Home > Artykuł > Najnowszy numer > Porcja dobrej energii

– Dopiero tutaj zaczęłam normalnie spać i jeść, a mój syn śpiewać – mówi Karina, prawniczka z Charkowa, która musiała opuścić swoje miasto pięć miesięcy temu. Rozmawiamy w Sosnowym Zaciszu w Barszczewie pod Białymstokiem podczas warsztatów terapeutycznych dla kobiet i dzieci z Ukrainy „Odbuduj siebie na Podlasiu”, zorganizowanych przez trzy podmioty – Prawosławny Metropolitalny Ośrodek Miłosierdzia Eleos, Fundację Futurum z Orli oraz Spółdzielnię Socjalną Sukurs w Zaściankach. Drugi dziesięciodniowy turnus właśnie dobiega końca.

Bomby spadły na Charków wraz z początkiem wojny. Karina z rodziną, która mieszkała obok lotniska, dziesięć pierwszych dni spędziła w schronie. „Wyjeżdżamy” – decyzja nie była łatwa, bo niełatwo zostawić dostatnie, ciekawe życie i wyruszyć z dwoma plecakami w ręku i to jeszcze pod obstrzałem.

W Hajnówce Karina znalazła dach nad głową, zatrudnienie, syn poszedł do szkoły i chociaż i nauczyciele, i rodzice, i dzieci, wszyscy przyjęli go dobrze, chłopak bardzo źle znosi rozłąkę z ojcem, na głośniejsze dźwięki – chowa się, często płacze.

– A ja żyłam jak w próżni, bo zbyt wielu Ukraińców nie znałam – opowiada Karina.

A tu nagle na stronie Urzędu Miasta przeczytała ogłoszenie o warsztatach terapeutycznych z zajęciami z psychologami i psychoterapeutami, kursem językowym, odpoczynkiem. To dla mam i oddzielnym programem dla dzieci.

– Naprawdę możemy pojechać? – od razu zadzwoniła pod podany numer, do matuszki Ewy Żukowickiej z Fundacji Futurum. Upewniała się tak kilkakrotnie, a rzeczy zaczęła pakować dopiero w przeddzień wyjazdu. Uwierzyła dopiero w autobusie.

– Ten obóz okazał się takim promykiem szczęścia w tej beznadziei, w której się znaleźliśmy – mówi. – Nagle zrozumiałam, że śpię, że zaczęłam jeść. A gdy na scenie zobaczyłam jak mój syn tańczy, z oczu popłynęły mi łzy. Śmiałam się i płakałam ze szczęścia.

– To ty? – nawet mąż był zdziwiony, widząc mnie na ekraniku komórki, jak zmieniłam się na twarzy. – Cała promieniejesz…

Karina tak bardzo chciałaby zachować tę pozytywną energię jak najdłużej, bo powrót do wciąż bombardowanego Charkowa nadal jest niemożliwy.

Wiadomość o obozie – warsztatach terapeutycznych na Podlasiu Hanna przeczytała na Facebooku. Przyjechała z dwiema córkami, 18-letnią, która została wolontariuszką i 15-letnią – uczestniczką. – Ten projekt jest bardzo ważny dla wszystkich, i dla Polaków, i dla Ukraińców – mówi. – Dla Polaków, bo pokazują swoje wielkie serce, a dla Ukraińców, bo rozumieją, że w tak trudnym czasie mogą otrzymać pomoc. To pomoże odbudować wzajemne zaufanie.

Pani Hanna posługuje się poprawną polszczyzną. Języka polskiego nauczyła się już wcześniej. Jest historykiem, pracuje na Uniwersytecie Kijowskim. Na początku 2000 roku, gdy pisała pracę doktorską na temat polityki Polski wobec mniejszości w Galicji Wschodniej w okresie międzywojennym, nieraz przyjeżdżała do archiwów i bibliotek, żeby zapoznać się z pracami polskich historyków.

Gdy tylko dotarła do Białegostoku, zapisała się na kurs polskiego, żeby tę znajomość odświeżyć. Tutaj, w Barszczewie, ponownie skorzystała z takiej możliwości

– Mieliśmy bardzo dobrą nauczycielkę, prosiła, żebyśmy nie bali się rozmawiać. – mówi. – Wiele kobiet przełamało tę barierę, myślę że po powrocie do swych miast i miasteczek już bez strachu będą szukać dla siebie kursów, żeby tę znajomość języka doskonalić.

Nowej sytuacji, w której znalazły się uchodźczynie, pomagali stawić czoła psychologowie i psychoterapeuci.

– Bardzo stresujące jest tempo zmian, a więc na pierwszy plan wysuwają się problemy związane z adaptacją, jak teraz żyć, jak się do tych nowych warunków przystosować – mówi psycholog Tatiana. – Tuż za nimi te związane ze stratą, w lżejszej formie, kontaktów, przez utratę mieszkania, pracy, nadziei, po utratę najbliższych.

Są tu kobiety, które ciężko znoszą rozłąkę z mężami, przejmują się losem mężów i synów, służących w wojsku albo przeżywają śmierć kogoś z rodziny. Te nowe problemy, choć jest ich w całej masie mniej, stanowią około 40 procent wszystkich, są najostrzejsze, najdotkliwsze. I trzeba na nie znaleźć odpowiedź.

Czasami to się tutaj udawało, czasami nie, bo proces znajdowania osobistych odpowiedzi jest długi.

Ale na warsztatach, dzięki wsparciu grupy, intensywnemu programowi, ćwiczeniom fizycznym, obecności dobrych ludzi, kobiety potrafiły się przestawić, coś przyjąć albo częściowo przyjąć, bo tempo przyjmowania jest indywidualne.

W tych nowych warunkach stare problemy, zdarza się, stają się nieaktualne.

Tatianę w pracy przez trzy dni wspomagał psycholog – terapeuta Piotr, specjalizujący się w walce z traumą.

Uczestników obozu odwiedził o. Aleksy Petrovski z monasteru w Zwierkach.

– Każdemu z nas podarował Nowy Testament, na spotkanie zaprosił też nasze dzieci, mówił o spowiedzi – mówi Karina. – W ogóle program obozu był bardzo mądrze zbudowany, organizatorzy zaproponowali nam wszystko co mogli.

To mamom, a dzieciom?

Z dziećmi pracowały ukraińskie zawodowe instruktorki. Dzamila z Mikołajewa, która o swojej pracy mówi hobby, prowadziła zajęcia z prac ręcznych, jej córka Katerina, animator i reżyser dziecięcych przedstawień – przygotowywała inscenizację bajki, Julia, kierowniczka dwóch zespołów muzycznych w Równem – zajęcia ze śpiewu i tańca.

– Chciałam zjednoczyć ludzi, żeby mamy i dzieci nie zapominały o swoich etnicznych korzeniach, pokazać kulturę i naszą tradycję, podtrzymać na duchu – mówi Julia, od kilku lat współpracująca ze Związkiem Ukraińców Podlasia, która jadąc do Polski zabrała ludowy strój z Polesia rowieńskiego.

I chciała też, by dzieci zapomniały o przeżytym stresie. Ten ciągle w nich tkwi. Gdy 1 sierpnia o 17. rozległy się syreny, przestraszyły się nie na żarty.

Dzieci pod koniec obozu zaprezentowały efekty swojej pracy – zabawki z filcu, sznurka, lalki-motanki – a potem zaprosiły na przedstawienie – inscenizację bajki (dobrze, że Katerina gotowy scenariusz przywiozła z Mikołajewa), tańce i piosenki.

– Było mi przyjemnie, że moja gra na skrzypcach tak bardzo się spodobała – cieszy się 11-letnia Sałomija, zwyciężczyni konkursu gry na skrzypcach online Ukraina – Chorwacja. Uczy się grać od trzech lat, przed wyjazdem swoje dotychczasowe skrzypce zwróciła do szkoły, na szczęście mama w Polsce kupiła jej nowy instrument, mogła więc nadal kontynuować swoje zajęcia przez Internet.

Oklaskom nie było końca, gdy na scenie zaprezentowały się mamy z bardzo popularną także u nas piosenką Razprahajte chłopcy koni.

Nie było końca także podziękowaniom pod adresem organizatorów projektu: matuszki Ewy Żukowickiej, Anny Ołdakowskiej i Mariusza Nikiciuka. Każdy z reprezentowanych przez nich podmiotów – Fundacja Futurum, metropolitalny Eleos, Spółdzielnia Socjalna Sukurs – pracowały już na rzecz uchodźców z Ukrainy – teraz spotkali się razem.

Matuszka prowadziła projekt, obejmujący warsztaty języka polskiego, warsztaty integracyjne, półkolonie dla dzieci i kino plenerowe „Pod chmurką” w języku polskim i ukraińskim, realizowany w Hajnówce, Orli, Narewce i Bielsku Podlaskim (w Hajnówce jest zarejestrowanych 150 Ukraińców, w Orli około stu, tyle samo w Narewce, najwięcej, bo ponad trzystu, w Bielsku Podlaskim). I koordynuje inne projekty, o które się starają parafie prawosławne.

Spółdzielnia Sukurs z Zaścianek prowadzi kursy języka polskiego oraz zajęcia edukacyjno-psychologiczne na terenie gminy Supraśl.

A metropolitalny Eleos wysłał kilkadziesiąt transportów z żywością, środkami czystości, chemią gospodarczą, materiałami opatrunkowymi zarówno na Ukrainę, jak i do różnych diecezji prawosławnych w Polsce, zorganizował kilka świetlic o charakterze terapeutycznym albo integracyjnym, kilka obozów czy półkolonii, powadził i prowadzi naukę języka polskiego w kilkudziesięciu punktach.

(ciąg dalszy dostępny w wersji drukowanej lub w e-wydaniu Przeglądu Prawosławnego)

Ałła Matreńczyk

fot. autorka, Anna Ołdakowska