Home > Artykuł > Najnowszy numer > Chłopiec u Chrystusa na choince

Chłopiec u Chrystusa na choince

…Ale jestem pisarzem i zdaje się, że jedną „historię” sam zmyśliłem. Dlaczego piszę: „zdaje się”? – przecież sam dobrze wiem, że zmyśliłem, ale wciąż mi się majaczy, że gdzieś, kiedyś to się stało, właśnie to się stało akurat w wigilię Bożego Narodzenia, w jakimś ogromnym mieście i w straszny mróz.

Majaczy mi się, że był w piwnicy chłopiec, ale jeszcze bardzo mały, sześć lat albo jeszcze mniej. Ten chłopiec obudził się rano w wilgotnej i zimnej piwnicy. Ubrany był w jakiś kaftanik i drżał. Jego oddech wylatywał białą parą, a on, siedząc w kącie na skrzyni, z nudów specjalnie puszczał tę parę z ust i bawił się, patrząc, jak wylatuje. Ale bardzo chciało mu się jeść. Od rana kilka razy podchodził do pryczy, gdzie na cienkiej jak blin podściółce leżała jego chora matka. Jak się tu znalazła? Zapewne przyjechała z obcego miasta ze swoim chłopcem i nagle zachorowała. Gospodynię tego kąta zabrała już dwa dni temu policja; mieszkańcy rozproszyli się, jak to przed świętami, a pozostały jeden handlarz starzyzną już całą dobę leżał pijany jak bela, nie doczekawszy się nawet świąt. W drugim kącie pokoju jęczała od reumatyzmu jakaś osiemdziesięcioletnia staruszka, która kiedyś i gdzieś była niańką, a teraz umierała samotnie, wzdychając, zrzędząc i warcząc na chłopca, tak że zaczął się już bać podchodzić bliżej do jej kąta. Napił się czegoś w sieniach, ale nigdzie nie znalazł nawet skórki chleba i dziesiąty już raz podchodził budzić swoją mamę. W końcu strach go ogarnął w ciemności: już dawno zapadł wieczór, a światła nie zapalano. Dotykając twarzy mamy zdziwił się, że wcale się nie rusza i stała się zimna jak ściana. „Bardzo tu zimno” – pomyślał, postał chwilę, nieświadomie przytrzymał rączkę na ramieniu zmarłej, potem chuchnął na swoje palce, żeby je ogrzać, i nagle, namacawszy na pryczy swoją czapkę, cicho, po omacku wyszedł z piwnicy. Poszedłby już wcześniej, ale bał się wielkiego psa, który cały dzień wył na górze na schodach koło drzwi sąsiada. Ale psa już nie było i chłopiec wyszedł na ulicę.

Boże, jakież to miasto! Nigdy jeszcze nie widział czegoś takiego. Tam, skąd przyjechał, nocami panował taki czarny mrok, jedna latarnia na całą ulicę. Drewniane niziutkie domki pozamykane okiennicami; na ulicy, ledwie zapadnie zmrok – nikogo, wszyscy zamykali się w domach, i tylko wyły całe stada psów, setki ich i tysiące, skowyczą i szczekają całą noc. Ale za to było tam tak ciepło i dawano mu jeść, a tu – Boże, żeby coś zjeść! I jaki tu hałas i huk, jakie światła i ludzie, konie i karety, i mróz, mróz! Marznąca para bucha od zagonionych koni, z ich dyszących gorących pysków; przez pulchny śnieg dźwięczą o kamienie podkowy, i wszyscy tak się tłoczą, i – Boże mój – tak chce się jeść, choćby kąsek czegokolwiek, i tak zabolały nagle palce. Obok przeszedł stróż porządku i odwrócił się, żeby nie widzieć chłopca.

I znowu ulica – och, jaka szeroka! Tutaj, to już na pewno zadepczą; jak oni wszyscy krzyczą, biegną i jadą, a ile świateł, ile świateł! A to co? Och, jaka wielka szyba, a za szybą pokój, a w pokoju drzewko po sam sufit; to choinka, a na niej tyle świeczek, tyle złotych papierków i jabłek, a dookoła, tuż obok, lalki, małe koniki; a po pokoju biegają dzieci, wystrojone, czyściutkie, śmieją się i bawią, i coś jedzą i piją. A ta dziewczynka zaczęła tańczyć z chłopcem, jaka śliczna dziewczynka! Jest i muzyka, słychać ją przez szyby. Chłopiec patrzy, dziwi się, nawet śmieje, i bolą go już palce u nóg, a u rąk stały się całkiem czerwone, już się nie zginają i bolą, kiedy nimi ruszać. I chłopiec nagle przypomniał sobie, że tak bolą go palce, rozpłakał się i pobiegł dalej, i znów widzi przez drugą szybę pokój, znów są tam drzewka, a na stołach rozmaite ciasta – migdałowe, czerwone, żółte, i siedzą tam cztery bogate damy, a kto przyjdzie, temu dają ciastko, a co chwila otwierają się drzwi i wchodzi do nich z ulicy wielu panów. Chłopiec podkradł się. Otworzył nagle drzwi i wszedł. Och, jak zaczęli na niego krzyczeć i machać rękami! Jakaś dama szybko podeszła i wcisnęła mu do ręki kopiejkę, a sama otworzyła mu drzwi na ulicę. Jakże się przestraszył! A kopiejka od razu wytoczyła się i zadzwoniła po schodach: nie mógł zgiąć swoich poczerwieniałych palców i złapać jej. Chłopiec wybiegł i poszedł jak najszybciej, a dokąd, sam nie wiedział. Znów chce mu się płakać, ale boi się, i biegnie, biegnie i chucha w rączki. I smutek go ogarnia, ponieważ poczuł się nagle taki samotny i przerażony, aż tu nagle, Boże mój! Cóż to znowu takiego? Stoją ludzie gromadą i po- dziwiają: w oknie za szybami trzy lalki, malutkie, ubrane w czerwone i zielone sukieneczki i całkiem jak żywe! Jakiś staruszek siedzi i jakby grał na wielkich skrzypcach, dwaj inni stoją obok i grają na małych skrzypeczkach, i kiwają do taktu główkami, i patrzą jeden na drugiego, usta im się poruszają, i mówią, zupełnie jakby mówili – tylko przez szyby ich nie słychać. Chłopiec pomyślał najpierw, że są żywi, a kiedy się domyślił, że to lalki – nagle się roześmiał. Nigdy nie widział takich lalek i nie wiedział, że są takie! I płakać mu się chce, ale takie śmieszne są te lalki. Nagle poczuł, że z tyłu ktoś złapał go za kaftanik: koło niego stał duży, zły chłopiec i nagle trzasnął go po głowie, zerwał mu czapkę i kopnął go z dołu nogą. Chłopiec potoczył się na ziemię, ktoś krzyknął, poczuł niemoc, zerwał się i – uciekać, uciekać, i nagle przybiegł gdzieś, sam nie wiedział gdzie, w bramę, na cudze podwórze – i przykucnął za stertą drewna: „Tu nie znajdą, i ciemno tu”.

(ciąg dalszy dostępny w wersji drukowanej lub w e-wydaniu Przeglądu Prawosławnego)

Fiodor Dostojewski

fot. obrazy rosyjskich mistrzów ze strony https://499c.ru/