Home > Artykuł > Listopad 2022 > Opiekun ikony

W tym roku mija dwadzieścia pięć lat od męczeńskiej śmierci prawosławnego Chilijczyka pochodzenia hiszpańskiego, mieszkającego w Kanadzie, José Muñoza Cortésa, okrutnie zamordowanego w nocy z 30 na 31 października 1997 roku w Atenach. Przez piętnaście lat był opiekunem, napisanej w 1981 roku na Świętej Górze Atos, Montrealskiej Iwierskiej Ikony Bogarodzicy, która czterdzieści lat temu, 24 listopada 1982 roku, zaczęła wydzielać pachnącą mirrę. Na prośbę wiernych José odwiedzał z cudotwórczą ikoną prawosławne parafie w wielu państwach na kilku kontynentach, m.in. w Stanach Zjednoczonych, Kanadzie, Francji, Niemczech, Australii, Argentynie, Brazylii, Bułgarii. Ikona po jego śmierci zaginęła i jej los do dziś nie jest znany. Dziesięć lat temu metropolita wschodnioamerykański i nowojorski Hilarion (Kapral) powołał specjalną komisję do spraw kanonizacji, w celu zebrania szczegółowych informacji o męczenniku, który już obecnie czczony jest przez wielu prawosławnych na całym świecie.

José Muñoz Cortés urodził się 13 maja 1948 roku w hiszpańskiej, pobożnej, rzymskokatolickiej rodzinie o pochodzeniu arystokratycznym w mieście Valparaíso, położonym w środkowym Chile, u podnóża Andów, nad brzegiem Oceanu Spokojnego.

Gdy miał czternaście lat, idąc ulicami Santiago, usłyszał piękny śpiew, wydobywający się z niewielkiej cerkwi Świętej Trójcy i Kazańskiej Ikony Bogarodzicy. Wszedł do świątyni, gdzie po Liturgii arcybiskup Santiago i Chile Leoncjusz (Filippowicz) nawiązał z nim krótką rozmowę. José, przepraszając, stwierdził, że przypadkowo, przez pomyłkę wszedł do cerkwi. Hierarcha powiedział, że to nie była pomyłka i uprzejmie zaprosił, aby przychodził częściej na wspólną modlitwę, gdyż Bóg go tu przyprowadził. Chłopiec pomyślał, że skoro hierarcha jest tak skromny, miły i jest w nim tyle chrześcijańskiej miłości, serdeczności i dobra, to z pewnością jest to prawdziwa Cerkiew. Od tamtego czasu zaczął regularnie chodzić na nabożeństwa, a po dwóch latach z błogosławieństwa arcybiskupa i za zgodą swej matki przyjął prawosławie. W późniejszych wspomnieniach José stwierdzał, że gdyby w tamten dzień hierarcha powiedział, aby wyszedł z cerkwi, bo nie powinien tam przebywać, z pewnością nie stałby się prawosławny. Arcybiskup Leoncjusz przez długi czas miał wielki wpływ na duchowy rozwój Chilijczyka, był jego nauczycielem nieustannej modlitwy Jezusowej, którą praktykował.

José kształcił się w zakresie historii sztuki i przez osiem lat nauczał tego przedmiotu w swym rodzinnym kraju. Po pewnym czasie przeprowadził się do Kanady, gdzie w Montrealu wiódł skromne, spokojne życie i doskonalił swe umiejętności w zakresie pisania ikon. W mieszkaniu przy Rue St-Hubert stworzył własną pracownię ikonograficzną. Był świadomy, że pisanie ikon jest szczególną czynnością, która wymaga od ikonografa wzmożonego duchowego przygotowania. Uważał, że jeżeli człowiek decyduje się z bojaźnią Bożą i odpowiedzialnością zajmować ikonopisaniem, to nie powinien angażować się w malarstwo świeckie. José ściśle przestrzegał wszystkich zasad pisania ikon, intensywnie pościł i gorliwie się modlił.

Jesienią 1982 roku wraz z przyjaciółmi udał się na pielgrzymkę na Świętą Górę Atos. W skicie Narodzenia Chrystusa w jednym z pomieszczeń ujrzał kopię Iwierskiej Ikony Matki Bożej, która wywarła na nim ogromne wrażenie. Była to nowa ikona, napisana niespełna rok wcześniej przez greckiego mnicha Chryzostoma na desce o wysokości 50 cm, szerokości 38 cm. José zapytał się o możliwość jej zakupu, ale w skicie stanowczo nie wyrażono na to zgody. Modlił się zatem z całego serca, aby Bogarodzica pozwoliła mu wywieźć Jej ikonę do Ameryki. Gdy opuszczał skit, nieoczekiwanie podszedł do niego ihumen i wręczył mu upragnioną ikonę, mówiąc że Bogarodzica powinna pojechać wraz z nim. Zdumiony pielgrzym za wszystko dziękował Bogu. Następnie udał się do monasteru Iwierskiego, gdzie przyłożył otrzymaną kopię ikony do jej oryginału, którego historia sięga IX wieku.

Po powrocie do Montrealu José umieścił ikonę w mieszkaniu przy cząsteczkach relikwii kilku świętych Kijowsko-Pieczerskich i świętych nowomęczennic, wielkiej księżnej Elżbiety oraz mniszki Barbary, które otrzymał od arcybiskupa. Z błogosławieństwa hierarchy José przechowywał u siebie wiele świętych relikwii, które przekazało mu wiele życzliwych osób. Wobec uwag, że świeccy nie powinni posiadać relikwii w domach, odpowiadał, iż we współczesnych czasach mogą być wyjątki od tej zasady. W przypadku prześladowań relikwie, znajdujące się u wierzących, będą bezpieczniejsze niż w świątyniach. Przekonał się o tym osobiście arcybiskup Leoncjusz, który był więziony i skazany na prace przymusowe za wiarę przez władze sowieckie, dlatego błogosławił, aby pobożni ludzie posiadali relikwie w prywatnych domach. José uważał, że w obecnych czasach odstępstwa od wiary święte relikwie, znajdujące się u ludzi, są wielką pociechą, wsparciem i ochroną. Dlatego z ogromną radością dzielił się relikwiami z innymi zaufanymi osobami. José każdego dnia trzykrotnie okadzał wszystkie relikwie i ikony, przed którymi wznosił pokorne modlitwy. Codziennie czytał akatyst ku czci Bogarodzicy.

24 listopada 1982 roku kopia ikony zaczęła w cudowny sposób wydzielać pachnącą mirrę. José obudził się około godziny trzeciej nad ranem w swoim mieszkaniu i poczuł intensywny zapach. Początkowo myślał, że przyjemny aromat pochodzi z rozlanej butelki perfum. Po pewnym czasie ze zdumieniem stwierdził, że źródłem zapachu jest ikona Bogarodzicy, z której rąk i gwiazdy na jej prawym ramieniu wypływała mirra. Pojawiła się ona także na rękach Chrystusa. Z czasem aromatyczna, oleista substancja wydzielała się tak obficie, że wilgotna była przednia część obramowania ikony.

Na prośbę wiernych José odwiedzał z ikoną prawosławne parafie w wielu państwach, m.in. w USA, Kanadzie, Francji, Niemczech, Australii, Argentynie, Brazylii, Bułgarii. Każda tego rodzaju wizyta związana była z licznymi cudami, uzdrowieniami. Ludzie z duchową radością witali świętość, która do nich przybywała, a pokorny José starał się być zawsze mało zauważalny. Mirra nie spływała cały czas równomiernie, ale w zależności od gorliwości modlitw i duchowych potrzeb wiernych, których domy lub parafie ikona odwiedzała. Czasem mirotoczyła bardzo intensywnie, niekiedy mniej obficie lub prawie wcale. Znamienne jest, że zawsze starczało jej wszystkim, bez względu na liczbę wierzących zgromadzonych w danym miejscu. Montrealska Iwierska Ikona Bogarodzicy przez piętnaście lat toczyła aromatyczną mirrę, a jedynie co roku w okresie Wielkiego Tygodnia zauważano wstrzymanie mirotoczenia. Dostrzegano w tym sens, iż Matka Boża pragnęła, aby wierzący w tym szczególnym czasie skupili swoją uwagę przede wszystkim na męce i cierpieniu jej Syna, czyli Bogoczłowieka Jezusa Chrystusa.

Zachowały się świadectwa wielu ludzi z różnych krajów, m.in. z Argentyny, Belgii, Brazylii, Kanady, Łotwy, Rosji, Szwajcarii, Szwecji, którzy po modlitwie i przyłożeniu waty od mirotoczącej ikony doświadczyli cudów, uzdrowień dusz i ciał.

W Niemczech chłopiec w wieku około pięciu lat zachorował na nieuleczalną chorobę. Dziecko przestało jeść, chudło w oczach, gasło jak świeczka. Rodzice oddali syna do szpitala, oczekując z wielkim smutkiem na jego śmierć. Z Ameryki przysłano im mirrę od Montrealskiej Iwierskiej Ikony Bogarodzicy. W sobotę matka, żegnając się z ukochanym dzieckiem, natarła jego ciało. Nieoczekiwanie w poniedziałek rano pielęgniarka zadzwoniła do kobiety i donośnym głosem powiedziała: „Stało się coś niesamowitego! Chłopiec wstał z łóżka i poprosił o jedzenie”. Po kilku tygodniach syn wyzdrowiał całkowicie.

We Francji starsza kobieta o kulach poszła do cerkwi, do której przywieziono mirotoczącą ikonę, aby pomodlić się i pokłonić się jej. Następnego dnia po przebudzeniu poczuła, że nie potrzebuje żadnego wsparcia i sama wstała z łóżka. Od tego czasu radziła sobie bez kul. Po tygodniu udała się ponownie do cerkwi, gdzie opowiedziała o swym uzdrowieniu, za które nieustannie dziękowała Matce Bożej.

Na przedmieściach Paryża w klinice leżał młody człowiek po wypadku samochodowym, po którym przez dwa lata nie mógł wrócić do normalnego życia. Lekarze z konieczności zdecydowali się na amputację jego nogi. Francuz, który nie znał Boga, popadł w ogromną rozpacz i załamał się. Powiedziano mu o mirotoczącej ikonie, którą przywieziono do monasteru Leśniańskiej Ikony Matki Bożej w Chavincourt-Provemont, położonym niespełna sto kilometrów od Paryża. Młody człowiek udał się tam, prosząc o jakąkolwiek pomoc. Po nabożeństwie duchowny włożył mu watę nasączoną mirrą pod bandaże. Tego samego dnia chorego odwieziono do paryskiej kliniki. W nocy bandaże osunęły się mu z nogi, ropa z ran zaczęła zanikać, a skóra rozjaśniać. Lekarze nie kryli zdumienia i odwołali operację. Kiedy pacjenta wypisano ze szpitala, mówił o zdobyciu głębokiej wiary w nieznanego wcześniej Boga. Młody Francuz, pełen otuchy i nadziei, postanowił codziennie rano czytać akatyst ku czci Matki Bożej.

W Rosji czteroletni chłopiec miał poważne obrażenia stopy, gdyż jego małą nóżkę wciągnęły schody ruchome. Jego rodzina posiadała watę od mirotoczącej ikony, którą z modlitwą przyłożono do poważnego zranienia. Lekarz prowadzący był zdumiony, gdy zobaczył szybko gojącą się ranę. Planowana operacja została odwołana, a chłopca wkrótce wypisano ze szpitala.

Znana jest również historia związana z lotem José wraz z ikoną z Montrealu do Chicago. Późnym wieczorem samolot prawie doleciał bezpiecznie do miejsca docelowego, ale przed lądowaniem okazało się, że inny samolot uszkodził system zasilania na lotnisku, które pogrążyło się w ciemności. Z wieży kontroli lotów nadeszła informacja o braku zgody na lądowanie. Pilot po rozpoczęciu zniżania musiał gwałtownie skręcić z dużą prędkością. Samolot stracił równowagę i zaczął opadać. Z półek nad fotelami wypadały bagaże podręczne na głowy pasażerów. Rozległ się przerażający krzyk przestraszonych ludzi. José wyjął ikonę z pokrowca i uniósł ją wysoko ponad wszystkich, prosząc Bogarodzicę o pomoc. W tym samym momencie samolot odzyskał równowagę i zaczął krążyć nad miastem. Po pewnym czasie przywrócono oświetlenie na lotnisku i zezwolono na lądowanie. Gdy pasażerowie wysiadali, stewardessa żegnając się z nimi mówiła: „Dziś Matka Boża nas uratowała!”.

José Muñoz-Cortés przez całe życie był wierny swemu początkowemu postanowieniu, aby ikona nigdy nie stała się źródłem zysku, materialnego dochodu. Wiódł skromne życie, przepełnione modlitwą i duchowymi zmaganiami. Podczas jednego z wyjazdów na Świętą Górę Atos w tajemnicy przyjął postrzyżyny mnisze z imieniem Ambroży, ku czci św. Ambrożego z Optiny. Brat José wielokrotnie stwierdzał, że nigdy nie należy i nie można przyzwyczajać się do świętości, lecz zawsze trzeba w sobie pielęgnować bojaźń Bożą. Tak samo, jak sprawowanie przez duchownego Eucharystii nie powinno być rutynowym, formalnym działaniem. Osoba, która rzeczywiście, w pełni rozumie czym jest świętość, nigdy nie będzie w stanie przyzwyczaić się do niej.

Opiekun ikony niósł swą posługę z wielkim oddaniem i ofiarnością, często podróżował z nią po świecie, odwiedzał parafie, domy prywatne, szpitale, instytucje prawosławne. Przed każdym wyjazdem klękał i prosił z całego serca Matkę Bożą o wstawiennictwo. Swoją postawą i dobrym słowem starał się wszędzie rozpalić iskrę chrześcijańskiej miłości i nadziei. Był zawsze otwarty, łagodny i życzliwy wobec wszystkich ludzi. Często rozpoczynał rozmowy z osobami nieznanymi i starał się skierować dialog na tematy duchowe, dotyczące prawd wiary chrześcijańskiej. Czynił to z wielkim taktem, rozwagą, szacunkiem wobec każdego, jak subtelny psycholog i doskonały kaznodzieja.

Posługa José opierała się na głębokim przekonaniu, że Bóg działa realnie w świecie i pragnie zbawienia grzesznej ludzkości. Opiekun ikony wielokrotnie był świadkiem wielkiej Bożej miłości do każdego bez wyjątku. Miał dar duchowego rozeznania i w sposób subtelny, z ogromnym wyczuciem okazywał pomoc innym. Potrafił w przystępny sposób wyjaśnić istotne zagadnienia teologiczne i liczne kwestie związane z życiem duchowym, a także wskazać prostą drogę wyjścia z trudnych życiowych sytuacji. José był w stałym kontakcie z wieloma biskupami, duchownymi, mnichami, którzy darzyli go zaufaniem, szacunkiem i na wielu z nich miał znaczący duchowy wpływ. Jego bezinteresowna posługa, którą niósł z wielką miłością i odpowiedzialnością, nie była wolna od smutków i cierpień. Jednakże niezbyt często dzielił się swoimi przeżyciami i trudnościami z innymi.

Z każdym znajdował wspólny język, a zwłaszcza z młodzieżą, z którą mógł swobodnie rozmawiać o współczesnej muzyce, malarstwie, teatrze, po czym niepostrzeżenie przechodził na tematy dotyczące życia wiecznego. José nigdy nie podążał za duchem czasu i był mu obcy świecki sposób myślenia. Jednocześnie na zewnątrz nie wyróżniał się niczym szczególnym od ludzi, którzy żyją we współczesnym świecie. Taka postawa sprawiała, że był dostępny i akceptowany przez wielu.

Niewyczerpanym źródłem duchowej siły dla José było codzienne czytanie Pisma Świętego, o którym mówił, że jest „ głównym pokarmem duszy”. Każdego ranka czytał po kolei jeden rozdział ze Starego Testamentu, Ewangelii i tekstów Apostoła. Zapisywał w zeszycie szczególnie ważny werset, aby później w ciągu dnia móc o nim rozważać w myślach. Taką praktykę zalecał tym, którzy zwracali się do niego po duchową poradę i jednocześnie stwierdzał, że modlitwa powinna być nieustanna. Przebywając w Montrealu starał się codziennie czytać cały dobowy cykl nabożeństw, czyli wieczernię, powieczerze, nabożeństwo o północy, jutrznię, pierwszą, trzecią, szóstą i dziewiątą godzinę. Modlił się najczęściej po francusku.

José podkreślał istotne znaczenie hierarchii cerkiewnej, a także regularnego uczestnictwa w życiu sakramentalnym. Z wielką bojaźnią i starannością przygotowywał się do Eucharystii, po przyjęciu której zamykał się w mieszkaniu i spędzał cały dzień samotnie na modlitwie i duchowych rozważaniach. Swym przyjaciołom powiedział: „To jest szczególny dzień z Bogiem i należy starać się zachować otrzymaną łaskę, którą można łatwo utracić podczas rozmów i nierozważnego rozproszenia”.

Jednocześnie otwarcie mówił o problemach życia cerkiewnego, potrzebie stanowczego przeciwstawiania się złu i szerzenia dobra. Z wielkim bólem wspominał o niektórych kapłanach, którzy zamiast dbać o duchowy stan powierzonych im wiernych, swoją uwagę zbyt mocno skupili na sprawach materialnych. Stwierdzał także, że istnieją ludzie, którzy uważają się za prawosławnych chrześcijan, a uczęszczają na nabożeństwa do cerkwi w celach jedynie towarzyskich, aby spotkać się ze znajomymi i porozmawiać, a nie po to, aby wznieść szczerą, wypływającą z głębi serca, modlitwę.

Opiekun mirotoczącej ikony doświadczył wiele przykrości i zła ze strony zawistnych ludzi także ze środowiska cerkiewnego. Pomimo licznych nieuzasadnionych oszczerstw i fałszywych zarzutów, z oddaniem i pokorą niósł duchowe wsparcie i otuchę ludziom. Starał się nie zwracać uwagi na krzywdzące pomówienia i nieustannie się modlił. W życiu José wypełniły się słowa Chrystusa: Błogosławieni jesteście, gdy [ludzie] wam urągają i prześladują was, i gdy z mego powodu mówią kłamliwie wszystko złe na was. Cieszcie się i radujcie, albowiem wasza nagroda wielka jest w niebie (Mt 5,11-12). Opiekun ikony był bardzo zmartwiony, a wręcz przygnębiony, widząc brak chrześcijańskiej miłości wśród wierzących, a także będąc świadkiem przejawów nienawiści, zazdrości i oszczerstw. „Panie Boże, jak mi smutno z powodu tego wszystkiego” – napisał w swoim pamiętniku. Jego zachowanie cechowało się szlachetnym, bezinteresownym zaangażowaniem w obronie sprawiedliwości i prawdy. Nie mógł znieść nieuczciwości, oszczerstw skierowanych przeciwko innym i odważnie wstawiał się w obronie pokrzywdzonych.

W jego najbliższym otoczeniu pojawili się ludzie, którzy próbowali odebrać mu ikonę, ale przy wsparciu zaufanych przyjaciół poświadczono notarialnie dokument potwierdzający jego prawo do ikony. Publikowano różnego rodzaju fałszywe historie dotyczące otrzymania ikony i prawdziwości cudu. Dochodziło do absurdalnych sytuacji, gdyż był oskarżany o stosowanie magii, aby ikona wydzielała mirrę. Nieprzychylni, zawistni ludzie wskazywali na magiczny, czarny sznurek, który José zawsze nosił ze sobą. W rzeczywistości były to czotki ze Świętej Góry Atos, używane od wieków w tradycji prawosławnej przy odmawianiu modlitwy Jezusowej.

Opiekun ikony prowadził ciche, skromne, świątobliwe życie, które oddał za Chrystusa. Poświęcił własny spokój, siły, zdrowie, aby swe życie przepełnić zamętem, nieustannymi prośbami, łzami i bólem tysięcy ludzi. Jednocześnie doświadczył wiele zła, zawiści i przykrości. Szatan na różne sposoby stara się przeszkadzać tym, którzy są w stanie okazać duchową pomoc innym i wspierać ich na drodze wiodącej do zbawienia.

Życzliwi, dobrzy ludzie ostrzegali opiekuna ikony, że posługa, którą wybrał, jest niebezpieczna, a siły zła tkają wokół niego sieci. José był tego świadomy i podjął środki ostrożności po tym, jak pewnego dnia włamano się do jego mieszkania. Zauważył także, że od dłuższego czasu jest śledzony. Widząc szpiega, gwałtownie odwrócił się i powiedział mu prosto w twarz: „Nie boję się ciebie, gdyż moje życie jest w rękach Boga”. Przyjaciele opiekuna ikony chronili go w Montrealu, ale złoczyńcy dopadli go w Grecji.

Latem 1996 roku José udał się na Świętą Górę Atos, aby spotkać się z ihumenem, który ofiarował mu ikonę. Podczas spotkania mnich powiedział, że wkrótce nastąpią straszne wydarzenia. W październiku następnego roku opiekun ikony odbył pielgrzymkę do Grecji. Odwiedził wyspę Eginę, na której znajdują się relikwie św. Nektariusza, i tam zostawił ikonę. Dotarł także do monasteru św. Mikołaja na wyspie Andros, gdzie w głównej cerkwi zauważono ze zdumieniem, że polichromia Matki Bożej zaczęła obficie wydzielać mirrę. Przełożony wspólnoty wyjaśnił, że ma to miejsce tylko wtedy, gdy wydarzy się coś złego. Wywarło to wielkie wrażenie na José, który powiedział: „Czuję, że stanie się coś strasznego. Nie wiem dokładnie co, ale to czuję”. Dzień później doszło do przerażającej tragedii.

José Muñoz-Cortés został okrutnie zamordowany w nocy z 30 na 31 października 1997 roku w hotelu w Atenach, znajdującym się przy skrzyżowaniu ulic Veranzerou i 28 Oktovriou. Złoczyńcy przywiązali go do łóżka, brutalnie pobili, torturowali, dusili, zadali wiele ran, które okazały się śmiertelne. Oczywiste jest, że nie była to przypadkowa napaść, a zaplanowane, profesjonalne morderstwo. Przestępca pochodzenia rumuńskiego od dawna potajemnie podążał wszędzie za José i wielu widziało jego twarz w różnych krajach. W listopadzie 1998 roku odbył się proces sądowy, w wyniku którego podejrzani emigranci z powodu braku dowodów zostali uniewinnieni i deportowani do swego kraju.

(ciąg dalszy dostępny w wersji drukowanej lub w e-wydaniu Przeglądu Prawosławnego)

Andrzej Charyło

fot. eadiocese.org, stjohndc.org