Home > Artykuł > Najnowszy numer > Chcę tu zostać do końca życia

Chcę tu zostać do końca życia

Jarosław Kupryjaniuk czeka na mnie w cerkwi przy Roosevelta 3. Wchodzę prosto z chodnika do solidnej świątyni z czerwonej cegły, o dwuspadowym dachu i dużych oknach, wypełnionych witrażami. Dawny kościół protestancki? Nie. Dawna synagoga, jak w Krakowie przy Szpitalnej, jedna z dwóch w Polsce, do której wprowadziła się cerkiew.

Prześladowania Żydów zaczęli hitlerowcy zaraz po dojściu do władzy. W Ządźborku, bo tak nazywano Mrągowo do 1947 roku, zniszczyli w 1938 roku kirkut i kazali wyprowadzić się Żydom z synagogi, wzniesionej w końcu XIX wieku. Gorzej, zabijali ich już w 1938 roku, w czasie „kryształowej nocy”. W czasie drugiej wojny zdewastowali jej wnętrze. Jeszcze przed drugą wojną trafiła w ręce baptystów, dlatego przetrwała. Po wojnie modlili się w niej protestanci, których kościół, znajdujący się po drugiej stronie parku, uszkodzono. W 1958 roku wrócili do swego kościoła. I wtedy władze miasta przekazały ją prawosławnym, którym protestancka kapliczka na cmentarzu, gdzie się modlili, popadała w ruinę. Nie, nie znajdowała się synagoga w centrum miasta, jak stare świątynie, tylko na jej obrzeżach, gdzie osiedliło się po wojnie wielu nieporadnych, przetykanych zwykłymi chuliganami.

Jeszcze na przełomie minionego i tego wieku lepiej było nie zapuszczać się do tej dzielnicy. A przy o. Igorze Siegieniu, służącym tu sześć lat, do 2002 roku, zamurowano w części ołtarzowej u dołu okna, po tym jak podczas Kanonu Eucharystycznego wpadł przez okno kamień, rozbijając zabytkowy witraż. Przy batiuszce Siegieniu przeprowadzono remont cerkwi. Dużo pomógł przy nim jego ojciec, batiuszka Anatol, wraz ze swoją amerykańską parafialną wspólnotą. Cerkiew poświęcił w 1998 roku metropolita Sawa i władyka białostocki i gdański Jakub. Od 2004 roku świątynia, według prawomocnego wyroku, po rozpatrzeniu odwołania żydowskiej wspólnoty, należy już do Kościoła prawosławnego.

Teraz jest tu spokojnie. Wokół postawiono nowe bloki. Obok zaprasza restauracja.

Przy świątyni, na niedużym placu, nigdy nie stanął dom parafialny, a nawet w mieście takiego nie było przez pół wieku, po tym jak z Choroszczynki, Boginki Pańskiej, Dąbrowicy Dużej, Dobratycz, Leniuszek, Zahorowa, Nosowa, Kodnia, Międzylesia przesiedlono tu pod przymusem w 1947 roku prawosławnych. Przyjechali akurat na święto apostołów Piotra i Pawła.

Poprzednicy

Jak więc żyła parafia? Skąd duchowni, jeśli na Warmii i Mazurach nowo powstałe prawosławne parafie dzieliły dziesiątki kilometrów. A duchowni? Dobrze, jeśli któryś miał motocykl i nim przemierzał te przestrzenie.

A jednak dojeżdżali do Mrągowa przez pół wieku. Najbliżej było, bo dwadzieścia pięć kilometrów, z Wojnowa. Stamtąd dojeżdżał o. Aleksander Makal, który służył w Mrągowie dziesięć lat, do 1971 roku, po nim czternaście lat jeździł z Wojnowa o. Aleksander Szełomow, jedenaście o. Jerzy Czurak, O. Igor Siegień jako pierwszy osiadł w Mrągowie do 2002 roku. W latach 2002-2003 o. Piotr Kosiński przyjeżdżał z Olsztyna, to 60 kilometrów, ale tylko przez rok. Po nim o od 2003 do 2015 roku o. Adam Stefanowicz, po nim o. Jarosław Kupryjaniuk.

Ale pierwszy duchowny jechał z Olsztyna – o. Eugeniusz Naumow, po nim odległość z Orzysza, 70 kilometrów, pokonywał o. Aleksander Mamczur.

O. Jarosław mieszka w Mragowie z matuszką Małgorzatą i dwiema córeczkami – Melanią i Anielą – trzy kilometry od cerkwi, w kamienicy, w której wcześniej znajdował się internat liceum. Jest jedenastym duchownym w parafii.

Nauczyciele

Urodził się w Sokółce, ale ojca, wojskowego, przeniesiono do Białegostoku, gdy miał cztery lata.

Jarosław wyrastał przy parafii Świętego Ducha w Białymstoku, przy o. Jerzym Boreczko. Dyscypliny uczył się w domu i w cerkwi, potem w szkole średniej – był uczniem I Liceum Ogólnokształcącego w Białymstoku, prestiżowego. Był prisłużnikiem. Pewnego dnia o. Jerzy powiedział do prisłużników, a było ich wtedy sześciu: – U mnie bezrobotnych nie ma. Kto śpiewa, niech idzie na chór, a kto śpiewać nie umie, będzie czytał Apostoła, psalmy, modlitwy. Jarosławowi przypadło czytanie.

– Był akurat Wielki Post – wspomina – a batiuszka do mnie: „Przeczytasz w Wielki Piątek psalm 103”. Cerkiew wypełniona, a ja pierwszy raz czytam po słowiańsku psalm! I tak w szkole podstawowej i gimnazjum czytaliśmy już po słowiańsku. Kiedy „uczniowie” o. Boreczki, wśród nich dziś o. Korneliusz Wilkiel z Biłgoraja, o. Dawid Brewczyk z Bielska Podlaskiego, o. Justyn Jaroszuk z Krynek, o. Tomasz Pieczarka z ordynariatu wojskowego poszli do seminarium, wykładowcy dziwili się, jak wiele cerkiewnych tekstów znamy na pamięć – i kontakiony i tropariony wszystkich świąt, i wiele psalmów, i modlitwy z ośmiogłasnika.

O. Jarosław mówi, że spotykał ludzi świętego życia.

– Za życia?

– Tak. Poznałem takich w Serbii – odpowiada. – Świętym i mądrym życiem żyje obecny patriarcha serbskiej Cerkwi Porfiriusz, w czasie moich studiów w Belgradzie wykładowca, na którego zajęcia chodziłem, również metropolita Cerkwi czarnogórskiej, zmarły w ubiegłym roku na covid-19, Amfilohiusz. To Amfilohiusz błogosławił mnie na napisanie doktoratu na temat nauczania o Cerkwi św. Justyna (Popovicia), a jej promotorem był metropolita Sawa. I takim samym był Atanazy (Jevtić), też pokojny już władyka. Poprzez kolegę Serba, z którym mieszkałem, miałem kontakt z mnichami z serbskiego monasteru Chilindar na Świętej Górze Atos. Jeden z tych mnichów został teraz wybrany na biskupa. W Polsce mogłem chłonąć wielką mądrość naszego władyki Sawy. Byłem przez trzy lata jego ipodiakonem i w każdą niedzielę i święta przysługiwałem mu w cerkwi. Są mądrzy ludzie. Takim jest niewątpliwie i nasz władyka białostocki i gdański Jakub. Trzeba od nich się uczyć. Uczyłem się i od ojca protodiakona Włodzimierza Trusewicza i o. Włodzimierza Bogusa i matuszki Marii Bogusowej, od o. Włodzimierza Parfiena, który zawsze powtarzał, że to on jest dla ludzi, a nie ludzie dla niego. To samo mówi moja 91-letnia babcia Łarysa. To moi nauczyciele.

Mrągowo

Założone w połowie XIV wieku, w kolejnym wieku uzyskało już prawa miejskie. Choć zdawałoby się bezpiecznie ukryte między wzniesieniami, odgrodzone głębokimi jarami, jeziorami rynnowymi, z dala od stolic, to i tak przeżywało kataklizmy i czasem niemal wymarcie – od pożarów, epidemii i wojen. Choćby przemarsz wojsk Napoleona okazał się jak nalot szarańczy. Pierwsza wojna przyniosła atak rosyjskiej armii na krainę mazurskich jezior od wschodu i południa, prowadzony przez generałów Rennenkampfa i Samsonowa, odparty przez armię niemiecką. Dlatego jadąc między Gołdapią a Mrągowem, na odcinku około stu kilometrów, będziemy ciągle napotykać na, dziś turystyczny, szlak frontu wschodniego pierwszej wojny.

Druga wojna to dla Mrągowa miejsce cierpień Polaków, Rosjan, Francuzów, Włochów, zmuszanych do niewolniczej pracy na roli i w fabrykach.

27 stycznia 1945 roku Mrągowo wyzwoliła Armia Czerwona, dziś o tym akcie pisze się „wkroczyła Armia Czerwona”. Nastąpiło wielkie przesiedlenie ludzi. Autochtoni, choć nie wszyscy, zostali wywiezieni za Odrę. Przybyli Polacy z Kurpiów i ziem wschodnich Rzeczypospolitej, a w 1947 prawosławni z Akacji Wisła. Mrągowo stało się polskie, choć ciągle wieloetniczne. A jego nazwę wzięto od nazwiska Mrongowiusza Krzysztofa Celestyna, jednego z największych obrońców polskości Warmii i Mazur, choć z tym miastem niezwiązanego.

Nastał dla miasta czas szybkiego rozwoju, budowy przemysłu, a po przemianach ustrojowych przełomu lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych, upadku przemysłu i odpływu ludzi (spadek o 10 procent).

– Dziś to miasto festiwali – charakteryzuje Mrągowo o. Jarosław. – Najbardziej znany, organizowany od czterdziestu lat, jest Piknik Country. W czasie jego trwania Liturgie służymy o dziewiątej, nie jak zwykle o dziesiątej, bo całe miasto jest zablokowane – parady koni, starych samochodów, western napełnia wszystkie place, ulice i zaułki. Jest festiwal muzyki kresowej, trzy kabaretowe, pieśni weselnych, disco polo. Opuścił nas niestety w tym roku bardzo ambitny festiwal muzyki poważnej Bel canto, prowadzony przez Jana Połowianiuka, parafianina prawosławnej cerkwi w Olsztynie. Mnóstwo mamy koncertów muzyki rozrywkowej. W sezonie turystycznym hotele zdolne są przyjąć kilka tysięcy ludzi.

Ukraińcy w Mrągowie

Kiedy zaczęła się wojna na Ukrainie, hotele przyjęły Ukraińców, jak wszędzie, głównie kobiety z dziećmi. Około tysiąca pięciuset było ich na terenie, który swym zasięgiem obejmuje prawosławna parafia. Średnio co dziesiąty z nich przychodził w Wielkim Poście do cerkwi na Liturgię, czyli jak na miejscową aktywność mało, choć parafia podstawiała na swój koszt, czasem wspierana przez lokalne władze, autokary pod hotele, w których uchodźcy mieszkają. Przychodziło 100-150 osób. Mogli za darmo brać świece i dawać zapiski. Teraz przychodzi około dwudziestu osób.

– Ci, którzy już przychodzą, są wocerkowleni – mówi batiuszka. – Śpiewają w chórze, czytają Czasy, Apostoła, przystępują co tydzień do spowiedzi i priczaszczenija.

Batiuszka stara się wtedy mówić kazania po ukraińsku. Języka uczył się w seminarium, teraz nabiera praktyki.

Skąd przybyli? Z Charkowa, Nikołajewa, Dniepra, potem z Mariupola, Izjumu, Siewierodoniecka.

Batiuszka jeździ z wójtami, starostami, burmistrzami do ośrodków z uchodźcami. Stara się pomagać im wraz ze swoimi parafianami przy znalezieniu lokalu, pracy, stworzeniu warunków dla dzieci do zdalnej nauki pod kierunkiem ich ukraińskich nauczycieli, rozdaje Pismo Święte po rosyjsku i ukraińsku.

Sporo Ukraińców już wróciło do ojczyzny. Są i tacy, którzy nie mają do czego wracać. Ich dom w ruinie. Albo w ich mieście trwa wojna.

– Dla wielu uchodźców Cerkiew to oznaka stabilizacji, to jak część domu, ich codzienności, którą byli zmuszeni opuścić – komentuje o. Jarosław.

(ciąg dalszy dostępny w wersji drukowanej lub w e-wydaniu Przeglądu Prawosławnego)

Anna Radziukiewicz