Home > Artykuł > Kwiecień 2022 > Uznają cudzy ból za własny

Arnaud Yves Gouillon, młody Francuz, poruszony nienawistną antyserbską propagandą, postanowił na własne oczy zobaczyć co dzieje się w Kosowie, a kiedy zobaczył, zorganizował międzynarodowy ruch Solidarite Kosowo, który zajmuje się pomocą prześladowanym Serbom. Ruch nadal prowadzi działalność – dziesiątki tysięcy ludzi z całego świata nie pozostają obojętni wobec cierpień prawosławnych w Kosowie i Metochii. A sam Arnaud pozostał w Serbii na stałe, przyjął prawosławie, ożenił się, ma dwoje dzieci. W tym roku został wyróżniony przyznawaną przez naszą redakcję Nagrodą im. Księcia Konstantego Ostrogskiego. Wywiad przeprowadził Stiepan Ignaszew z portalu pravoslavie.ru.

Stiepan Ignaszew: – Jak Pan ocenia obecną sytuację w Kosowie i Metochii? Czy zakazy wjazdu do regionu przeciwników obecnych władz Kosowa oraz osób udzielających pomocy pozostającym tam prawosławnym Serbom utrzymają się jeszcze długo?

Arnaud Yves Gouillon: – Niestety, jestem przekonany, że tak. Te zakazy odwiedzania kolebki serbskiego prawosławia, wprowadzone kilka lat temu, wciąż się poszerzają, obejmując coraz to nowe osoby. Wiem, zarówno z mego doświadczenia jak i doświadczenia innych osób i organizacji pomagających prawosławnym Serbom w Kosowie i Metochii, że ten zakaz rozprzestrzenia się zarówno na serbskie, jak i międzynarodowe organizacje. Przesłanie jest jasne – nie waż się pomagać Serbom, jakiekolwiek wsparcie dla nich jest postrzegane jako zagrożenie dla „niepodległego Kosowa”. Co prawda nie jest do końca jasne, dlaczego pomoc ludziom cierpiącym – materialna, moralna, kulturowa – może być niebezpieczna, ale zostawmy to na sumieniu obecnych nieproszonych gospodarzy regionu. Chęć zapobieżenia wizytom tych, którzy próbują opowiedzieć o rzeczywistej sytuacji w Kosowie, o problemach żyjących tam Serbów, podlegających codziennemu upokorzeniu, a nawet psychicznemu lub bezpośredniemu fizycznemu terrorowi, wymownie świadczy, moim zdaniem, o hipokryzji i prawdziwych zamiarach obecnej władzy w regionie.

A te zamiary, zgodnie z naszymi wspólnymi obserwacjami, nie przewidują istnienia ani prawosławia, ani Serbów w ich historycznej i duchowej ojczyźnie.

– Absolutnie tak. Z każdym rokiem rośnie niechęć do oglądania obiektywnych, rzetelnych relacji, wiadomości, irytację wywołują nie tylko politycy, ale także niewygodni dziennikarze, osoby publiczne, pisarze, reżyserzy. Nie wiem, czy cię to pocieszy, ale my obaj, z nałożonymi sankcjami, znaleźliśmy się w jednej grupie z takimi ludźmi jak np. noblista Peter Handke i słynny reżyser Emir Kosturica, którzy też z jakiegoś powodu wierzą, że prawda jest ważniejsza niż zaklęcia propagandowe.

Jeśli chodzi o obecne życie Serbów w Kosowie i Metochii, możemy śmiało powiedzieć, że głównym stale towarzyszącym im uczuciem jest niepewność. Chodzi mi o to, że człowiek, budząc się rano, nie może być pewien, że ani on, ani jego rodzina w ciągu dnia nie zostaną napadnięci, obrabowani, upokorzeni.

Jedna rzecz, doświadczać takiego uczucia raz, trzy razy w życiu – ale kiedy żyjesz w takim strachu cały czas, inaczej to wygląda. Z jednej strony Serbowie są absolutnie bezbronni wobec bandytów, którzy w każdej chwili mogą dokonać grabieży, kradzieży, zbezczeszczenia świątyni czy cmentarza. Nawiasem mówiąc dochodzi do tego coraz częściej – od początku roku liczba ataków na Serbów, ich mienie, świętości wzrosła o połowę. A organy ścigania wzruszają ramionami – cóż począć, zdarza się, „tożsamość napastnika nie została ustalona”. Z drugiej strony sam system, budowany przez czternaście lat przez władze albańskie i ich panów, w ogóle nie przewiduje udziału Serbów w organizowaniu życia Kosowa. Język serbski, chociaż jest wymieniony wśród języków państwowych „Republiki Kosowa”, nie może być używany w urzędach czy sądach. Choć oficjalnie nie zakazany, de facto jest usuwany z życia publicznego – w kolebce serbskiego prawosławia nie mówi się po serbsku.

Brzmi to bardzo znajomo.

– Serbowie już się do tego przyzwyczaili. Ponadto nie zapominajmy, że teraz wszelkie rozbieżności z „oficjalną linią partii” ścigane są przez prawo. Niedawno pewien Serb został skazany na dwa lata więzienia za to, że ośmielił się powiedzieć, że we wsi Racak nie doszło do masakry ludności cywilnej, lecz zwieziono tam ciała członków grup terrorystycznych UCK, którzy zginęli w walce z serbskimi siłami zbrojnymi. Przypomnę, że kraje NATO wykorzystały ten pretekst do rozpoczęcia wojny z Jugosławią w 1999 roku. Rozpoczęły się bombardowania, a późniejsza prawda już nikogo nie interesowała. Tak więc kłamstwo stało się dogmatem i jeśli odważysz się je zakwestionować – czeka cię więzienie. To o wolności słowa w dzisiejszym Kosowie.

Teraz o terrorze ekonomicznym. Uderzającym przykładem jest próba odebrania monasterowi Vysokie Decani 24 hektarów historycznie należącej do niego ziemi, na której mnisi prowadzą gospodarstwo.

A takich przykładów są setki i tysiące – zarówno jeśli chodzi o ziemie monasterskie, jak i serbskich chłopów. Jasne, że wszelkie apele do albańskich sądów z żądaniem wyeliminowania niesprawiedliwości spotykają się albo (w najlepszym razie) z odrażającą obojętnością, albo (i to najczęściej) odrzucane z oskarżeniami „okupantów-Serbów, których historyczna wina jest tak wielka, że…”.

Znowu znajoma historia…

– Tak więc Serbowie w Kosowie i Metochii nieustannie spotykają się z dwiema racjami terroru – jawnym bandytyzmem i bandytyzmem administracyjnym, biurokratycznym. Ze wszystkich sił daje się do zrozumienia: prawosławni, nic tu po was, jesteście tu niepotrzebni.

Jak o tragedii Kosowa i Metochii mówią media na Zachodzie i w samej Serbii?

– Ku memu wielkiemu ubolewaniu zachodnie media bardzo rzadko poruszają ten temat. Oczywiście dwadzieścia lat temu było inaczej. To prawda, temat ten naświetlano, jeśli można tu użyć słowa „naświetlanie” w sposób niezwykle stronniczy i jednostronny: „wszystkiemu winni są źli Serbowie”, „serbscy kaci”, „nieszczęśni bojownicy o wolność – żołnierze UCK”, itp. – żadna alternatywa dla tego bezwstydnego i skrajnie nieprofesjonalnego spojrzenia nie miała możliwości zaistnienia ani w prasie, ani w telewizji, ani w Internecie. Potem, dzięki Bogu, nam, organizacjom humanitarnym zaangażowanym w pomoc dla Kosowa i Metochii, udało się choć trochę zmienić sytuację. Poprzez nasze raporty, notatki z terenu pokazaliśmy i udowodniliśmy, że wszystko jest, delikatnie mówiąc, nie do końca takie, jak starają się to przedstawić niewprawnemu widzowi. Że nie ma gett albańskich, lecz serbskie i to prawosławni pozostają w większym niebezpieczeństwie niż ich muzułmańscy sąsiedzi. Tego typu nasze doniesienia były publikowane w prasie zachodniej, ale z czasem prasa przestała wykazywać jakiekolwiek zainteresowanie tematem Kosowa, mówiąc: „to już przeszło”, „dawna sprawa”, „nowa rzeczywistość”.

(ciąg dalszy dostępny w wersji drukowanej lub w e-wydaniu Przeglądu Prawosławnego)

tłum. Ałła Matreńczyk

fot. pravoslavie.ru, wikipedia.org