Home > Artykuł > Listopad 2021 > Święty z Tarnogrodu

Kiedy jedziecie z Przemyśla do Lublina, nie wybierajcie nowych dróg, lecz starą, przez Biłgoraj. Przy niej znajdziecie ponad trzytysięczne miasteczko Tarnogród, a w nim cerkiew Świętej Trójcy. W cerkwi dużą ikonę w kiocie św. Leoncjusza (Stasiewicza) i jego relikwie w ikonie leżącej na anałoju. Ikonę wniesiono uroczyście 16 listopada 2008 roku, w 70 rocznicę burzenia cerkwi na Chełmszczyźnie i Południowym Podlasiu. Poproście batiuszkę Włodzimierza Klimiuka, który tu służy 43 lata, by opowiedział wam historię tej umęczonej ziemi, którą niemal oczyszczono z prawosławia. Może wam powie, że w tej parafii żyło do drugiej wojny ponad 750 prawosławnych, teraz garstka. Może przypomni o raporcie starosty biłgorajskiego, adresowanym do wojewody lubelskiego z okresu międzywojennego, w którym donosił, że „z ogólnej liczby dwudziestu cerkwi jedenaście wyświęcono na kościoły, cztery są czynne, w tym trzy parafialne i jedna filialna, a z pozostałych pięciu cztery nie nadają się do remontu, jedna zaś spalona”. I opowie wam o cudownym odzyskaniu Tarnogrodzkiej Ikony Bogarodzicy z XVI wieku, którą uroczyście wniesiono do cerkwi dziesięć lat temu.

A ja opowiem o świętym Leoncjuszu (Stasiewiczu), który tu w Tarnogrodzie urodził się 20 marca 1884 roku w rodzinie ubogich i pobożnych chłopów, Tomasza i Katarzyny i był ich jednym synem. Dali mu na imię Leon. Opowiem za „The Orthodox Word” (No. 339, lipiec-sierpień 2021), wydawanym w dalekiej Platinie w stanie Kalifornia, który temu wyznawcy poświęcił całe wydanie, sławiąc go między różne narody.

Dzień jego pamięci, ustanowiony przez arcybiskupa lubelskiego i chełmskiego Abla, obchodzi tarnogrodzka wspólnota 11 listopada. Zmarł święty 9 lutego 1972 roku, równo pół wieku temu we wsi Michajłowskoje w Związku Radzieckim, dwa dni wcześniej odsłużywszy ostatnią Liturgię, w dniu śmierci przyjąwszy jeszcze Święte Dary. Odszedł cicho, spokojnie, po południu, przy śpiewie cerkiewnych hymnów, bo parafialni śpiewacy zgromadzili się wokół jego łoża. O. Leoncjusz swoje odejście przepowiedział. Ale wróćmy do jego młodych lat.

Jako piętnastolatek był już pisarzem w tarnogrodzkim sądzie. Ale niebawem wybrał naukę w Chełmskim Seminarium Duchownym, w którym spotkał przyszłego patriarchę moskiewskiego i całej Rusi św. Tichona (Bielawina). Jako 26-latek poszedł do monasteru w Jabłecznej, gdzie po dwóch latach przyjął śluby mnisze z imieniem Leoncjusz. Postrzygał go inny święty, archimandryta monasteru Serafim (Ostroumow). W tym samym roku przyjął święcenia diakońskie i kapłańskie. W monasterze nad Bugiem pozostawał pięć lat, spędzając w sumie na naszych ziemiach 31 lat życia, pozostałe 57 lat na rozległych obszarach Związku Radzieckiego. Nie dane już mu było wrócić w rodzinne strony, w których wcześnie pochował rodziców.

Wygnała go pierwsza wojna. Z bieżeńcami udał się na wschód. Trafił do Moskwy, do monasteru Objawienia Pańskiego. Już wtedy spotkał na ulicy jurodiwego, który przepowiedział mu: „Nadejdzie czas, kiedy będziesz wyprowadzony na ulicę i popychany kolbami karabinów”.

Poszedł na Moskiewską Akademię Teologiczną, ale jej nie ukończył, ponieważ komuniści ją w 1920 roku zamknęli.

Patriarcha Tichon naznaczył go w 1922 roku na ihumena monasteru Spaso-Eutymiuszowego w Suzdalu, ale bolszewicy w następnym roku monaster zamknęli. Patriarcha podniósł o. Leoncjusza do rangi archimandryty i mianował proboszczem dwóch suzdalskich parafii.

W 1929 roku zaczyna się kolejna fala prześladowań. Cerkwie są zamykane, następują masowe aresztowania duchownych i świeckich. Prawo zabrania nawet dzwonienia w cerkiewne dzwony.

Pewien obywatel o nazwisku Pietrow donosi władzy o archimandrycie Stasiewiczu, „członku Tichonowskiej grupy”: „Duża liczba ludzi przychodzi co cerkwi, zwłaszcza siostry i suzdalska inteligencja. Jego kazania w cerkwi podważają autorytet sowieckiej władzy”.

O. Leoncjusz wspominał o pierwszym aresztowaniu: „Dzwonienie w cerkiewne dzwony było zabronione, ale ja rzeczywiście kochałem sławić Boga poprzez dzwonienie. Wszedłem na dzwonnicę. Dzwoniłem długi czas. Kiedy zszedłem, spotkano mnie z kajdankami”.

Było to 2 lutego 1930 roku. Archimandrycie przysądzono trzy lata więzienia w obozie pracy w regionie Komi, czyli na Syberii, tam, gdzie był również zsyłany święty chirurg Łukasz (Wojno-Jasieniecki). Był felczerem w brygadzie budującej drogę.

Po odbyciu kary służył we wsi Borodino w regionie iwanowskim. Krótko, bo już w 1935 roku znów został aresztowany. Najpierw siedział w więzieniu w Iwanowie, ale w następnym roku wysłano go do „poprawczego” obozu pracy w Karagandzie. Tu też pracował jako felczer. Wspominał ten okres: „Oni często nie pozwalali nam spać przez całą noc. Tylko położyłyśmy się, a już krzyczeli: ‘Wstawać! W szeregu na zewnątrz!’. Na zewnątrz było zimno i deszczowo. A oni do nas: ‘Padnij! Wstawaj! Padnij! Wstawaj!’. Padaliśmy prosto w kałuże i błoto. I tylko pozwalano nam wrócić do baraku, zaczynaliśmy się trochę ogrzewać, a oni znów krzyczeli: ‘Wstawać! W szeregu na zewnątrz!’. I tak do rana. A z rana musiałeś iść do ciężkiej pracy”.

Jak wyglądało „wychowywanie” duchownego w obozie?

Paschalna noc. Strażnik więzienia domagał się, by o. Leoncjusz wyrzekł się Boga. Ale on odmówił. Wtedy opuścił na linie świętego do szamba. Po czym wyciągnął go i zapytał: – Wyrzekasz się Boga?

Chrystos Woskresie! – odpowiedział wyznawca.

Znów spuścił do latryny. Gdy wyciągnął, usłyszał: – Chrystos Woskresie, chłopaki!

Batiuszka znosił poniżenie i kpiny z łagodnością i pokorą. A o tamtym okresie mówił: – Byłem w raju, nie w więzieniu.

W 1938 roku więzienie się skończyło i o. Leoncjusz wrócił do Suzdala, gdzie prawie wszystkie cerkwie były zamknięte, a duchowni uwięzieni. Służył tylko w domach swoich duchowych dzieci. W 1943 roku sowieckie władze poluzowały politykę wobec Cerkwi w obliczu śmiertelnego zagrożenia ze strony Niemców hitlerowskich, by po wojnie znów wrócić do prześladowań.

W 1947 roku został posłany do wsi Woroncowo. Prześladowania trwały. A on doprowadził do remontu cerkwi, jedynej w całym regionie. Codziennie służył w niej Liturgię według monastycznej reguły i stworzył silną parafialną wspólnotę. Starsi ludzie mówili, że służy jak przed rewolucją.

Władzom nie podobała się gorliwość batiuszki. 2 maja 1950 roku, od razu po święcie ludzi pracy, został po raz trzeci aresztowany, o godzinie jedenastej, po Liturgii. Już wieczorem zaczęły się przesłuchiwania, a batiuszka pozostawał niewzruszony i niezłomny, jak prawdziwy wyznawca. Przewieziono go do więzienia w Iwanowie. Tam przesłuchiwano go niemal nieprzerwanie przez trzy miesiące. W tym czasie w jego domu znaleziono siedem cerkiewnych ksiąg, w tym Biblię. Wszystko spalono. Aresztowano też jego trzy duchowe córki – Olgę, Jekatierynę i Agrypinę.

Batiuszce postawiono zarzut antysowieckiej działalności. Przesłuchiwania trwały do późnej nocy. A z rana wszystko od początku. „The Orthodox Word” podaje na wielu stronach zapis przesłuchań świętego, który zachował się w federacyjnym archiwum Iwanowa.

25 października 1950 roku archimandryta Leoncjusz został wysłany na dziesięć lat do obozu pracy w Bratsku w irkuckim regionie, czyli znów na Syberię.

W połowie lat 50., w związku ze śmiercią Stalina, wielu więźniów doczekało się amnestii, w tym nasz święty. 30 kwietnia 1955 opuścił obóz. Miał 71 lat. Chciał wrócić do Woroncewa. Ale tu napotkał na opór wrogo do niego nastawionego proboszcza parafii, który zagroził, że jeśli tu wróci, to spowoduje jego kolejne aresztowanie. Wtedy arcybiskup Iwanowa i Kineszmu Benedykt posłał go jako proboszcza do Michajłowskoje, gdzi stała piękna cerkiew Archanioła Michała. Ponieważ mało było wtedy cerkwi, do parafii św. Archanioła Michała należały 24 wsie z 30 tysiącami wiernych. Pospieszył do miejsca swojego naznaczenia, ale batiuszka, który tam służył, nie wpuścił go do parafialnego domu. Zamieszkał w chacie ubogiego chłopa, w której nie było nawet kuchni. I znów, gdy go pytano, jak dał radę to przetrwać, z całą swą pokorą, łagodnością i wdzięcznością odpowiadał, że mieszkał w raju. Wszystko co otrzymywał od Boga, przyjmował jako wielkie dobro, niezależnie od tego jak było wyrażone, cierpieniem czy radością, dla niego było to samo.

Wsi w parafii dużo, wszystkie daleko od siebie położone. Chodził między nimi batiuszka pieszo. W cerkwi służył codziennie. A jeszcze i parafianie prosili go o różne sakramenty, szli do niego się spowiadać. Szybko polubili ascetę.

Prześladowania wciąż trwały. Prześladowcy wykorzystywali ludzkie emocje jako broń do wewnętrznej destrukcji w Cerkwi. Niektórych denerwowało nieprzejednane stanowisko św. Leoncjusza w sprawach wiary, jego wielka pobożność, słali więc do hierarchy anonimy, skarżąc się na batiuszkę. A batiuszka znów: „Dzięki Bogu za wszystko! Pozostaję w wielkiej wdzięczności za wszystko!” Anonimów było tak dużo, że rozeszła się plotka, że batiuszkę zabiorą z Michajłowskoje. Wtedy przerażeni parafianie wysłali list do władyki. „Przed o. Leoncjuszem nasze miasto było jak w czasach Lota – całkowicie zdeprawowane. A teraz, dzięki jego świętym modlitwom, Pan sprowadził wielu na drogę prawdy. Niech Pan chroni naszego Batiuszkę! My nie chcemy go nigdzie oddawać. Całe miasto żyje dzięki jego świętym modlitwom. Jeśli zostanie od nas zabrany, będziemy jak sieroty, jak owce bez pasterza, które rozpierzchną się w różnych kierunkach. (…) Zostawcie z nami o. Leoncjusza aż do jego śmierci”.

Jednak nie zostawiono, ponieważ wśród skarżących się było dwóch duchownych, jeden spokrewniony z arcybiskupem Iwanowa. Władyka, w ramach kary, bez zbadania sprawy, zabronił o. Leoncjuszowi przez miesiąc odprawiania Liturgii, temu który służył codziennie. „Płaczę i szlocham” – napisał batiuszka. Po miesiącu posłał biskup batiuszkę do wsi Jełkowka. Tam służył przez rok. Wierni z Michajłowskoje znów wysłali prośbę do władyki o przysłanie im z powrotem ascety. Odpowiedzi nie otrzymali. Ale w 1963 roku ów arcybiskup został przeniesiony na katedrę na Syberii. Przyszedł inny, biskup Leonid. Od razu posłał o. Leoncjusza, który miał już prawie 80 lat, do Michajłowskoje. Mimo podeszłego wieku przyjmował wszystkich, spowiadał, służył. Jechali do niego ludzie zewsząd. Na stacji Belino, w pobliżu Michajłowskoje, gdzie zatrzymywał się pociąg, wychodziła prawie połowa pasażerów. Wszyscy do o. Leoncjusza. Wtedy władze zakazały maszynistom zatrzymywać się na tym przystanku.

W „Orthodox Word” odnotowano wspomnienia o duchowej pracy ascety. Jedna z duchowych córek: „Zwykł dawać nam podczas spowiedzi listę z grzechami. Czytaliśmy ją. W pewnym momencie batiuszka wskazywał palcem na ten lub inny grzech i mówił: ‘Przeczytaj to znowu’. Znał nasze grzechy. Ale kiedy widział, że spowiadający się jest przygnębiony, pocieszał: ’Ja to też popełniłem; Ja to też popełniłem’”.

(ciąg dalszy dostępny w wersji drukowanej lub w e-wydaniu Przeglądu Prawosławnego)

Anna Radziukiewicz

fot. autorka, The Orthodox Word