Home > Artykuł > Lipiec 2022 > Wielozadaniowy

– Z rana nie mogę się spotkać, prowadzę zajęcia, może o osiemnastej. Bo tu na Mazurach duchowny musi być wielozadaniowy – słyszę przez telefon, gdy próbuję umówić się z proboszczem parafii Narodzenia Bogarodzicy w Kętrzynie o. Pawłem Siebiesiewiczem.

Po śmierci w 2013 o. Witalisa Czyżewskiego, który wrastał w Kętrzyn jako proboszcz przez 58 lat, władyka białostocki i gdański Jakub wraz z wrocławskim i szczecińskim Jerzym ustalili, że najlepiej by było posłać na tę parafię duchownego z ordynariatu wojskowego, bo Kętrzyn jest ważny na mapie Wojska Polskiego i Straży Granicznej. Tu są szkoleni chorążowie, oficerowie, organizowane międzynarodowe kursy dla służb mundurowych, jest średnia szkoła kadetów.

O. Paweł skończył we Wrocławiu Wyższą Szkołę Oficerską Wojsk Lądowych. Zaproponowano mu Kętrzyn, ale z kolejnym kursem, na oficera Straży Granicznej.

Przyszedł z matuszką Moniką z Białej Podlaskiej, gdzie służył w cywilno-wojskowej parafii Apostoła i Ewangelisty Marka. Polubili tamto miasto i parafian. Matuszka trzy miesiące wcześniej zaczęła pracę sekretarki dowódcy jednostki wojskowej. Oboje z Bielska Podlaskiego, rozstawali się z Białą ze smutkiem.

– Jeśli taka wola Boża… – stwierdzili.

Tu wszystko czekało na remont. Była niedziela, gdy o. Paweł sprawdził stan konta parafii – 20 złotych. – Boże, Ty wiesz, czego nam trzeba! – westchnął tylko. We środę na koncie było 35 tysięcy.

– Choć nigdy o nic nie proszę i nie narzekam – mówi batiuszka – tym razem byłem niezwykle wdzięczny za prawdziwie ojcowską troskę władyki Jakuba, który przelał na nasze konto pieniądze. Zrobił to także inny dobry człowiek.

Rozumiał ojca Witalisa. Starszy człowiek nie miał już sił ani na gromadzenie pieniędzy, ani na remonty. – A dla nas to wsio dobre – powtarzali dziadkowie o. Pawła. Wiedział, że to maksyma ludzi starszych. I choć nie spotkał o. Witalisa, szanuje go bardzo. Obok krzyża, stojącego przy cerkwi, położył polny głaz. Na nim wygrawerowano nazwisko byłego proboszcza i matuszki Wiery, z informacją o ich służbie. Parafianie traktują to miejsce jak symboliczny grób, bo pochowano go w Białymstoku. Parafialnej świetlicy po remoncie nadał imię o. Witalisa Czyżewskiego, którego w Kętrzynie wszyscy szanowali. Został nawet honorowym obywatelem tego miasta. Miasto z własnych środków wyremontowało świetlicę.

– A to ksiądz zastąpi naszego księdza Witalisa? – słyszał o. Paweł w urzędach i instytucjach, gdy poznawał ludzi i miasto.

Minęło osiem lat od kiedy w Kętrzynie prowadzi „wielozadaniowe” życie.

– Mam nad sobą wielu zwierzchników – wylicza – dwóch biskupów, trzech dziekanów – olsztyńskiego, straży granicznej i czwartej brygady warmińsko-mazurskiej Wojsk Obrony Terytorialnej, gdzie jestem kapelanem.

Uczy w szkole mundurowej. Dyrektor szkoły i kętrzyński starosta zaproponowali mu, by uczył kadetów dwóch przedmiotów – przygotowania wojskowego i psychologii w służbie. Jest w szkole jedynym nauczycielem tych przedmiotów. Uczniowie, wiedząc o jego innych funkcjach, zwracają się: „Panie poruczniku”. Uczy ich musztry, taktyki.

– Czasem mówię do siebie: – Batiuszka, batiuszka, w mundurze chodzisz, musztry uczysz! To znów odpowiadam sobie: – Nikomu nic złego nie robisz. A młodzi do ciebie z wielkim szacunkiem podchodzą.

Prowadzi wykłady w Centrum Szkolenia Straży Granicznej. Uczy etyki, czyli wiedzy praktycznej, jak tłumaczy – co wolno funkcjonariuszowi na granicy, czego robić nie wypada, a co jest absolutnie niedopuszczalne. Wie, jakie zagrożenia czyhają na granicy. Skąd? Otóż wielu funkcjonariuszy przychodzi do niego jako kapelana straży granicznej ze swoimi problemami, tymi z granicy i z rodziny. Chętniej przychodzą do kapelana niż psychologa, chętniej do prawosławnego niż katolickiego. Bo prawosławny ma rodzinę. Batiuszka wyjaśnia: – To tak, jakbyś przeczytał dziesiątki książek o budowie samochodu, ale zanim nie otworzysz jego maski, nie będziesz dobrym mechanikiem. Praktyka! Dom duchownego też nie jest święty. Bywają i ciche dni, i sprzeczki, oby jak najmniej. Też praktyka, a nie przeczytany poradnik życia rodzinnego.

Batiuszka lubi chodzić po jednostce, bo wie, że ludzie czekają na rozmowę z duchownym. Tu więc przystanie, tam zagadnie. Tyle, że matuszka pewnego dnia dała mu kartkę i długopis. – Napisz, którego dnia i ile czasu będę mogła cię widzieć w domu – poprosiła.

Ale jak siedzieć? Tu służba w cerkwi, tu jednostka, tu szkoła, tu kursy, tu pomoc uchodźcom z Ukrainy, przy której stanął na pierwszej linii, wożąc też transporty darów na granicę, tu zaproszenie na jakieś spotkanie – zawsze kilka w tygodniu, tu polecenie z ordynariatu, by jechać na drugi koniec Polski, bo trzeba reprezentować prawosławny ordynariat, tu organizacja meczu pomiędzy uczniami szkół mundurowych na miejskim stadionie, tu turyści przychodzą do cerkwi, a batiuszka im o prawosławiu opowiada, a ci i po dwie godziny słuchają. Dobrze, że do cerkwi kilka metrów z plebanii. Plebania zajmuje gdzieś połowę starej kamienicy, pięknie odnowionej przy o. Pawle. – A wyglądała jak po działaniach wojennych – słyszę porównanie.

A jeśli w ubiegłym roku, przez sześć miesięcy, szkolili się w Kętrzynie funkcjonariusze z międzynarodowej straży granicznej z agencji Frontex, wśród nich czterdziestu prawosławnych Rumunów i Greków, to jak nimi nie zaopiekować się duchowo? Przychodzili na służby. Pułkownik z Rumunii pomagał w ołtarzu. Raz zdarzyło się tak, że zaczyna się Liturgia, na chórze nikogo, a kursanci są. Znacie Liturgię? – spytał ich batiuszka. – Tak – odpowiedzieli. – To śpiewajcie. Grecy i Rumuni zamienili się w chór i odśpiewali całą Liturgię.

(ciąg dalszy dostępny w wersji drukowanej lub w e-wydaniu Przeglądu Prawosławnego)

Anna Radziukiewicz, fot. autorka