ciągle trwała na ziemiach ruskich. A ów akt rzymski był jedynie jej kontynuacją. O tym samym zresztą pisał Hipacy Pociej i do księcia Ostrogskiego (list z 3 czerwca 1598), że wreszcie nastąpiło zjednoczenie Kościoła greckiego z rzymskich po półtorej wieku „schizmy przeklętej”.

Że długo trzeba było czekać? Winą obarcza cerkiewną hierarchię, jej opieszalstwo i niedbalstwo.

(ciąg dalszy dostępny w wersji drukowanej lub w e-wydaniu Przeglądu Prawosławnego)

Anna Radziukiewicz

fot. autorka