Home > Artykuł > Najnowszy numer > Wędrując po Sycylii

Sycylia – największa wyspa na Morzu Śródziemnym o wielkości jednego województwa w Polsce, lekko oderwana od „włoskiego buta” wąską Cieśniną Mesyńską o szerokości trzech kilometrów. Razem z otaczającymi ją wysepkami tworzy od 1947 roku specjalny region autonomiczny z ponad pięcioma milionami ludzi. Mieszkańcy wyspy wolą o sobie mówić Sycylijczycy, nie Włosi.

Jej historia jest burzliwa jak wulkan Etna, największy w Europie, który niczym wrzód tkwi w jej wnętrzu, we wschodniej części wyspy, nieustannie przypominając, że jest groźny, tak jak było to w 2022 roku i rok wcześniej. Przez swoje cztery kratery wyrzuca chmury popiołów – jakże nie lubią ich rolnicy, gdy przysypuje im uprawy, ogrody! Jęzory lawy, rozżarzoną rzeką płynące też pokazuje, kierując je w stronę morza. Ale potrafi zastygnąć lawa na swoim długim wulkanicznym zboczu, nie sięgając leżącej u jego stóp 700-tysięcznej Katanii z dużym lotniskiem. Kiedy na nim wylądowałam, wulkan tylko sączył dym, niczym z fabrycznego komina, a bywa, że jego pióropusz podbity ogniem sięga 10-12 kilometrów wysokości. „Zamyka” wtedy lotnisko.

Katania ma swoją obrończynię przed niszczycielską siłą Etny. Jest nią święta Agata, niebiańska opiekunka Katanii i całej wyspy, czczona przez rzymskich katolików i prawosławnych, święta męczennica połowy trzeciego wieku. Gdyby nie ona, miasto podzieliłoby być może los niedalekich Pompei i Herkulanum, leżących w pobliżu Neapolu, kiedy w I wieku Wezuwiusz wylał na te miasta lawę, która sarkofagiem dla ludzi, zwierząt i domów się stała.

Sycylia to nie jest pierwotna nazwa wyspy. Grecy nazywali ją Trinacria, od trzech cypli wyznaczających jej kształt zbliżony do trójkąta, Rzymianie podobnie – Triquetra. Obecną nazwę wzięła od ludu ją zamieszkującego.

Kiedy przybyli tu Grecy? Po Fenicjanach, którzy X wieku przed naszą erą opanowali jej północno-zachodni cypel. Grecy wschodnią i południową część wyspy zaczęli kolonizować dwa wieki później. To oni założyli miasta Katanię, Syrakuzy, Gela, Agrigento, Leontini, Naksos.

Dziwne, kiedy twoja stopa stanie w tych miastach, na tej ziemi, stają się one twoimi „znajomymi”, bliskimi.

Grecy wprowadzili pismo i wyroby z żelaza, rozwinęli miasta i rzemiosło, rękodzieło i sztukę. Hellenizowali inne narody na wyspie. Największy rozkwit swoich miast odnotowali w V wieku przed naszą erą.

Idę w stronę śródmieścia Syrakuz, od 2005 roku znajdującego się na liście UNESCO. Otwiera mi się widok na zatokę, Morze, z tej strony Jońskie. Liczę. Tak, Syrakuzy mają 28 wieków, niemal trzy tysiące lat! Cyceron przedstawiał je w pierwszym wieku przed naszą erą, czyli już po czasach świetności, jako największe i najpiękniejsze z greckich miast. Dziś liczą 123 tysiące mieszkańców i pokryte są liszajami, zapowiadającymi schyłek – odpadające tynki, sypiące się fasady, koślawe trotuary, balkony w „beretach” – takich siatkach naciągniętych od spodu, by odpadający z nich tynk nie trafił w przechodnia.

W Syrakuzach bywali Platon, Pindar i Eurypides. Siadywali w teatrze greckim, mieszczącym 15 tysięcy widzów, o średnicy 138 metrów? Patrzyli jak ja dziś na fontannę Aretuzy? Szli do świątyni Ateny, wzniesionej w złotym dla Greków piątym wieku?

Teatr jest, fontanna jest. A gdzie świątynia? Spójrzcie na najokazalszą, pięknie odremontowaną budowlę na syrakuzkim rynku – podpowiem. – To kościół – powiecie – katedralny, po włosku duomo, w dodatku barokowy, czyli jak na Syrakuzy, młody.

– Tylko fasadę ma barokową, ale wewnątrz nawarstwiły się epoki i style, wejdźcie do środka, choć tu na wyspie za wejście do kościoła trzeba płacić. Albo spójrzcie od ulicy na północną długą ścianę kościoła. Ta potężna kamienna kolumnada, jakby nie mieszcząca się w murze, to pozostałość po świątyni Ateny. Pierwszy raz widzicie takie podanie dłoni przez tysiąclecia? Ja też! Dotychczas widziałam kolumnady greckich pogańskich świątyń, gdy stały wolno, wysoko wyniesione na skałach, jak ta najbardziej znana w Atenach na Akropolu.

Więc jedźcie do Agrigento, na południe wyspy. Sycylijskie miasta, zwłaszcza wieczorem, zdają się płynąć swymi światłami ponad obłokami. Agrigento również. Wysoko położone, z dołu jak niedostępna forteca. Szczyt „fortecy” wieńczy antyczna kolumnada, świetnie zachowana. To jedna ze starożytnych greckich świątyń w tym mieście, każda z nich czcząca kogo innego – Zeusa, Hefajstosa, Herkulesa, Junonę. Świątynia Concordii odsłoni się wam nagle, jak z fantastycznego filmu, wyrysowana wysoko na skale złotym snopem reflektorów na granatowym niebie – czerń skał, złoto kolumnady, granat nieba. Wszystko inne ginie dla wzroku. Także mój czas gwałtownie płynie wstecz. Wchodzę na dziedziniec pięciogwiazdkowego hotelu. Stąd i świątynię Concordii widać jak na dłoni. Rozumiem, za taki widok, jednocześnie na morze, płaci się. Dlaczego najlepiej zachowana? Bo w szóstym wieku przekształcona na świątynię chrześcijańską, w osiemnastym, poddana była konserwacji. Urzeka niezwykłą elegancją proporcji.

Myślę o geniuszu starożytnych twórców. Nasz wiek, nadęty dumą z powodu swoich osiągnięć, powinien klęknąć przed mistrzami sprzed dwóch i pół tysiąca lat. Jak mogli oni, bez komputerowych programów, bez wizualizacji, wyliczyć tak doskonałe proporcje kolumn i ich kapiteli, transeptów i całej budowli! Jak wyciosywali ze skalnych bloków takie formy, wspinali się z nimi na wysokie skały, przemieszczali je w górę, bez dźwigów, mocowali tak, że stoją do dziś. Nie istnieje liniowy postęp moralny – twierdził niedawno zmarły historyk i filozof prof. Tadeusz Kwiatkowski. Może i techniczny nie istnieje, tylko każda epoka ma swoje narzędzia i priorytety – zakrada mi się może i obrazoburcza myśl.

Ale nie wyjechaliśmy jeszcze z Syrakuz. Chcę pokłonić się relikwiom św. Łucji, Lucii, jak mówią Włosi, naszej wspólnej świętej trzeciego wieku. Rozglądam się. Japończycy fotografują sfalowaną przez barok fasadę katedry, którą doskonale obrysowuje błękit późnolistopadowego nieba. Po drugiej stronie niebo swą purpurę, rozżarzoną zachodzącym słońcem, chłodzi w morzu. Cienie turystów wydłużają się. Naprzeciw puste stoliki przykryte białymi obrusami, odganiają smutek kończącego się sezonu, jakby czekając na przyszłorocznych gości. Dwóch chłopców kopie piłkę przed kościołem, bo tu miejsca najwięcej.

Jest w Syrakuzach kościół św. Łucji. Musi być okazały. Wszak święta jest opiekunką tego miasta. Łucją Syrakuską nazywają ją Sycylijczycy. Będą czcili jej pamięć 13 grudnia. Łucja wdzięczna za ocalenie swej matki przy grobie św. Agaty z Katanii, rozdała cały swój majątek biednym i złożyła Bogu obietnicę zachowania dziewictwa, o czym dowiedział się jej narzeczony. Doniósł, że jest chrześcijanką. Namiestnik cesarza wystawił ją na poniżenie i pohańbienie w domu publicznym. Wtedy Łucja, by nikomu się nie podobać, wydłubała sobie oczy. Ale Matka Boża w sposób cudowny przywróciła jej oczy. Bóg nadał ciału świętej taki ciężar, że mnóstwo ludzi nie mogło jej dźwignąć z miejsca. Świętą obłożono wtedy stosem chrustu. Podpalono. Ciała płomień nie ogarnął. Wtedy została ugodzona mieczem w krtań. Zmarła w 304 roku. Stało się to za Dioklecjana, okrutnego prześladowcy chrześcijan. Na miejscu jej śmierci Bizantyńczycy zbudowali świątynię. Obecna, łacińska, pochodzi z XV i XVI wieku. W jej katakumbach spoczywa ciało świętej.

(ciąg dalszy dostępny w wersji drukowanej lub w e-wydaniu Przeglądu Prawosławnego)

Anna Radziukiewicz

fot. Andrzej Karpowicz