Home > Artykuł > Najnowszy numer > Widziane z Atosu

W drugiej połowie listopada byłem na Atosie. I choć w tym szczególnym miejscu tym razem spędziłem tylko trzy dni, to był to piękny czas bez internetu, telewizji, radia, bez nieustannego odbierania telefonów i esemesów. Nie obejrzałem żadnego reportażu o wojnie na Ukrainie, nie słyszałem też niczego, co codziennie mają nam do powiedzenia wszystkowiedzący politycy, eksperci i dziennikarze. Nie słyszałem ich sprzeczek i kłótni.

Budziłem się o trzeciej w nocy i razem z mnichami przez pięć godzin (wieczorne modlitwy trwają nieco krócej) uczestniczyłem w ich wznoszonej za nas, żyjących w „normalnym” świecie, modlitwach. W skicie Bourazery spotkałem się z „naszym” o. Gabrielem (Krańczukiem), który na Atosie podwizajetsia ponad trzydzieści lat.

Po raz pierwszy na Atosie byłem w 1977 roku. Miałem wówczas bardzo mgliste wyobrażenie, czym jest ta „Święta Góra”. Nie znałem nikogo, kto był w tej „Republice Mnichów”, a jedyną lekturą, którą udało mi się zdobyć, była wydana w przedrewolucyjnej Rosji broszurka o monasterze św. Pantelejmona.

Tamta pielgrzymka, zapewne dlatego, że wszystko co zobaczyłem i czego doznałem było tak niezwykłe i tak nieoczekiwane, pozostawiła w mojej pamięci niezatarty ślad. Wszystko czego doświadczyłem później (na Atosie byłem dziewięć razy) mimowolnie odnosiłem i porównywałem do tego pobytu sprzed czterdziestu pięciu lat.

Tak było i tym razem. To ciągłe porównywanie wywoływało we mnie radość, gdyż w ciągu ostatnich dziesięcioleci na Atosie dokonały sie ogromne zmiany. Znajdujące się w końcu lat siedemdziesiątych w opłakanym stanie atoskie monastery zostały gruntownie odrestaurowane i – co najważniejsze – coraz więcej w nich młodych, dobrze wykształconych, mnichów. W końcu lat siedemdziesiątych było ich, w większości w podeszłym wieku, mniej niż tysiąc. Obecnie jest blisko dwa tysiące.

Przyjeżdżającym na Atos ze świata, w którym każdemu brakuje na wszystko czasu, gdzie najbardziej pożądanymi wartościami są pieniądze, kariera i sława, towarzyszy pytanie, dlaczego spotkani tu mnisi są tak spokojni, pogodni i życzliwi. Innym, powracającym, pytaniem jest, dlaczego młodzi Grecy, ale też Rosjanie, Serbowie, Ukraińcy, także przyjmujący prawosławie Europejczycy i Amerykanie, porzucają świat dyskotek, kawiarń, nie chcą uczestniczyć w gonitwie, której celem jest wszechwładny pieniądz i wybierają monaszeskij podwig.

Zapytany o to ihumen monasteru Kotlomansion, o. Kosmas, odpowiedział: – Młodzi ludzie, wybierający dziś monaster, zasługują na duży szacunek. Otaczający świat stwarza wiele pokus i nadziei na łatwe życie. W tym świecie nie ma jednak miejsca dla chrześcijańskiej pokory, miłości do ludzi i całego Bożego stworzenia. I dlatego młodzi, chcący iść za Chrystusem, porzucają ten świat.

Młodzi – i jest to opinia osób dobrze znających Atos – przychodzą do monasterów z entuzjazmem chrześcijan pierwszych wieków. Wówczas także reakcją na pogrążający się w moralnym rozkładzie Rzymskie Imperium była ucieczka wielu na pustynie.

Pobyt na Atosie uświadamia nam też, jak małostkowe, sprzeczne z Ewangelią, są nasze narodowe podziały. W każdym monasterze i skicie (z dwudziestu monasterów, siedemnaście jest greckich, jeden bułgarski, jeden rosyjski i jeden serbski, jest też duży skit rumuński) przychodzący, niezależnie jakiej narodowości, przyjmowany jest z otwartością i radością. – Pamiętajcie – powiedział mi jeden z ihumenów – wszyscy prawosławni jesteśmy jednym narodem. Ten narodowy uniwersalizm prawosławia szczególnie odczuwa się w monasterze Simonopetra, w którym posługę niosą mnisi z jedenastu krajów.

Nawet w czasie krótkiego pobytu na Atosie można poznać i odczuć choćby małą cząstkę zaistniałych tu na przestrzeni tysiąca lat przejawów szczególnej łaski Bożej. Dlatego też ci, którzy byli na Atosie, pragną tam powrócić.

Czytelnikom Notatek życzę radosnych świąt.

Eugeniusz Czykwin

fot. archiwum redakcji