Home > Artykuł > Najnowszy numer > Przełożono na polski

W rozmowie o „Słowniku polskiej terminologii prawosławnej” wzięli udział jego współtwórcy

ks. prof. Wiesław Jan Przyczyna, prof. Katarzyna Czarnecka i ks. dr. hab. Marek Ławreszuk.

Rozmowę prowadziła Anna Radziukiewicz

Anna Radziukiewicz: – W ciągu pięciu lat trwania projektu, realizowanego przez blisko 20-osobowy zespół badaczy i wydawców, zespół interdyscyplinarny, złożony z teologów, teolingwistów i filologów, pracujący pod kierunkiem ks. prof. Jana Wiesława Przyczyny, powstało imponujące dzieło „Słownik polskiej terminologii prawosławnej” w wersji tradycyjnej, papierowej, ale także elektronicznej. Zawiera ponad cztery tysiące artykułów hasłowych, ponad dwa tysiące terminów greckich i prawie tyle samo cerkiewnosłowiańskich, ponad dwa i pół tysiąca angielskich. Czekaliśmy na taką rzecz nie kilkadziesiąt lat, ale kilkaset. Wszak prawosławie od stuleci było istotnym komponentem kultury i duchowości Rzeczypospolitej, a słownik zrodził się dopiero teraz. Trudno było stworzyć zespół do jego opracowania?

Ks. prof. Wiesław Jan Przyczyna: – Ks. Marek Ławreszuk znalazł pracowników naukowych zajmujących się prawosławiem. Bez nich niemożliwe byłoby stworzenie takiego dzieła. Osobiście starałem się pozyskać osoby, które znają się na budowaniu słowników, czyli leksykografów i w ten sposób w zespole pojawiła się prof. Katarzyna Czarnecka, która wcześniej uczestniczyła w pracach nad trzytomowym „Praktycznym słownikiem współczesnej polszczyzny”. Wybór okazał się trafny, gdyż pani profesor odegrała ogromną rolę w budowie słownika.

Anna Radziukiewicz: – Trudno było kierować takim zespołem?

Ks. prof. Wiesław Jan Przyczyna: – Niełatwo. Tym bardziej, że to zespół interdyscyplinarny i interkonfesyjny. Pracowali w nim prawosławni i katolicy, co dla słownika było korzystne. Katolicy bowiem patrzyli na hasła z pewnym dystansem i zauważali to, czego nie widzieli prawosławni. My, jako katolicy, odegraliśmy więc w tych pracach bardzo ważną rolę. Były zatem dyskusje, spory, ale i ustępstwa.

Anna Radziukiewicz: – Do kogo jest adresowany słownik?

Prof. Katarzyna Czarnecka: – Są słowniki adresowane do ludzi o wielkich kompetencjach, czy to językowych, czy ogólnohumanistycznych. Naszym natomiast celem, ale i kolosalnym wyzwaniem, było obmyślenie takiej struktury słownika, aby mogli korzystać z niego bardzo różni ludzie, czy ze względu na krąg wyznaniowy, albo i bezwyznaniowi, czy ze względu na wykształcenie. Chcieliśmy pogodzić interesy tych wszystkich osób, ale bez daleko idących uproszczeń.

Anna Radziukiewicz: – Pani Profesor, więc jak się buduje słownik?

Prof. Katarzyna Czarnecka: – Zbudowaliśmy szufladki z pomniejszymi przegródkami, aby materiał z którym będziemy się borykać – bo rzeczywiście nie zawsze szło gładko i pokojowo – można było po odpowiedniej obróbce poukładać w tych przegródkach i sprawdzić, czy zawartość jednej szuflady pasuje do zawartości drugiej. To było wyzwanie. Ale pomaga nam elektronika, kiedy nie operujemy, jak dawniej, fiszkami, maleńkim kartkami, ale wspieramy się programem komputerowym.

Trzeba też umówić się w zespole, co i w jakim układzie ma się w słowniku pojawić, czy prezentowane elementy mają korespondować ze sobą, odsyłać do siebie, czy nie. Potem pojawia się kwestia ułożenia elementów. W przypadku tego słownika hasła podporządkowaliśmy ponad dziesięciu kwalifikatorom specjalistycznym, chronologicznym, frekwencyjnym i stylistycznym. I choć tworzyliśmy jeden zespół, to każda osoba miała swoją, że tak określę specjalizację – ktoś pilnował odpowiedników greckich, ktoś poprawności doktrynalnej, ktoś rzemiosła słownikarskiego.

Anna Radziukiewicz: – Słownik jest z pewnością bardzo dobrze ułożony. Przejrzysty. Otwierasz i aż chce się go czytać!

Ks. prof. Wiesław Jan Przyczyna: – Wiele osób właśnie to zauważa – że słownik jest przyjazny dla czytelnika. A to bardzo cenne.

Prof. Katarzyna Czarnecka: – To duży ukłon w stronę wydawcy słownika (Jerzy Grycuk opracował słownik graficznie – ar), bo tę samą treść można było ułożyć w sposób niezachęcający do korzystania z niego – ciasno, w kilku szpaltach na stronie, czyli męczący dla oka.

Anna Radziukiewicz: – Mimo że jest to słownik polskiej terminologii, to cerkiewnosłowiański odgrywa tu dość zasadniczą rolę. Jakie problemy pojawiały się na polu cerkiewnosłowiańskiego języka?

Ks. prof. Marek Ławreszuk: – Otóż pracując nad słownikiem zdiagnozowaliśmy problem – rozwój terminologii cerkiewnosłowiańskiej zatrzymał się gdzieś w XVII wieku. I wiele nowszych terminów nie ma swoich słowiańskich odpowiedników. Nawet nie mówię tu o nazwie w cerkiewnosłowiańskim np. silnika odrzutowego czy urządzeń mobilnych, te w życiu Cerkwi są mało przydatne, ale brakuje nam słów z dziedziny na przykład bioetyki, moralności, medycyny, psychologii, chociażby śmierć mózgowa, śmierć pnia mózgu, zanik impulsu. I nie znajdziemy tych określeń we współczesnych słownikach cerkiewnosłowiańskich Dala, Diaczenki, czy wielotomowym słowniku tego języka Dwarcowa i Pletniewa.

Anna Radziukiewicz: – A słowotwórstwo w tej dziedzinie?

Ks. prof. Marek Ławreszuk: – Nie zauważamy takiego procesu. Duży projekt na temat współczesnego słownika cerkiewnosłowiańskiego jest prowadzony w Rosji. Sam tytuł projektu mnie zaintrygował, bo cerkiewnosłowiański jest językiem wegetatywnym, czyli nie martwym, ale i nie żywym. Okazuje się jednak, że tamten projekt nie dotyka słowotwórstwa. Ich praca polega na tym samym co nasza, czyli skupieniu się nad tym co jest.

Anna Radziukiewicz: – Kto w waszym zespole odpowiadał za wersję cerkiewnosłowiańską?

Ks. prof. Marek Ławreszuk: – Przede wszystkim dr Małgorzata Kurianowicz i wybitna znawczyni języka cerkiewnosłowiańskiego, prof. Lilia Citko, która opublikowała słownik cerkiewnosłowiański, pracowała nad historycznymi zmianami obserwowanymi w cs. Z nią konsultowaliśmy kwestie związane z odpowiednikami, które powinny znaleźć się w naszym słowniku. Ponieważ praca bazuje na źródłach, to w sytuacji, kiedy w źródłach nie odnajdujemy bezpośrednich odpowiedników, czy to w języku angielskim, czy w greckim, czy w cerkiewnosłowiańskim, nie kusimy się na słowotwórstwo. Jeśli polski termin, występujący w artykule hasłowym, jest uzupełniony o odpowiedniki greckie, często kilka, cerkiewnosłowiańskie i np. jeden angielski, to znaczy, że ten termin zarówno w języku polskim jak i obcych jest ukorzeniony, rozpowszechniony, ma swoje synonimy. Ale są i takie artykuły hasłowe, gdzie polski termin nie ma żadnych odpowiedników, co może wskazywać na to, że powstał stosunkowo niedawno i jest to osiągnięciem polskiego środowiska prawosławnego, które odnalazło czy zagospodarowało jakiś termin do określenia zjawiska, rzeczy, na co wcześniej nie zwracano uwagi.

Ks. prof. Wiesław Jan Przyczyna: – Przy lekturze tego słownika – czytałem go kilka razy – zauważyłem puste miejsca. Myślałem na początku, że to przeoczenie, że nie umieszczono odpowiednika cerkiewnosłowiańskiego, dopiero potem zrozumiałem, że jego nie ma w ogóle, że nie występuje.

Chcę dodać, że dużą rolę odegrał jako recenzent słownika profesor Aleksander Naumow, wyśmienity znawca cerkiewnosłowiańskiego. Poczynił wiele uwag krytycznych, z których skorzystaliśmy. W ten sposób uniknęliśmy wpadek.

Ks. prof. Marek Ławreszuk: – Mieliśmy szczęście do profesorów recenzentów – Aleksandra Naumowa i Sergejusa Temčinasa – którzy doskonale poruszają się w języku cerkiewnosłowiańskim.

Anna Radziukiewicz: – Jaki wpływ na polską terminologię prawosławną ma cerkiewnosłowiański?

Prof. Katarzyna Czarnecka: – Niewątpliwe jest, że ogromna część polskiej terminologii prawosławnej jest zapożyczona czy adaptowana z języka cerkiewnosłowiańskiego. Ale także ogromna część ma korzenie greckie. Jestem akurat w sytuacji osoby spoza środowiska prawosławnego. Słownictwo polskie, dotyczące prawosławia, tym bardziej cerkiewnosłowiańskie, jest dla mnie obce. I pokazanie tych odpowiedników rzeczywiście poszerza spojrzenie na językowe wpływy. Nawet osoba bez przygotowania językoznawczego ma szansę zobaczyć, skąd się biorą te wyrazy, zobaczyć podobieństwa. Ale jedna uwaga, tu bardzo istotna, tworząc słownik nie uwzględniliśmy czystych informacji etymologicznych. Czyli naszym celem nie było pokazywanie drogi kształtowania się wyrazu.

(ciąg dalszy dostępny w wersji drukowanej lub w e-wydaniu Przeglądu Prawosławnego)

fot. Anna Radziukiewicz