Home > Artykuł > Czerwiec 2021 > Żywonosny Istocznik

Piątek paschalnego tygodnia, 29 kwietnia 2022 roku, Miękisze. Niebo spotkało się tu z ziemią i opromieniło ją swoją błagodatią. Paschalne hymny, śpiewane gromko, jak dawniej, przez wiejski dobry chór z Pasynek, zdają się przebijać niebiosa, wibrując w sercach. Słońce odsłania głęboki błękit nieba, taki sam jak na kaplicy, wzniesionej na źródle ze świętą wodą, w której za chwilę będzie służona pierwsza Liturgia i jak na pięknym, drewnianym krzyżu. Kaczeńce ozłociły strumień płynący tuż obok świątyni, nad którym modli się batiuszka, śpiewa chór, skupili się wierni. Zanurza w wodzie złoty krzyż. Święci ją.

Chrystos Woskresie! – unosi się nad ludem, olchami otaczającymi kaplicę, wzniesioną na 840 metrach kwadratowych ziemi, już cerkiewnej, nad meandrującą Łoknicą, toczącą krystaliczne wody, jakby nie wiedzącą, że są ścieki rzek i ścieki słów. Łoknica odgradza święte miejsce od złowrogiego szczęku świata. I jest jak dawniej – radość, bliskość, serdeczność, skupienie się wokół swego arcypasterza, władyki bielskiego Grzegorza, którego witają po swojemu zastępca wójta gminy Bielsk Podlaski Anatol Filipiuk, chlebem i solą radny gminy Bielsk Podlaski, mieszkaniec Miękisz, Jan Kowalczuk, o. Jarosław Łojko, proboszcz parafii w Pasynkach, bo w tej parafii leży święte źródło.

Na Liturgię przyjechał z Bielska Podlaskiego, do którego dziedziesięć kilometrów, szczupły mężczyzna, średniego wzrostu, w przyciemnionych okularach. To pan Paweł. Tak tu go nazywają i wszyscy znają. Paweł Gajko. Ma 78 lat i zwinność młodego mężczyzny.

Pan Paweł z żoną Lidą pojechał kilka lat temu do źródła w Łoknicy po wodę. Nabrał jej kilka butelek, a było po deszczu. Niesie. Poślizgnął się, upadł i mocno się potłukł. Wtedy Lida: – Paweł, tu wszystko jak galareta. Coś trzeba zrobić, żeby ludzie nie grzęźli.

I tak powstała pierwsza kapliczka, nieduża i pomost do niej. Pomogli ludzie z parafii.

A potem straszny wypadek. Tak rok temu opowiadał mi pan Paweł: – Leżałem pod dwutonową maszyną. Głowa wciśnięta między kolanami. Spłaszczyły się dwa kręgi, trzeci pękł. Brakowało trzech milimetrów do przerwania rdzenia kręgowego. Karetka. Szpital. Po trzech dniach w domu. Myślałem, że z bólu umrę. Było wpół do drugiej w nocy. I wtedy przypomniałem sobie sen sprzed wypadku. Śniło mi się, że zdjąłem buty i skarpety i boso chodziłem po piasku. Nogi zabrudzone. A pod jakimś sklepieniem płynie czyściutka woda. Płuczę w niej nogi. Wtedy pojawiła się kobieta. Jej twarzy nie widziałem. Rzekła: „Myj nogi, bo to dobra woda”. Ja: „Moje nogi już czyste, tylko spłukać chciałem”. Ona: „Powiedziałam ci myj, bo to dobra woda”. Wtedy zawołałem Lidę: „Lida, idź po wodę Kreszczeńską i tę ze źródła w Miękiszach”.

Lida natarła mi wodą plecy. Po pięciu minutach zrobiło mi się gorąco i ból minął całkowicie.

– Lido, to Matier Boża uratowała mnie – powiedziałem wtedy do żony.

W Miękiszach stoi już druga, przestronna kaplica o powierzchni 74 metrów kwadratowych, połowa jej ścian jest przeszklona. Dwuspadowy dach wieńczy kopułka z krzyżem.

– To pan Paweł ufundował tę kaplicę – informują miejscowi.

A pan Paweł opowiadał mi rok temu skromnie: – Mam piłę, siekierę, dłuto i wokół siebie dobrych ludzi. I ze stolarni syna korzystałem.

Pawła Gajko udekorował arcybiskup Grzegorz medalem św. Marii Magdaleny II stopnia, jego syna Mariusza III stopnia. III stopnia otrzymali również Jan Kowalczuk, Mariusz Gajko, Janusz Maksymiuk i Jan Maksymiuk.

Pan Kowalczuk uzdrowieńczej siły wody doznał na swojej twarzy, gdy urósł mu guz na skroni i znikł od przemywania tą wodą, jego mama Marusia, gdy woda uzdrowiła ropiejącą po urodzeniu syna pierś, i kobieta z Treszczotek, i jej córka osiemnastolatka.

Kowalczuk mówi do kamery TVP Białystok: – Jeszcze tu kapliczki nie było, a ludzie wieszali na drzewach wokół źródła ikonki. Znaczy, woda pomaga, miejsce święte. I nie jechaliby tu z całej okolicy. A jak tu się ludzie gorąco modlą!

Kobieta z laską siedzi na podwórzu na krześle jak przyklejona do szklanej ściany cerkiewki, chłonąc Liturgię. Obok niej parę rzędów krzeseł z tymi, którym niemoc nie pozwala stać. Po Liturgii kobieta zagaduje mnie: – Jak tylko rok temu przeczytaliśmy w Przeglądzie Prawosławnym o tym świętym źródle w Miękiszach, to jedziemy tu z mężem i jedziemy, na wszystkie akafisty, służone w każdą ostatnią niedzielę miesiąca o godzinie 14, tylko zimą nie, bo za ciemno wracać, trzeba mieć dobre oczy. Ludzie jadą za granicę do istoczników, a my tu mamy swój. Tak się cieszymy! Cały czas pijemy tę wodę. A jak tu chór pięknie śpiewa! Jak dawniej na wsi.

To Halina Halicka i jej mąż Włodzimierz tak jadą z Białegostoku do Żywonostnaho Istocznika, jak napisano nad drzwiami kaplicy. Jadą i inni, z różnych miejscowości.

Jadą i w zwykłe dni, bo kapłoczka – jak tu mówią – jest zawsze otwarta. W niej ikony i źródło. Na zewnątrz też źródło.

O gorącej modlitwie opowiadał władyka Grigoryj, przekazując najpierw słowa błogosławieństwa od metropolity Sawy, który pragnął tu się modlić, ale zdrowie nie pozwoliło na przybycie.

– W ten swiaszczennyj dzień każdy z nas czerpie wodę błagodati. To wiara nas tu przywiodła. Wiara stworzyła to, że na tym miejscu jest chram Boży. I kiedy przybiegamy do tych świętych miejsc, zwracamy się do Zbawcy świata i Matki Bożej, która zawsze widzi nasze potrzeby. Ci, którzy autentycznie przybiegają pod Jej opiekę, otrzymują od Niej wielką miłość.

(ciąg dalszy dostępny w wersji drukowanej lub w e-wydaniu Przeglądu Prawosławnego)

Anna Radziukiewicz, fot. autorka