Home > Artykuł > Czerwiec 2022 > Odpowiedzialny dar języków

12 czerwca świętujemy Pięćdziesiątnicę, dzień Trójcy Świętej i Zesłanie Ducha Świętego na apostołów. Uznajemy, że był to dzień narodzin Cerkwi Chrystusowej i początek jej żywiołowej ekspansji. Apostołowie zostali duchowo wzmocnieni i uzdolnieni do ewangelizacji, w czym wielce pomocny i użyteczny okazał się dar języków. Autor Dziejów Apostolskich napisał, że „dał się słyszeć z nieba szum, jakby uderzenie gwałtownego wiatru, i napełnił cały dom, w którym przebywali. Ukazały się im też języki jakby z ognia, które się rozdzieliły, i na każdym z nich spoczął jeden i wszyscy zostali napełnieni Duchem Świętym, i zaczęli mówić obcymi językami, tak jak im Duch pozwalał mówić” (Dz 2,2-4).

Całe rzesze egzegetów Pisma Świętego i teologów, włącznie ze św. Grzegorzem Teologiem (z Nazjanzu), upatrywali w tym zjawisku to „glossolalię”, to „ksenoglosję”, to znowu tzw. „dar uszu”. Jednak dominuje interpretacja, że pielgrzymi z szesnastu krajów i narodów, od Mezopotamii po Libię, po prostu usłyszeli z ust grupki Galilejczyków poprawne, zrozumiałe języki ludów, wśród których mieszkali. Św. Łukasz opisał działanie Ducha Świętego w poranek Pięćdziesiątnicy w Jerozolimie, nawiązując do biblijnej relacji o budowie wieży Babel. Jej budowniczowie początkowo mówili jednym językiem, jednak wskutek wielości języków już nie mogli się porozumieć między sobą. W rezultacie poróżnili się, rozeszli i „napełnili ziemię”. Natomiast apostołowie w dniu Pięćdziesiątnicy zapoczątkowali odwrotny proces – pod wpływem Ducha przemówili różnymi językami, sami rozumieli się doskonale i byli rozumiani przez ludzi różnych języków. Bóg sprawił zgromadzenie wielu narodów wokół Siebie, w Cerkwi. Wielojęzyczność poróżniła budowniczych wieży, natomiast to samo, jako dar Ducha Świętego, zjednoczyło apostołów między sobą i z innymi ludźmi. Dlaczego? Bo pierwsi mówili: Zbudujemy sobie miasto i wieżę (Rdz 11,4), natomiast apostołowie nie mieli żadnych, osobistych ambicji i głosili wielkie dzieła Boże, o których już przyszła Bogarodzica mówiła po Zwiastowaniu (Łk 1,49).

Już wcześniej, posyłając uczniów, by głosili całemu światu Dobrą Nowinę, Chrystus obiecał im odporność na jad i trucizny, zdolność wypędzania demonów, uzdrawiania chorych i to, że będą mówić nowymi językami (Mk 16,15-18). Natchniony Duchem Świętym Piotr wystąpił z płomienną mową, dzięki której nawróciło się około trzech tysięcy ludzi (Dz 2,41). Później, po spotkaniu z setnikiem Korneliuszem, Duch Święty został wylany na pogan poprzez znak mówienia obcymi językami (Dz 10,44-46). Kiedy apostoł Paweł ochrzcił w Efezie uczniów Jana Chrzciciela, zstąpił na nich Duch Święty i mówili językami i prorokowali (Dz 19,6).

Można powiedzieć, że wielkie dzieło ewangelizacji zostało zapoczątkowane od duchowego daru wielojęzyczności. Św. apostoł Paweł, najgorliwszy z ewangelizatorów, oznajmił: Chciałbym, żebyście wszyscy mówili językami (1 Kor 14,5) i dodał o sobie: Dziękuję Bogu, że mówię językami lepiej od was wszystkich (1 Kor 14,18). Jednak jego błyskotliwe sukcesy apostolskie nie wynikały z efektownej retoryki greckiej, bo słuchacze twierdzili: Listy (…) są groźne i nieubłagane, lecz gdy się zjawia osobiście, słaby jest, a jego mowa nic nie znaczy (2 Kor 10,10). Apostoł Paweł, wielki poliglota, lecz słaby mówca, niczym prorocy Mojżesz i Jeremiasz, wszystko zawdzięczał wiedzy, elokwencji, darowi perswazji, gorliwości i poświęceniu, nie bacząc na trudy, niebezpieczeństwa i prześladowania. Apostoł cenił „dar języków” jako jedno, lecz nie jedyne działanie Ducha, ponieważ nie wszyscy otrzymują te same i jednakowe dary (por. 1 Kor 12,4-10). Apostoł temperował żywiołowość i ekstatyczne uniesienia, rekomendował porządek podczas spotkań modlitewnych, np. w Koryncie (1 Kor 14,26-27).

Swoją znajomość języków obcych św. Paweł traktował jako użyteczne narzędzie w pracy misyjnej, jako możliwość przemówienia do ludzi w ich ojczystym języku, niekoniecznie oficjalnym, greckim. Jego uwagi na temat języka w świątyni są aktualne do dziś i warte przytoczenia. Bo przypuśćmy, bracia, że przychodząc do was będę mówił językami: jakiż stąd pożytek dla was, jeżeli nie przemówię do was albo objawiając coś, albo przekazując jakąś wiedzę, albo prorokując, albo pouczając? Podobnie jest z instrumentami martwymi, które dźwięki wydają, czy to będzie flet czy cytra: jeżeli nie można odróżnić poszczególnych dźwięków, to któż zdoła rozpoznać, co się gra na flecie lub na cytrze? Albo jeśli trąba brzmi niepewnie, któż będzie się przygotowywał do bitwy? Tak też i wy: jeśli pod wpływem daru języków nie wypowiadacie zrozumiałej mowy, któż pojmie to, co mówicie? Na wiatr będziecie mówili. Na świecie jest takie mnóstwo dźwięków, ale żaden dźwięk nie jest bez znaczenia. Jeżeli jednak nie będę rozumiał, co jakiś dźwięk znaczy, będę barbarzyńcą dla przemawiającego, a przemawiający barbarzyńcą dla mnie (1 Kor 14,6-11). „Prorokowanie”, które apostoł cenił najbardziej, to po prostu kaznodziejskie przekazywanie prawd wiary i powinno się ono odbywać w zrozumiałym dla słuchaczy języku.

Widowiskowy dar języków był kojarzony z działaniem Ducha Świętego głównie w Cerkwi pierwszych wieków. Pisali o nim wczesnochrześcijańscy pisarze i Ojcowie Cerkwi – św. Ireneusz z Lyonu, uczeń Polikarpa słuchającego apostołów, Tertulian, Nowacjan, Orygenes, św. Tedoret z Cyrry, św. Jan Złotousty, św. Cyryl Aleksandryjski, św. Hieronim z Trydonu i bł. Augustyn. Ten ostatni uważał, że dar języków stał się rzadki już za jego życia, bo był czasowy i użyteczny w warunkach, gdy trzeba było zgromadzić wszystkie ludy w łonie Cerkwi. Kiedy jednak to się już dokonało w warunkach i granicach wielkiego imperium, całego ówczesnego „świata”, dar języków i różnice językowe straciły na znaczeniu. Nie przyjmują tego do wiadomości i nadal uznają dar języków za wręcz konieczny warunek chrztu i prawdziwej „odnowy w Duchu Świętym” współcześni „zielonoświątkowcy” i tzw. „charyzmatycy”.

Jednak każdy, kto uczył się języków obcych, wie, że nawet przy nadzwyczajnym uzdolnieniu, wymaga to wiele czasu i wysiłku. Można pół życia stracić na szlifowaniu języka obcego, można opanować go perfekcyjnie, ale wciąż będą niuanse świadczące o tym, że jest to tylko język wyuczony, nie ten matczyny, pierwszy, od urodzenia. Przekonali się o tym amerykańscy zielonoświątkowcy, którzy uważali, że znajomość języków obcych, bez ich uczenia się, jest „biblijnym dowodem” chrztu w Duchu Świętym. Pastor Charles Fox Parham przechwalał się, że „studenci Bethel College nie muszą uczyć się języków w stary sposób, zostaną im one przyznane w sposób ponadnaturalny”. Niestety, gdy osiemnastu zielonoświątkowców wyjechało do Japonii, Chin i Indii, usiłując tam nauczać tubylców w ich własnych językach, ośmieszyli się z kretesem, zostali uznani za szaleńców, doznali rozczarowania i porażki. W rzeczywistości potrzebowali tłumacza nie tylko w głoszeniu Ewangelii, ale w najpospolitszych czynnościach życiowych. Niestety. Żeby się porozumieć z cudzoziemcem, obaj muszą znać jakiś jeden język. Bóg objawił ksenoglosję w ustach nieuczonych rybaków jako prawdziwy, ważny, ale raczej przejściowy dar Ducha Świętego. Nie jako normę, lecz cud. Jako potrzebę czasu w „dzieciństwie” chrześcijaństwa, w okresie wymagającym troskliwej, Bożej opieki i szczególnej ingerencji.

(ciąg dalszy dostępny w wersji drukowanej lub w e-wydaniu Przeglądu Prawosławnego)

o. Konstanty Bondaruk