W cerkwi po Liturgii kilka razy wchodzi i wychodzi młoda kobieta – niebieska dresowa bluza, kaptur na głowie. Napięta, niepewna. Czeka na kogoś? Tak. Dołącza do niej niewysoki, szczupły mężczyzna i inna kobieta, w jej wieku. Trzyma na ręku chłopczyka. Lat dwa? – zgaduję.

Podchodzi do nich batiuszka, o. Jan Kulik.

Teraz już wiem. Będzie chrzest. Batiuszka ochrzci dwuletniego Nazara – Nazarko, zwracają się do niego dorośli. Chłopczyk spokojny.

Batiuszka już wie – to rodzice chrzestni, a w bluzie, matka dziecka.

– Swietłana – odpowiada na pytanie batiuszki kobieta w kapturze, dodając nazwisko, miejsce urodzenia – zaporoska obłast’ na Ukrainie, adres dzisiejszy – Grajewo.

– Jak się nazywa ojciec? – batiuszka.

– Nie wiem – kobieta.

– Rozumiem, różnie w życiu bywa, ale chyba znacie jednak imię ojca.

– Nie jestem matką tego dziecka. Jego mama zmarła. Mam dwoje swoich. Nazara wzięłam na wychowanie. Jestem w Polsce sama.

Rodzice chrzestni, Tatiana i Igor, podają swoje dane. Oboje z zaporoskiej obłasti. Oboje teraz z Grajewa.

– W Grajewie zamieszkacie na długo?

– Kto wie? – zgodnie odpowiadają ludzie, których życie rzuciło na ruchome piaski.

Przybrana matka wciska batiuszce pieniądze za chrzest. – Tylko za świece proszę zapłacić – słyszy stanowczy głos o. Jana. Rozpłakała się.

I tacy też są parafianami cerkwi świętych apostołów Piotra i Pawła w Ełku, choć ich, Ukraińców wygnanych przez wojnę, garstka przychodzi na służby.

Ilu ich może być w Ełku?

Leon Gierasimiuk, starosta cerkiewny, urodzony i dorastający w podbiałostockich Fastach, od pięćdziesięciu lat ełczanin, ocenia: – Kilka tysięcy.

No tak – myślę – wystarczy przejść się sześciokilometrową wspaniałą promenadą nad Jeziorem Ełckim, by ciągle „mijać” mowę ukraińską.

– Ugór – ze smutkiem stwierdza batiuszka, mając na myśli nową falę emigracji. Ale wie, że nie jest dobrze i z tą zasiedziałą, pochodzącą z Białegostoku, Bielska czy Hajnówki. Do szybko rozwijającego się Ełku, który po drugiej wojnie spęczniał gdzieś czterokrotnie, dochodząc do ponad 60 tysięcy mieszkańców, ciągnęli i prawosławni – lekarze, prawnicy, inżynierowie, robotnicy. I jakby gubiąc między blokami swoje korzenie, nie chcieli pewnie sąsiadom pokazywać swej drogi do cerkwi. Więc zarastała, aż przywykli do tego, że sumienie się uspokoiło, aż niektórzy, lub ich dzieci, zobaczyli wieże kościołów, których w Ełku z dziesięć strzela w niebo.

A cerkiew jedna, dla wiernych od Gołdapi, do której prawie siedemdziesiąt kilometrów, po Olecko i Grajewo (28 kilometrow). Nieduża i jakże była uboga, kiedy to ściągali z Białostocczyzny, nawet jeszcze w latach 70. 80. i 90. minionego wieku i położona wtedy obok pól z burakami, czy ziemniakami. Wstydzili się do niej chodzić? Bo podłoga w ołtarzowej części trzeszczała pod stopami batiuszki, a duchowny wiedział, jak stąpać, by deska pod nim się nie zawaliła. Bo bardziej przypominała opuszczony dom niż świątynię?

Ale dla tych, którzy do niej chodzili, a byli to głównie wygnańcy Akcji Wisła, i tak było już dobrze, wszak wcześniej modlili się po domach prywatnych, nie mieli swego batiuszki, tylko przyjeżdżał do nich z Orzysza albo Giżycka. Przez trzy lata, w połowie pięćdziesiątych, było lepiej – modlili się w poewangelickim budynku.

I oto jedenaście lat po Akcji Wisła przeprowadzili się tu, gdzie są do dzisiaj, przy Konopnickiej 6, teraz wchłoniętej przez śródmieście. Jakaż była wtedy radość, dzielona z ich pierwszym proboszczem, o. Borysem Dykańcem, służącym tu dwa lata, do 1959 roku. Po nim przeszedł o. Bazyli Szklaruk – na cztery lata. A o. Mikołaj Sidorski zatrzymał się w Ełku najdłużej, bo aż na dwadzieścia lat, do 1984 roku i jeszcze po nim o. Mikołaj Kalina służył trzynaście lat. Inni nie przekraczali kilku lat służby w Ełku – to ojcowie Jan Kojło, Grzegorz Biegluk, Łukasz Ławreszuk i Michał Fiedziukiewicz.

– Była to hala sportowa z czasów pruskich – wskazuje starosta na cerkiew.

– „Rozcięta” na pół? – zauważam, bo budynkowi, po odjęciu nowej, jeszcze niewykończonej dzwonnicy, jakby brakowało lustrzanego odbicia.

– Nie wiem – mówi mój przewodnik, trzymający teczkę z dokumentacją „parafialnych marzeń”, czyli projektem remontu świątyni, z nadaniem jej bardziej cerkiewnego wyglądu, bo na jej dachu, nie tylko na dzwonnicy, ma stanąć kopuła.

Starosta jest inżynierem, wieloletnim dyrektorem w swojej branży, mocno wrośniętym w Ełk, w przeciwieństwie do ojca Jana Kulika, który jest tu dopiero kilka miesięcy, od 1 lipca. Stał się więc starosta i życzliwym przewodnikiem proboszcza w zupełnie nowym dla niego środowisku.

– Generalny remont tej cerkwi był przeprowadzony w 1996 roku – wyjaśnia pan Leon. – Minęło ćwierć wieku i lata pewnego uśpienia w okresie pandemii covid-19 i należy energicznie zabrać się za remont cerkwi.

– Wszystko tak zdrożało, a was tak mało, na Liturgii było ze trzydzieści osób – wtrącam.

– Ale w poprzednie dwie niedziele po siedemdziesiąt – prostuje starosta i dodaje: – Podobne wątpliwości targały wielu i przy budowie domu parafialnego, wznoszonego przy o. Grzegorzu Biegluku, a jednak wyświęciliśmy go w 2012 roku. Jak na naszą wspólnotę to duży sukces. Przecież przez lata mogliśmy spotykać się jako parafianie tylko w pokoiku o powierzchni piętnastu metrów kwadratowych, udostępnionym nam przez miasto. I teraz, jeśli ruszymy z remontem, to dokończymy – słyszę w głosie dyrektorską nutę kalkulacji i rozwagi.

(ciąg dalszy dostępny w wersji drukowanej lub w e-wydaniu Przeglądu Prawosławnego)

Anna Radziukiewicz

fot. autorka

Parafia prawosławna św. św. Piotra i Pawła w Ełku, ul. Konopnickiej 6

BNP Paris Bank / oddział w Ełku

83 2030 0045 1170 0000 0312 2600

Darowizna na cele kultu religijnego – cerkiew w Ełku